Filmy, powieści, opery – można się zastanawiać, czy Paryż jest miastem rzeczywistym, czy może tylko świetnym plenerem dla dowolnego środka wyrazu artystycznego. A może jednym i drugim?


Ville Lumière – Miasto Światła, jak się mówi o Paryżu – każdego wieczoru tonie w iluminacjach, zamienia się w scenę, na której nieustannie rozgrywa się spektakl pełen fascynacji, elegancji i niepowtarzalnego, wręcz niemożliwego do naśladowania stylu życia. Do nowoczesnego i jednocześnie klasycznego miasta corocznie napływa milionowa rzeka ludzi, której jakby odzwierciedleniem jest znacznie łagodniejszy nurt Sekwany. Żaglowiec i łacińska dewiza widniejące w herbie miasta – Fluctuat nec mergitur („rzuca nim fala, lecz nie tonie”) – sugerują trwałość metropolii.

Stateczna i świadoma, dumna z roli odgrywanej w świecie, bezpiecznie nawiguje prowadzona błyskami latarni morskich znaczących horyzont: wieży Eiffla, kościoła Sacré-Coeur, gmachu Tour Montparnasse, Łuku Triumfalnego, obelisku na placu Zgody… Czy jest ktoś, kto może rościć sobie prawo do autentycznej wiedzy o mieście z tysiącami faset, ale tylko jedną duszą?

W odkrywaniu i zrozumieniu istoty Paryża, poznaniu jego najwspanialszych zabytków i plenerów, uchwyceniu scenek z codziennego życia w różnych dzielnicach miasta pomoże wybór fantastycznych fotografii oraz opowieści, którymi zechcieli się podzielić słynni paryżanie – z urodzenia bądź wyboru – kobiety i mężczyźni ze świata rozrywki, mody, kultury i wielu innych profesji, między innymi szef kuchni i właściciel restauracji Joël Robuchon, stylista Elie Saab, nagradzana na najsłynniejszych festiwalach filmowych aktorka filmowa i teatralna Isabelle Huppert oraz reżyser filmowy Jean-Jacques Annaud.

W rozmowach z Alessandrą Mattanzą opowiedzieli o miejscu, które pokochali i w którym żyją.

***

Kocham Paryż nie tylko za jego promienną historię, ale także za jego szacunek dla tradycji, za przeszłość zawsze obecną w poszukiwaniu nowoczesności.
Jean-Louis Debré

Alessandra Mattanza
Mój Paryż. Słynni paryżanie opowiadają o swoim mieście
Przekład: Jacek Sikora
Wydawnictwo Burda Książki
Premiera: 12 października 2016

Mój Paryż. Słynni paryżanie opowiadają o swoim mieście


Kto oddycha Paryżem – ten chroni swoją duszę.
WiKtor Hugo
(Nędznicy, przeł. Krystyna Byczewska)

Przedmowa

Skąd się bierze miłość? Kiedy człowiek sobie uświadamia, że się zakochał? Kiedy zdaje sobie sprawę, że nie potrafi żyć bez tej drugiej osoby, że ni stąd, ni zowąd wszędzie ją widzi? Paryż uwodzi bez trudu, bo stolica Francji jest niczym doświadczony i namiętny kochanek. Wie, jak nie dać się zapomnieć – złamie serce i nie pozwoli odejść. Naznacza wspomnienia, przenika duszę. Paryż można porzucić, ale nie zapomnieć.
Bywa, że człowiek się zagubi… A czasem specjalnie zapuści się bez celu na śródmiejskie trakty. Kiedy indziej siada ma ławce i zagłębia w lekturze albo pozwala myślom płynąć z nurtem Sekwany delikatnie wzburzanej przepływającymi statkami. Albo staje przed podwórzową bramą, zasiedzi się w ogrodzie lub niezwykłym parku. Paryż nęci zabytkami, kusi do odkrywania zza kawiarnianego stolika, skąd obserwuje się biegnące obok życie i zagląda przechodniom w oczy.
Można dać się porwać osobliwemu, współczesnemu dolce vita, które – atakowane szumem rozgorączkowanego, ciężko pracującego Paryża – trwa, na przekór upływającemu czasowi. Miasto zna wagę historii, ale potrafi żyć bieżącymi przyjemnościami. Wie, że dostarcza niezapomnianych wrażeń, a jednak nie waha się zastygnąć przynajmniej na chwilę.
W Paryżu nie żyje się po to, by pracować, lecz pracuje po to, by żyć. Miasto jest wyjątkowe niczym muzyka zapisywana tradycyjnymi nutami jako coraz nowe kompozycje. Od niektórych europejskich metropolii różni się tym, że nigdy nie ma dość podkreślania swojej oryginalności: na murach, w sklepach czy barach. Klasę i elegancję dusza miasta zawdzięcza wiekowym dziejom i tradycji. Jest na trwałe przypisana do budowli podobnie jak do paryżan sposób ubierania i przemieszczania – z łatwością, niewyszukanie, z gracją, namiętnością, czasem snobizmem, ale zawsze porywająco. Romantyka i miłość w Paryżu to nie frazesy. Także kult urody nie jest sztuką dla sztuki, lecz czymś więcej, czymś, co podkreśla architektoniczne detale i wzmacnia emocje. Z każdym, nawet nieuświadamianym ruchem detale te potrafią niczym w kalejdoskopie ułożyć się w nowy deseń. W Paryżu dzieje się to w sposób radosny, nawiązujący do odwiecznego pragnienia życia i przeżywania. Dla dusz wrażliwych lub zagubionych nierzadko ociera się także o melancholię.
Paryż jest nie tylko miastem tysiąca świateł, Pól Elizejskich czy wieży Eiffla iluminowanej bezlikiem lamp, efektownej szczególnie o zmierzchu, kiedy na tle nieba wyraźnie rysuje się ponad dachami kamienic i zabytkowych gmachów, zaznaczając swoją obecność w życiu mieszkańców. Jest także miastem latarni ustawionych wzdłuż okazałych, imponujących bulwarów zalanych światłem reflektorów, potokiem aut, motocykli, rowerów i śpieszących dokądś ludzi. Miastem pełnym cudownych zabytków i oświetlonych przez całą noc arterii, które zdają się formować jego szkielet, a w połączeniu jakby pląsają w czarodziejskim tańcu.
Miasto nabiera życia dzięki emocjom towarzyszącym scenkom zaobserwowanym na mniej uczęszczanych ulicach, dzięki stylowi i elegancji cafe czy typowego bistro, gdzie czas stanął w miejscu. Bywalcy jak zawsze oddają się lekturze, sączą kawę, rozmawiają bądź filozofują o polityce, nauce czy literaturze. Aktorzy recytuj ą znajomym kwestie, matki wpadają z pociechami na filiżankę gorącej czekolady, a niektórzy turyści – by poznać miejscowe smaki, powiedzmy crepe albo omletu. Paryż, niczym zręczny iluzjonista, po-trafi czarować i wciągać. Przeobraża widoki i emocje, cieniom dodaje bogactwa szarości. Sprawia, że każdy czuje się wyróżniony, a zarazem tworzący uniwersum. Chmury pędzone wiatrem po bezkresnym szarym niebie powodują, że miasto osłonięte tą osobliwą, wyrafinowaną woalką jeszcze bardziej intryguje.
Paryż żyje głównie w wymiarze poziomym, a nie pionowym. Rzadko zaprzyjaźnia się z arogancją drapaczy chmur. Woli dać się uwodzić codzienności w skali mikro: ulicznym scenkom i rozkosznym zapachom dolatującym z piekarni, bistra, brasserie czy sklepu mięsnego. Jakby wszystkie te miejsca były baśniowymi syrenami. Woli harmonię, którą kształtują mieszkańcy: pa-ryżanie pragną cieszyć się życiem, a dzięki rozważnej ciekawości chłoną odmienne kultury. Dzięki jednemu i drugiemu powstaje fantastyczna mieszanka kolorów i obyczajów, będąca pomostem między przeszłością a przyszłością.
Metropolia waha się między tym, co zapadło w pamięć, a wizjami. Przeszłość, którą należy poznać z miłości do miasta, jest naznaczona ważnymi wydarzeniami historycznymi, zdolnymi do odmienienia losów świata. Tą przeszłością się oddycha, ona emanuje z dostojnych budowli, pokazuje się w wielkich muzeach, w kinach i na deskach teatrów, a także w światopoglądzie i duchu życia umysłowego. Teraźniejszość próbuje zaznaczać swoją obecność nowoczesnymi gmachami świetnie wpasowanymi w dawną zabudowę. Demonstruje otwartość na eksperymenty i nowe idee bez lekceważenia tego, co tradycyjne.
Paryż to nie tysiące barw, lecz niewyczerpana paleta odcieni poszczególnych kolorów, zwłaszcza popielatego, białego, beżowego czy brązowego, które zdominowały kamienie i wszelkie materiały użyte przy wznoszeniu pałaców, rezydencji i kamienic. Kolorystyka miasta zabawnie zmienia się pod wpływem światła dziennego, czasem miesza się z zielenią drzew, parków lub ogrodów albo barwami kreacji wystawionych w butikowych witrynach. Po zmroku króluje blask: samochodowych reflektorów, ulicznych lamp, bijący z okien, które gasnąc jedno po drugim, pogrążają w mroku niejedną historię.
Miasto wciąż jest domem, a zarazem muzą niezliczonych artystów i osób obdarzonych twórczą wyobraźnią. Przybyli tu z zamiarem zrealizowania swoich marzeń. Na kartach tej książki spróbowałam zgromadzić umysły i dusze tych, którzy w jakiejś mierze czynią tę metropolię miejscem szczególnym i wartościowym. Dzięki nim przybywa w niej świetnej architektury. Powodują, że miasto robi się bardziej wyrafinowane artystycznie, gastronomicznie, malarsko, graficznie oraz w dziedzinie mody. Portretują je w filmach, książkach bądź instalacjach artystycznych. Swoją działalnością sprawiają, że Paryż staje się miastem wiecznym i niezapomnianym. Maj ą udział w kreowaniu przestrzeni bogatej, wyrazistej i złożonej, a przy tym coraz piękniejszej, zajmującej i nieśmiertelnej. Tak ukształtowane miasto potrafi absolutnie zafascynować: okruchami życia, wspomnieniami, wizjami, marzeniami, paralelami i wyjątkowymi doświadczeniami.

Wstęp

Różany płatek noszony w sercu, zasilający je esencją zapachu oraz piękna, staje się częścią duszy. Miękki i zmysłowy, nieforemny i inspirujący, porusza zmysły na podobieństwo orchidei. Taki był i jest mój Paryż. Romantyczny i sensualnie emocjonalny jak żadna inna metropolia.
Jest miastem, które czuje się przez skórę, które wnika do krwiobiegu i dotyka duszy. uderza w nozdrza. ujmuje bezgranicznie barwnym życiem i ulicznymi obrazkami. Zapiera dech oszałamiającymi budowlami i pomnikami.
Paryż zniewala, wikła w urzekający, pełen melancholii romans, któremu nie sposób się oprzeć. Czasem myślę o nim, mimo że znajduję się bardzo daleko. Wówczas jako pierwszy wyłania się z pamięci obraz widziany ostatnio. Wskutek upływu czasu wypłowiały niczym polaroidowa fotka. Za każdym razem inny. Może to być budynek dostrzeżony zza zalanych deszczem szyb taksówki wyjeżdżającej ze śródmieścia. Neonowy szyld brasserie, przywołujący smak jedzonych w niej potraw. Stacja metra z całującą się parą. Bateau mouche sunące pod mostami spinającymi brzegi Sekwany. Wieża Eiffla oprawiona futryną hotelowego okna niczym obraz ramą. uliczka z przyczajonym na rogu ciekawskim kociskiem.
Mam wrażenie, że Paryż potrafi tworzyć w mojej pamięci album fotograficzny, który od czasu do czasu przypomina, że powinnam się wybrać do tego miasta, by odświeżyć najcenniejsze ze wspomnień. Kto wie, może kiedyś zostanę w nim na zawsze. Stanę się częścią albumu powstającego w głowie, odkąd zadzierzgnęłam z Paryżem więzi, których nic nie zerwie.
W stolicy Francji byłam wiele razy, zwykle zatrzymywałam się w hotelu. Raz tylko na poddaszu należącym do moich serdecznych francuskich przyjaciół, w Saint-Germain-des-Pres, kilka kroków od bulwaru Saint-Germain. Często wracam do miasta z powodów zawodowych albo tylko dla przyjemności. By pisać książkę bądź spotykać się z przyjaciółmi. Mimo że wiele podróżuję po świecie, żadne miejsce nie potrafi rozbudzać mojej wyobraźni tak jak Paryż. Mam wrażenie, że za każdym razem, kiedy w nim jestem, określam się po nowemu, że nie ma na to rady. To wynik niespełnionych pragnień; nie mają zamiaru ustąpić, zawsze domagają się nowego zaspokajania, nowej, gruntownej i zaangażowanej wyprawy w intymność. Ciągnie mnie do tego miasta nieprzeparcie, niezaprzeczalnie i nieodwołalnie.
Pierwszy raz ujrzałam Paryż, gdy miałam szesnaście lat. Oszołomił. Nie okazałymi, imponującymi monumentami, szerokimi bulwarami, nieoczekiwanymi widokami, zmieniającymi się jak w kalejdoskopie na każdym rogu i po przekroczeniu każdej ulicy, ani zaglądaniem w oczy przechodniów, lecz przede wszystkim delikatnym musowaniem krwi w żyłach, połączonym ze szczyptą szczęścia. Zadziałał jak dobre wino delikatnie uderzające do głowy.
Odurzył bardziej niż wszystkie wcześniejsze przemyślenia czy wspomnienia. Zniewolił w jednej chwili. Z miejsca zawrócił w głowie. Rozmaitością twarzy Francuzów i nie-Francuzów, delikatesami w oknach patiserii i piekarni, kawiarniami i bistrami pełnymi ludzi z książką w ręku bądź tylko obserwującymi otoczenie, gwarem rozmów o wszystkim i o niczym. Także brzmiącym w uszach językiem i słowami, które – jedno po drugim – układały się w wiersz lub pieśń.
A wieczorami miasto jakby się rodziło na nowo, nałogowo spragnione zabawy, owładnięte triumfującymi, fantasmagorycznymi światłami towarzyszącymi elegancji i wyrafinowaniu.
Przybywając do Paryża, miałam już osadzone w pamięci obrazy filmowe i opisy literackie. Znałam tę jego melancholijną i poruszającą istotę, w deszczowe dni pożerającą duszę. Szare chmury nad głową i rymy poetes maudits, takich jak Charles Baudelaire, Paul Verlaine i Arthur Rimbaud. Na nowo odkryłam chęć miasta do życia, jego mieszkańców, bary, które w swoich utworach sportretowali pisarze straconego pokolenia. Uwielbiali gubić się w Paryżu. Jak choćby Francis Scott Fitzgerald, który wraz z żoną Zeldą mieszkał tu w latach 1924-1931. Przyjechali wiosną 1921 roku, ale uznani za dziwadła zostali wyrzuceni z hotelu Saint James & Albany (przy rue de Rivoli 202). Podobno mieli zwyczaj trzymać windę cały czas na swoim piętrze. Po powtórnym przyjeździe zamieszkali przy rue de l’Opera w hotelu Des Deux Mondes. Zamknięto go w 1940 roku, ale warto poczuć tamte klimaty zaklęte w gmachu pobliskiej opery, zaprojektowanym przez Garniera. Nie ma też baru Dingo, w którym w 1925 roku Fitzgerald spotkał Ernesta Hemingwaya. Od tamtej pory byli nierozłączni. Pamięć o nich przywołuje nadal istniejąca Auberge de Venise (rue Delambre 10). Jak głosi legenda, Krwawą Mary wymyślono w 1921 roku przy rue Daunou 5, w barze Harry’s, pierwotnie noszącym nazwę Nowy Jork. Wydaje się, że od 1924 roku pod ten adres schodzą się paryscy Amerykanie obstawiający kandydatów na kolejnego prezydenta USA. Hemingway wraz z żoną Hadley przybył do Paryża w 1921 roku. Początkowo zamieszkali przy rue Cardinale Lemoine 74, w lokalu bez bieżącej wody. Spragnieni cyganeryjnego trybu życia wynajęli potem pokój przy rue Descartes 39, w spokojnej okolicy sprzyjającej tworzeniu. Ernest pisał utwory literackie, parał się dziennikarstwem. Przesiadywał w towarzystwie twórców tej miary, co Ezra Pound, Gertruda Stein, Sylvia Beach, James Joyce, Max Eastman, Lincoln Steffens i Wyndahm Lewis. Spotykał się też z Miro i Picassem.
I dziś, podobnie jak wówczas, Paryż jest wymarzonym miejscem dla artystów. Przybywają tu tysiącami w poszukiwaniu inspiracji. Dojrzewają, rozwijają się i zmieniają zgodnie z twórczym paryskim szykiem, który wciąga i zapiera dech.
Mój wyimaginowany Paryż pokazują filmy Kiedy ostatni raz widziałem Paryż (1954 r., ekranizacja noweli Francisa Scotta Fitzgeralda Odwiedziny w Babilonie, napisanej w 1921 r.) z Elizabeth Taylor i Charlesem „Van” Johnsonem oraz Słońce też wschodzi (1957 r., na podstawie powieści Ernesta Hemingwaya pod takim samym tytułem, napisanej w 1926 r.) z Avą Gardner i Tyrone’em Powerem. Mroczne oblicze metropolii, pełne namiętności i rozpaczy, odsłoniły mi późniejsze produkcje, zwłaszcza film Camille Claudel (1988 r., na podstawie powieści Reine-Marie Paris), opowiadający o miłości tytułowej postaci, młodej rzeźbiarki (w tę postać wcieliła się Isabelle Adjani) do znanego i dużo starszego rzeźbiarza Augusta Rodina (zagrał go Gerard Depardieu). Podobny nastrój ma film Modigliani, pasja tworzenia (2004 r., w postać popularnego malarza wcielił się Andy Garcia). Paryż potrafi być zmysłowy i przytłaczający, o czym przekonują Ostatnie tango w Paryżu (1972 r., w rolach głównych Marlon Brando i Maria Schneider) i nakręcony trzydzieści lat później (2003 r.) obraz Marzyciele z Evą Green, Michaelem Pittem i Louis Garrelem. Oba filmy wyreżyserował Bernardo Bertolucci. Pokazał w nich zarówno przeklętą, samolubną część osobowości fantastycznego metropolis, jak i tę intelektualną, zmysłową i na wskroś dramatyczną.
Miasto nie byłoby wyjątkowe, gdyby nie skrywało kompleksów, za to ochoczo zdradzało sekrety. Te ostatnie odkrywałam w filmie Krzysztofa Kieślowskiego Trzy kolory: niebieski (1993 r.). Jest tam scena, w której Juliette Binoche pływa w błękitnym basenie z przeszklonym dachem. To Piscine de Pontoise (rue de Pontoise 19), bardzo specjalne miejsce z powodu wielopoziomowości i stylu art deco. Wyjątkowy szyk. Jest jeszcze dworzec (gare) Montparnasse, współczesna budowla, którą zaczęłam postrzegać z innej perspektywy po obejrzeniu filmu Hugo i jego wynalazek, nakręconego przez Martina Scorsesego.
Na polu muzycznym nadzwyczajne zasługi ma u mnie Hollywood, a przede wszystkim George Gershwin – autor muzyki do wyreżyserowanego przez Vincente Minnellego filmu Amerykanin w Paryżu, z popisami tanecznymi Gene’a Kelly’ego i Leslie Caron (na jej uczesaniu do dziś wzoruje się wiele dziewcząt). Paryż podsunął Gershwinowi mnóstwo fantastycznych sugestii. Pamiętam, że jako dziewczynka z dreszczykiem emocji oglądałam ten musical. Obecnie kojarzę metropolię bardziej z piosenką francuską, zwłaszcza takimi utworami, jak: Rues de mon Paris Dalidy i Serge’a Gainsbourga, Sous le ciel de Paris i La vie en rose Edith Piaf, Mefiez-vous de Paris Juliette Greco, A Saint Germain des Pres i Paris je ne t’aime plus Leo Ferrego, Paris Canaille Yves’a Montanda czy Paris Cheri Josephine Baker. Spacery ulicami Paryża czy bieganie wzdłuż Sekwany przy wtórze takich nut (o co łatwo, dzięki wgrywaniu do smartfonów własnego zestawu utworów) to niezapomniane przeżycie, nawet dla nieznających języka francuskiego; wystarcza porywająca muzyka. Stolica Francji nigdy nie daje o sobie zapomnieć.
Sądzę, że Paryż to także jazz Cheta Bakera, zwłaszcza ten nagrany na płytach: 1980 Live in Paris, Chet Baker in Europe czy In Paris: Barclay Sessions 1955-56. Trębacz mieszkał w metropolii w latach 1955-1956. Uwielbiał wówczas znikać w tutejszych barach. I jazz Milesa Davisa, którego również urzekło to miasto. Zwłaszcza że ciemnoskórzy jazzmani byli tu bardziej szanowani niż we własnym kraju za oceanem. Muzyk przybył do Paryża w ramach trasy koncertowej w 1949 roku. Podobno wdał się w romans z Juliette Greco, miejscową pieśniarką i aktorką. W mrocznych, piwnicznych barach Dzielnicy Łacińskiej i dziś zdarza się usłyszeć te same improwizacje. Nawet w lokalach, które zasadniczo hołdują współczesności i nurtom eksperymentalnym, na przykład w Le Caveau des Oubliettes (rue Galande 52). Uznaniem cieszą się też Flute (rue de l’Etoile 19), Le Caveau de la Huchette (rue de la Huchette 5, ulubiony lokal Sartre’a i Borisa Viana, znany ze scenki kabaretowej w filmie Zabawna buzia, z udziałem Audrey Hepburn) czy Le Duc des Lombards (rue des Lombards 42).
Z muzeów paryskich za najmagiczniejsze uważam Musee d’Orsay. Eksponowane tam płótna pozwalają nie tylko odkrywać dawny, kolorowy Paryż, ale też odnaleźć własne nastroje uwiecznione przez wielkich impresjonistów: Claude’a Moneta, Paula Cezanne’a, Edouarda Maneta, Edgara Degasa, Pierre’a-Auguste’a Renoira, Camil-le’a Pissarra, czy postimpresjonistów – Paula Gauguina i udręczonego Vincenta van Gogha. Tracę głowę przed obrazami Henriego de Tou-louse-Lautreca (wydają mi się zabawniejsze od innych) i rzeźbami Auguste’a Rodina.

 
Wesprzyj nas