„Metafizyka” to powieść o miłości totalnej, niespodziewanie odnalezionej i nagle utraconej, a przy tym przesycona symbolami podróż po dziedzictwie europejskiej kultury. Na jej podstawie powstał film „Ogród rozkoszy ziemskich”.


MetafizykaLech Majewski w „Metafizyce” meandruje po dziedzictwie europejskiej kultury opowiadając historię dwojga ludzi, zakochanych w sobie u kresu ziemskiej wędrówki jednego z nich. „To zadziwiające, że obraz jest trwalszy od ciała. Ślad trwalszy od życia” – pisze autor i kompilując ślady, pozostawione przez wielkich twórców w literaturze, malarstwie i architekturze, prowadzi po nich nieukojonego w bólu żałobnika i jego kamerę.

Ona. Bea Cossan. Włoszka urodzona w Londynie, znawczyni historii sztuki. Pracuje w National Gallery, pisze doktorat z malarstwa Hieronima Boscha. On. Luis Malten. Umysł ścisły, także zajęty doktoratem, tyle, że na temat kontenerowców. Poznają się w porcie jachtowym. On, porzucony przez żonę po siedmiu latach małżeństwa, wiedzie pustelniczy żywot naznaczony rozczarowaniem i zgorzknieniem. Ona dotychczas na właściwego partnera jeszcze nie trafiła. „Banalni, samolubni, niedojrzali” – takich mężczyzn spotykała. Do chwili, gdy rozmowa o barce i księżycu pchnęła ją ku prawdziwej miłości.

Tej dwójce nie jest dane długo cieszyć się szczęściem odnalezionym nagle, po latach zwątpienia i samotności. Diagnoza jest jednoznaczna: rak. Bez szans na wyleczenie. Niedługi wspólny czas, jaki mają do dyspozycji postanawiają spędzić w Wenecji. Miejscu, gdzie namiętności, przyjemność i rozkwit w każdym możliwym znaczeniu, codziennie ścierają się z widmem śmierci niesionej przez drążące fundamenty miasta morskie fale.

Z prostej fabuły erudycja Majewskiego uczyniła jedną z najpiękniejszych powieści o miłości.

Z tej prostej fabuły erudycja Majewskiego uczyniła jedną z najpiękniejszych powieści o miłości, jakie pojawiły się w literaturze polskiej. Filozoficzne rozmowy prowadzone przez dwójkę bohaterów, uosabiających skrajne przeciwieństwa, pozostawiają czytelnikowi przestrzeń do własnych interpretacji i przemyśleń. Bea ze swym światem wibrujących emocji, skłonnością do dostrzegania ukrytych znaczeń i artystyczną wrażliwością stoi w opozycji do racjonalnego Luisa podsuwającego jej wyjaśnienia, wyliczenia i akademicką wiedzę. W dopełnieniu, jakie dla siebie nawzajem stanowią, wyraża się znakomicie idea harmonijnej miłości, kompatybilności kobiety i mężczyzny na tle skomplikowanego rusztowania skonstruowanego z reguł rządzących wszechświatem.
Metafizyka
Wenecja sportretowana w roli trzeciego bohatera tej powieści, miasto mocnych kontrastów, stanowi znakomite tło dla rozważań o ludzkiej egzystencji, duszy i ciele, tym co materialne i spirytualne. Bea i Luis przemierzają miasto, doświadczają go tak, jak doświadcza się kolei życia. Ich perygrynacja do kresu ludzkiej wędrówki odmalowana jest przez Majewskiego w sposób przejmująco prawdziwy. Tomasz Orwid

Lech Majewski, Metafizyka, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 2 listopada 2016

Metafizyka

Lech Majewski
Metafizyka
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 2 listopada 2016

1

Co znaczy, że ktoś istnieje? Czy tylko to, że mogę widzieć go żywego, poruszającego się, rozmawiać z nim, dotknąć? Ciebie nie mo-gę dotknąć, chociaż dotykam tych kilku przedmiotów osobistych, w których odcisnęłaś formę swego ciała; pantofel na wysokim obcasie z wyślizganą piętą, czarny stanik, woskowe stopery do uszu. Twoja ulubiona sukienka, którą miałaś na ostatnim spacerze po Ilia de Pietro, nie obejmuje już ciała; leży przewieszona przez poręcz łóżka i prowokuje mnie. Kilkakrotnie lądowała w śmieciach, raz niosłem ją do Armii Zbawienia…

2

Pierwsze trzy miesiące po pogrzebie spędziłem w Wenecji. Nawet nie wiem, jak minęły. Po powrocie do Londynu zamknąłem się w swoim mieszkaniu i leżałem przed telewizorem, trawiąc najgłupsze programy, czyli wszystko, co telewizja ma do zaoferowania. Codziennie popełniałem harakiri tępym nożem telewizora, aż wypatroszyłem sobie głowę z jakiegokolwiek bólu. I wciąż spałem, dużo spałem. Sen przedłuża życie, konserwuje je paradoksalnie, zbliżając nas do śmierci.

Każdy śpi przez jedną trzecią życia, średnio dwadzieścia lat. A śni lat pięć. Wtedy, właśnie wtedy, pozbywa się ciała, przechodzi przez ściany, unosi nad wodami i pożera własne serce. W nocy porzuca trójwymiarową skorupę wstępuje w świat wyższych wymiarów, by czynić rzeczy tak piękne i okrutne, że śmieje się jak dziecko i krzyczy z przerażenia. Jest mieszkańcem ogrodów rozkoszy i trwogi, a powracające zmysły zaraz po przebudzeniu czynią wszystko, by owe podróże unieważnić. Gdyż nad trzema wymiarami mają kontrolę, wyższe zaś im umykają. Im niższy wymiar, tym większe zniewolenie. Życie jest udręką, mówi Krishnamurti, śmierć wyzwoleniem. Czy śmierć, jak sen, pozbywa się ciała, by przejść w wyższy wymiar na stałe?

3

Gdy nie mogłem już dłużej spać, urządziłem głodówkę. Nie jadłem nic przez osiem dni, piłem jedynie herbatę z cukrem. Wyłączyłem telewizor i przez pół roku czytałem wszystko, co tylko znalazłem na temat śmierci.

Przewertowałem dziesiątki książek. Ale miałem wrażenie, że czytam brednie. W najlepszym wypadku pobożne życzenia. Dotykając śmierci, pisarze, poeci i filozofowie kulili się i cofali jak różki ślimaka. Na ogół w religię. Ci zaś, którzy twierdzili, że nie ma nic, tylko pustka, czerń, nieodwracalny koniec, pisali bez przekonania, histerycznie. Jedynie pewne zdanie Woltera i uwagi Seneki zanotowane w twoim zeszycie…

„Śmierć nie spotyka nas nagle, lecz robi postępy powoli, że umie-ramy po troszeczku co dzień. Co dzień bowiem uchodzi jakaś cząstka życia i nawet wtedy, gdy rośniemy, życie się skraca.

Oto przebyliśmy dzieciństwo, a potem lata młodzieńcze. Ile czasu minęło po dzień wczorajszy, to już przepadło; a i ten dzień, który właśnie spędzamy, również dzielimy ze śmiercią. Dochodzimy bowiem do śmierci o określonej godzinie, ale przedtem idziemy do niej długo”*. Fragment listu Seneki do Lucyliusza zapisany w twoim zeszycie uspokaja mnie. Budzę się w środku nocy i przepisuję go kilka razy. Żeby pisać, rozmawiać z tobą.

4

Muszę mówić, rozmawiać z tobą, bo nikt poza tobą mnie nie usłyszy. Ludzie nie słuchają drugich, a jeżeli już, to ze słów wyławiają tylko to, co rezonuje w nich samych… Wiem, że mnie słyszysz. Zasadziłaś siebie we mnie ziarnami miłości i pożądania i przez ich ciągły wzrost rozmawiasz ze mną. Ty we mnie mówisz, a ja odpowiadam. I chociaż ciebie już nie ma, umarło twoje ciało, twoje myśli zapuściły korzenie w jałowej ziemi moich.

Przy tobie często milczałem. Wstydziłem się własnej nieumiejętności obcowania ze słowami, bo przecież wozimy słowa cudzym pociągiem myśli, po torach ułożonych nie przez nas, nie potrafiąc nic uczciwie powiedzieć, szczególnie samym sobie. Nigdy nie lubiłem pociągów skazanych na rygor szyn i samochodów uzależnionych od dróg, pewnie dlatego podjąłem studia na Akademii Morskiej, by zostać dyplomowanym inżynierem okrętowym.

Studiowałem matematykę, fizykę, astronomię, wszelką naukę wymierną nie tyle z racji mojego zawodu, ile dla przyjemności. Traktowałem wiedzę jako rozrywkę intelektualną i dopiero twoja śmierć zmusiła mnie do zajęcia się podstawowymi pytaniami. Nie, nigdy nie chciałem kontemplować ogólników – były odstraszająco niekonkretne, ogłupiająco niezrozumiałe – ale gdy książka za książką nie mogłem znaleźć jakiejkolwiek wiarygodnej wiedzy dotyczącej śmierci, zająłem się metafizyką.

5

Czym jest śmierć? Rozpadem materii? Zniszczeniem świadomo-ści własnego „ja”? Czy też separacją, zniknięciem z pola widzenia i czucia. Ileż to osób pogrzebałem, chociaż żyją? A ile pogrzebało mnie, chociaż jestem, myślę, czuję i zapisuję te słowa? Wiązały nas silne więzi, żyliśmy razem, przeżywali podobne wzruszenia, by potem nagle, bez uprzedzenia i wyjaśnień, przestać się spotykać, dzwonić do siebie, pisać. Na ogół z błahego powodu: ktoś wyjechał, zmienił adres, powiedział niemiłe słowo czy spojrzał złym okiem. Czy raczej wydawało się, że tak spojrzał. Czy, jeszcze częściej, ktoś powiedział, że coś powiedział, nie wiadomo co, ale klamka zapad-ła, mosty budowane miesiącami i latami załamały się i utonęły w rzece codzienności, i żadna ze stron nie wykazała ochoty na ich rekonstrukcję.

Jedyna różnica tych śmierci, poza oczywistą, fizyczną, dotyczy potencji. Pewnie nigdy nie spotkam już wielu kolegów i znajomych, ale istnieje potencja spotkania; któregoś pięknego dnia któryś z nich wyłoni się zza węgła i wpadniemy sobie w objęcia, pójdziemy do knajpy i roztopimy we wspomnieniach. Albo któregoś roku wybuduję albo kupię dom na Wyspach Dziewiczych, na St. Croix we Frederiksted, i będę zapraszał przyjaciół na wakacje. I nie ma znaczenia, że nic takiego nie nastąpi, a gdy nawet wpadniemy gdzieś na siebie, to porozmawiamy zdawkowo, trzymając się bezpiecznej odległości pytań co-u-ciebie-słychać i a-co-u-ciebie, by nerwowo rozglądać się wokół, podświadomie szukając drogi ucieczki.

Śmierć zatem jest krańcem potencji? Wejście na jedną z możliwych ścieżek życia zostaje zamurowane i poświadczone notarialnym aktem zgonu? Przecież tyle innych potencji kłębi się wokół, tyle osób, które mogą być bliskie, które możemy kochać i nawet nie wiemy, że są na tej ulicy, w tym domu, tuż za ścianą.

6

Czuję, jak się uśmiechasz. Jak bawią cię moje nieporadne spekulacje. Ty śmiejesz się we mnie. Słyszę cię, zatem jesteś we mnie… A pamiętasz, jak w Wenecji, dwa miesiące przed śmiercią, krzyczałaś przez sen? Obudziłaś się przytulona do mnie z całych sił i powiedziałaś, że jestem przedłużeniem twojego ciała. Pamiętasz? Kochanie, pamiętasz?

Ja pamiętam. Zatem moment ten żyje, dopóty dane mi będzie pamiętać.

Pamięć jest życiem.

Pamięć…

7

Pamiętamy to, co nigdy się nie wydarzyło i nawet wydarzyć nie mogło, napisał Oscar Wilde. Tak. Pamięć bezustannie adiustuje rzeczywistość, z której i tak wybiera tylko to, czym się interesuje i co rozumie. Sto osób wejdzie do tego samego pokoju i po wyjściu zapamięta sto różnych rzeczy. Botanik kwiaty w doniczkach, malarz kolor ścian, leń najwygodniejszy fotel, a matematyk geometryczne wzory na dywanie. I gdybym polegał tylko na zmysłach, już dawno bym uznał, że stopień deformacji przeszłości jest wystarczająco duży.

Tymczasem moja pamięć jest ufizyczniona. Została pochwycona obiektywem – obiektywnym okiem kamery – elektroniką zapisującą na taśmie magnetycznej zarówno obraz jak i dźwięk, fizyczne fakty. Każdy kadr mogę zatrzymać, przyjrzeć się, kontemplować i jest on bardziej rzeczywisty od ciebie. Bo twojej fizyczności już nie ma. Dezintegruje się w oczyszczającej chemii. W dolnej części drzewa. Wśród korzeni, które karmią nią liście.

8

To zadziwiające, że obraz jest trwalszy od ciała. Ślad trwalszy od życia. Tak jakby całe skomplikowane królestwo tkanek, komórek, cząsteczek i atomów wzrastało po to jedynie, aby się rozpaść, ślad zaś – zaledwie kilka reakcji elektromagnetycznych na cienkim pasku taśmy – trwa.

Przeglądam stosy kaset, na których zapisałem cię amatorską ka-merą wideo, i nie mogę się zdecydować. Nie wiem, gdzie zacząć i jak to się robi, ale pragnę zbudować z tych fragmentów coś na kształt filmu – opowieści o tobie; syntezę będącą istotą ciebie. Kupiłem drugi magnetowid, spiąłem go ze starym, teraz usiłuję montować. Ale nie wiem, jak dodawać do siebie strzępy rzeczywistości, by nie sklecić z nich homunkulusa udającego ciebie.

9

Zaczynam od ujęcia, w którym leżysz naga na łóżku przy Riva dei Sette Martiri. W głębi, w oknie, pojawia się ściana statku pasażerskiego, który wypływa z Wenecji; grupy pasażerów na galeriach nie płoszą cię, raczej podniecają, gdyż unosisz się na łóżku i machasz do nich. Przepływające twarze, twoje rumieńce, ogrom statku niemal ocierającego się o okna pokoju, smak morskiej podróży, słodycz rozstania, to wszystko sprawia, że chociaż nieostre i chaotyczne ujęcie to jest kwintesencją naszego życia w Wenecji.

Przypomina opowieść o Marcelu Duchampie, który na ostatnie dwadzieścia lat życia zamknął się w nowojorskiej pracowni, żeby zbudować realistyczną, pokrytą wygarbowaną skórą i woskiem rzeźbę brazylijskiej kochanki. Leżąc w rozleniwionej pozycji, z otwartymi udami, była pamięcią kilku wieczorów, kiedy europejski mózg szachisty tajał w promieniach południowoamerykańskiego ciała.

Ale po pierwszym ujęciu nie wiem, co montować dalej, i ogarnia mnie niemoc. Odczuwam ból, chcę zażyć lekarstwo telewizora i cisnąć kasetami w kąt. I gdy tak siedzę bezmyślnie, nieruchomo, rozpamiętując twoje ciało (Duchamp mógł dotykać swojej kreacji, nawet z nią żył; laboratorium FBI w śladach potu, śliny i spermy na skórze rzeźby odnalazło jego DNA) słyszę, jak mówisz: „Jeśli nie wiesz, gdzie zacząć, zacznij od początku”.

 
Wesprzyj nas