Luke Skywalker, Han Solo, Indiana Jones i człowiek, który ich wymyślił, George Lucas – genialny filmowiec i najbardziej wpływowa postać w historii kina.


George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia25 maja 1977 roku do zaledwie trzydziestu dwóch amerykańskich kin został wprowadzony niskobudżetowy niezależny film science-fiction.

Wymyślone, napisane i wyreżyserowane przez mało znanego twórcę George’a Lucasa “Gwiezdne wojny” niespodziewanie pobiły wszelkie rekordy oglądalności. Zmieniły też kinematografię, zapoczątkowując nowy sposób produkcji i promocji filmów, a przede wszystkim zrewolucjonizowały świat efektów specjalnych. Lucas, inspirowany przez innowatorów takich jak Francis Ford Coppola czy Steven Spielberg, korzystał z najnowszych osiągnięć techniki i ciągle ulepszał swoje dzieła.

Tak jak jego filmy i bohaterowie weszli do kanonu kinematografii, tak on sam stał się uwielbianą przez miliony ikoną kina.

***

„Wyśmienita książka! Brianowi Jay Jonesowi udała się rzadka sztuka napisania takiej biografii, która będzie interesująca nie tylko dla najwierniejszych fanów, ale i dla pozostałych czytelników. Naszpikowana ciekawostkami, wsparta rzetelnym materiałem źródłowym, ubrana w lekką i wartką narrację, z łatwością wciąga w świat Lucasa.
Debby Applegate, laureatka nagrody Pulitzera w 2007 za książkę “The Most Famous Man in America: The Biography of Henry Ward Beecher”

„Jak słynna scena otwierająca pierwsze „Gwiezdne wojny”, „George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia” natychmiast przenosi w świat szalonego marzyciela. Nerdzi wszystkich krajów łączcie się! Wreszcie mamy książkę która opowiada historię herosa, który naprawdę zmienił nasze życie.”
Brad Meltzer

„Świetnie napisana i wciągająca: dokładnie taka, na jaką czekali fani Lucasa i wszyscy maniacy, którzy uwielbiają opowieści z planów filmowych”
Kirkus

„Mistrz biografii mierzy się z kolejną wielką osobowością świata rozrywki. Znamy George’a Lucasa jako reżysera, który dał nam Gwiezdne wojny, jedną z najbardziej kultowych hollywoodzkich superprodukcji w historii, ale pogłębione, fascynujące i wciągające spojrzenie Jonesa ukazuje Lucasa jako kogoś więcej niż tylko uzdolnionego twórcę ciekawych opowieści. Jones sięga głębiej, by naświetlić blaski i cienie kariery i życia Lucasa, portretując jego pasję i nowatorstwo w przejrzystej, porywającej prozie. Mistrzowska i niezbędna lektura dla każdego fana filmu i popkultury”
Booklist

„W detalach opisuje proces powstawania jego filmów: od pierwszych pomysłów i szkicu scenariusza, przez kompletowanie obsady i wybór lokalizacji planu, po kręcenie i, co szczególnie istotne w pracy Lucasa, montaż”
Publishers Weekly

Brian Jay Jones
George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia
Przekład: Małgorzata Miłosz, Katarzyna Rosłan, Agnieszka Wyszogrodzka-Gaik
Wydawnictwo Wielka Litera
Premiera: 14 grudnia 2016

George Lucas. Gwiezdne Wojny i reszta życia


Ciężka krwawica
1973–1976

„Nie mam naturalnego daru do pisania” – wyznał George Lucas dziennikarzowi „Filmmakers Newsletter” w 1974 roku. „Zawsze gdy siadam za biurkiem, przeżywam męki, a tekst wychodzi okropny. Przy pisaniu nie doświadczam twórczego strumienia myśli, takiego jak przy innych formach aktywności. Praca nad żadnym innym projektem nie była dla Lucasa taką krwawicą, jak pisanie scenariusza Gwiezdnych wojen. Przez prawie trzy lata męczył się nad wątkami i postaciami, w poszukiwaniu inspiracji dogłębnie analizował powieści fantastycznonaukowe, folklor, komiksy i filmy. Brnął przez jedną wersję za drugą, pisał i przepisywał, przerabiał sceny i poboczne wątki z poprzednich projektów, biedził się nad nazwami planet i imionami bohaterów, próbował nadać jakiś sens wciąż rozrastającemu się scenariuszowi, który coraz bardziej wymykał mu się spod kontroli. Wprawiał znajomych i szefów wytwórni w coraz większą konsternację. Wszyscy powoli przestawali wierzyć w to, że jego pomysł kiedykolwiek przeobrazi się w film.
Lucas traktował pracę nad Gwiezdnymi wojnami jak pełen etat. Codziennie rano, o dziewiątej, wlókł się na górę, do gabinetu, powoli zasiadał na drewnianym krześle przy biurku i godzinami gapił się w pustą kartkę, czekając, aż nadejdą słowa. „Niezależnie od wszystkiego siedzę osiem godzin przy biurku. Nawet jeśli nic nie napiszę”, wyjaśnił. „To okropny sposób na życie. Ale ja właśnie tak robię. Siadam i siedzę. Nie wstaję z krzesła przed piątą, czasem przed piątą trzydzieści… Jakbym był w szkole. Tylko tak mogę się zmusić do pisania”
Nad biurkiem zawiesił sobie kalendarz, w którym zaznaczał postępy prac. Obiecał sobie pisać pięć stron dziennie i wielkim, dramatycznym znakiem X odhaczał każdy dzień. W dobry dzień zdarzało mu się mieć jedną stronę przed czwartą po południu. Wtedy, co chwila popatrując na zegarek, w ciągu ostatniej godziny naprędce dopisywał brakujące cztery. Jeżeli zdarzyło się, że skończył pisać przed czasem, robił sobie wolne aż do końca dnia lub w nagrodę puszczał muzykę z jednego z najcenniejszych sprzętów, jakie posiadał – błyszczącej, jaskrawej, w pełni sprawnej szafy grającej marki Wurlitzer z 1941 roku, którą napełnił własną kolekcją singli z rock and rollem. Przebój Diamondsów Little Darling dudnił z głośników, a Lucas, bez tenisówek i w koszuli wyciągniętej ze spodni, odchylał się w fotelu, szczęśliwy, że ma już fajrant. W większość dni szafa grająca milczała, a kartka pozostawała pusta. O wpół do szóstej Lucas ciężko schodził po schodach i włączał wieczorne wiadomości prowadzone przez słynnego prezentera Waltera Cronkite’a, ze złością popatrując w telewizor znad tacki z gotowym do odgrzania obiadem i zamartwiając się pustymi stronami, które zostawił na górze. „Można zwariować, jak się pisze”, mówił później. „Rozum można stracić. Człowiek popada w psychozę, a myśli mu błądzą w takich kierunkach, że w głowie się to nie mieści. Dziwne, że wszyscy pisarze nie trafiają do wariatkowa”.
Można powiedzieć, że Gwiezdne wojny powstały częściowo z winy Coppoli. Pod koniec 1972 roku, gdy Amerykańskie graffiti było już w postprodukcji, Lucas poczuł się gotów do rozpoczęcia następnego projektu, którym – zgodnie z jego przekonaniem – miał być Czas Apokalipsy. Dla Lucasa fakt, że film wciąż stanowił własność Coppoli, stanowił tylko drobnostkę natury technicznej. „Francis zrobił tylko tyle, że wziął projekt, nad którym pracowałem, zrobił z niego umowę pakietową i nagle się okazało, że jest jego właścicielem”, narzekał Lucas4. Sam miał zamiar uzyskać dziewięć dziesiątych praw i zapewnienie, że Czas będzie jego kolejnym filmem. Wysłał scenariusz do kilku wytwórni i, ku własnemu zdziwieniu, „prawie dogadał się” z Columbią5. W listopadzie Gary Kurtz poleciał na Filipiny i do Hongkongu z misją wyszukania odpowiednich plenerów i… „i wszyscy byliśmy gotowi zaczynać” – wspominał Lucas. Gotowi – do momentu, gdy studio Columbia, które wciąż próbowało przygotować stosowną umowę, nie zaczęło targować się o procenty.
Coppola nie zgodził się oddać żadnych swoich udziałów w filmie. Jeżeli studio Columbia chciało dostać więcej praw, musiało je uzyskać od Lucasa – z jego części. „Moje udziały cały czas się zmniejszały”, narzekał Lucas. „A nie miałem zamiaru robić filmu za darmo”. Lucas oddał więc Czas Apokalipsy Coppoli – przynajmniej na razie – ale nie był z tego zadowolony. „[Francis] postąpił jak postąpił, miał prawo. Taka już jego natura”, powiedział później. I dodał: „Ale to mnie wkurzyło”.
Gdyby Coppola się nie uparł, tylko zaczął negocjować, następnym projektem Lucasa mógłby być Czas Apokalipsy, a Gwiezdne wojny pozostałyby dodatkiem do umowy. Zacząłby nad nimi pracować później – być może, a być może – wcale. Tymczasem niezadowolony Lucas, pod nosem wymyślając Coppoli od skąpców, niechętnie zarzucił Czas Apokalipsy. Gwiezdne wojny narodziły się więc z potrzeby wypełnienia luki – zarówno twórczej, jak i finansowej. „Tkwiłem w długach”, wspominał później. „Na gwałt potrzebowałem pracy. Nie wiedziałem, jak zostanie odebrane [Amerykańskie] graffiti”7. Skoro Czas Apokalipsy poszedł w odstawkę, Lucas przystąpił do pracy nad swoim jedynym pozostałym realnym projektem, tym w ramach umowy na dwa filmy ze studiem Universal. „Stwierdziłem, że co tam, przecież muszę coś robić, więc równie dobrze mogę zacząć Gwiezdne wojny”.
Tyle że w tamtym czasie to wcale nie były Gwiezdne wojny, jakie znamy. A nawet nic, co by je przypominało. Kiedy w lutym 1973 roku Lucas w swoim maleńkim gabinecie w Mill Valley zasiadał do pisania, miał w głowie zaledwie zalążek pomysłu. Po tym, jak konsorcjum King Features odmówiło mu sprzedaży Flasha Gordona, Lucas uznał, że równie dobrze może na podobną modłę tworzyć własne postacie. „Flash Gordon to najpopularniejszy superbohater w przestrzeni kosmicznej”, wyjaśnił. „Wtedy do mnie dotarło, co tak naprawdę chcę robić. Współczesne filmy action fantasy”. Zaczął – co później weszło mu w krew – od stworzenia listy imion i nazw miejsc. W jednym ze swych notesów na górze strony nabazgrał: „Imperator Ford Xerzes XII – imię godne prawdziwego bohatera”, a zaraz pod nim zapisał krótkie, zwykłe imiona: Owen, Mace, Biggs i Valorum. Wypróbowawszy rozmaite kombinacje, Lucas podzielił spis na imiona bohaterów i nazwy planet. Każdy dział opatrzył krótkim tytułem i opisem. Luke Skywalker był na liście od samego początku, ale jako książę Bebers, natomiast Han Solo – jako „przywódca ludu Hubble”. Planety Alderaan i Yavin też istniały, podobnie jak miejsca nazwane na cześć Herald Square i japońskiego aktora Toshirō Mifune.
Następnie Lucas wrzucił wymyślone imiona i nazwy miejsc do krótkiego opowiadania, zaledwie fragmentu opowieści, noszącego tytuł The Journal of the Whills. Narzędzie prowadzenia narracji zapożyczył ze starych kreskówek Disneya. Polegało ono na tym, że pierwsze klatki filmu ukazywały „otwierającą się książkę, w tym przypadku Journal of the Whills, by pokazać, że opowiadana historia pochodzi z książki” – opowiadał dziennikarzowi. „Oto historia Mace’a Windy’ego – pisał Lucas, dla uwydatnienia podkreślając imię i nazwisko – czcigodnego Jedi Bendu* z Opuchi, jak nam zdradza C.J. Thorpe, padawan, czyli uczeń osławionego Jedi”. Na dwóch zapisanych gęstym maczkiem kartkach Lucas zmieścił mnóstwo nazw i imion oraz zarys historii. Jednak gdy zaczął się wciągać w bardzo ogólny na razie pomysł – jego bohaterowie zostali „wezwani na opuszczoną drugą planetę Yoshiro przez tajemniczego posłańca Kanclerza sojuszu…” – praktycznie urwał w pół zdania, bo stracił wątek. Pomysł był kiepski i Lucas o tym wiedział. Zaczął więc od nowa, sporządzając nową listę imion i nazw, gryzmoląc strzępki wątków i scen, co do których miał pewność, że chce je wykorzystać. „Jedną z podstawowych wizji, które mi od samego początku towarzyszyły, była walka tocząca się w przestrzeni kosmicznej – dwa statki kosmiczne latają i strzelają do siebie nawzajem. To był mój pierwotny zamysł. Powiedziałem sobie, że chcę zrobić taki film. Chcę to zobaczyć”. Okazało się, że wcale nie jest łatwo przelać tę wizję na papier. Lucas zaczął więc nagrywać stare filmy wojenne, puszczane w telewizji i wycinać sceny walk powietrznych filmów z takich jak Mosty Toko-Ri i Tora! Tora! Tora! „Montowałem je tak, żeby pasowały do mojej opowieści”, powiedział później. „I nabierałem poczucia, że w kwestii statków kosmicznych zaczynam posuwać się do przodu”12. W końcu zebrał ponad dwadzieścia godzin materiału. Przeniósł je na szesnastomilimetrową taśmę filmową, a następnie przyciął i poskładał tak, by otrzymać ośmiominutowy film. „Na moim filmie samolot leciał z prawa na lewo”, wyjaśniał Lucas. „Nalatywał na mnie i odlatywał – chciałem sprawdzić, jakie ten ruch wywoła emocje”. Choć jeszcze tego nie wiedział, owa rolka walk powietrznych, nurkowania, korkociągów i innych akrobacji miała się okazać jednym z najważniejszych filmów, jakie złożył – mokrym betonem wlanym w szalunek tego, co stało się potem fundamentem jego filmowego imperium.
Siedemnastego kwietnia Lucas zaczął pisać kolejny zarys scenariusza, tym razem już zatytułowany Gwiezdne wojny. Zawierał walki statków w przestrzeni kosmicznej, które Lucas tak bardzo chciał zobaczyć, oraz już trochę bardziej konkretną fabułę, inspirowaną fragmentami Flasha Gordona i Ukrytej fortecy Kurosawy. Lucas wlał w ten projekt wszystko, co zawsze uwielbiał w serialach telewizyjnych, puszczanych w sobotnie poranki – gonitwy, bliskie mijanki, egzotyczne stwory i wszelkiego rodzaju bohaterskie czyny. Z Ukrytej fortecy zapożyczył parę kluczowych punktów akcji, mianowicie przeprowadzanie księżniczki przez terytorium wroga przez mądrego, zaprawionego w boju generała i, co ważniejsze, dwóch nieudolnych, strzelających gafy i wiecznie się ze sobą sprzeczających urzędników, służących jako element rozładowujący napięcie.
Po raz pierwszy pojawia się też Luke Skywalker – we wczesnych projektach jako podstarzały generał, eskortujący młodą księżniczkę na planetę Aquilae. Po drodze on i księżniczka poznają dwóch wykłócających się urzędników, którzy uciekli z orbitującej fortecy kosmicznej, i we czwórkę udają się do portu kosmicznego z zamiarem znalezienia pilota, który zabierze ich na planetę Ophuchi. Skywalker, uzbrojony w „miecz laserowy”, rekrutuje i szkoli na wojowników bandę dziesięciu chłopców, po czym kradnie statek i ucieka z planety. Rozgrywa się walka powietrzna – zawsze obecna – po której następuje ucieczka i pogoń po polu asteroidów, a na końcu dochodzi do katastrofy na Yavin – planecie zamieszkałej przez wielkie, kudłate stwory. Księżniczka zostaje pojmana, a Skywalker napada na więzienie imperialne, po czym stacza kolejny powietrzny pojedynek i ucieka. Odbywa się ceremonia wręczenia odznaczeń – kolejny stały element – podczas której księżniczka ujawnia się jako „bogini we własnej osobie”. Czternastostronicowy, ręcznie i raczej naprędce napisany projekt wydawał się Lucasowi zbyt „mglisty”15. Mimo to włożył go w czarną skórzaną okładkę z wytłoczonym złotym napisem Gwiezdne wojny i przekazał swojemu agentowi, Jeffowi Bergowi, by ten zawiózł go do United Artists. Berg po przeczytaniu projektu przyznał się, że nie zrozumiał z niego ani słowa, i zupełnie nie wie, jak ma to zareklamować.
Lucas próbował mu to wyjaśnić, ale jego opis był chaotyczny: „To opera kosmiczna nawiązująca do tradycji Flasha Gordona i 2001* razem wziętych – świetna fantastyka, peleryny, miecze i broń laserowa, statki kosmiczne strzelające do siebie i tak dalej. Ale to nie kicz”, zastrzegł stanowczo. „To ma być wciągający, ekscytujący film przygodowy”. U Lucasa entuzjazm zawsze wygrywał z precyzją wypowiedzi. Siódmego maja Berg zawiózł zarys scenariusza Lucasa do United Artists i przekazał go w ręce Davida Chasmana – tego samego, który uwierzył w Amerykańskie graffiti. Lucas zdawał sobie sprawę, że zrozumienie projektu, który powierza Chasmanowi, wymaga wysiłku – przelanie wizji na papier zawsze przychodziło mu z trudem – uzupełnił więc tekst dziesięcioma stronicami materiału ilustracyjnego, by mniej więcej przekazać, o co mu chodzi. Były tam zdjęcia astronautów NASA, amfibii i powycinane z komiksów wizerunki bohaterów kosmicznych przestworzy. Chasman był zaintrygowany, ale nie miał czasu na dokładne przejrzenie materiałów, bo za chwilę wybierał się do Cannes. Obiecał więc Bergowi, że zapozna się z projektem i będzie z nim w kontakcie. Oczekiwanie na jego odpowiedź trwało trzy koszmarne tygodnie. Brzmiała ona: „nie”. Lucas ponuro poprosił Berga, by przedłożył propozycję Nedowi Tanenowi ze studia Universal. „Nie cierpiałem Universalu, ale musiałem się do nich zwrócić” – mówi Lucas. „W umowie na Amerykańskie graffiti zaprzedałem im swoje życie na siedem lat… w zasadzie stałem się ich własnością”17. Co gorsza, Lucas i Tanen wciąż spierali się o Amerykańsie graffiti, które Tanen – kiedy Lucas pokornie, z czapką w ręku, zgłosił się do niego z propozycją kolejnego filmu – nadal chciał pociąć i zmienić. „Było to w czasie, gdy Ned przeżywał okres swojej najgorszej złości”, wspominał prawnik Lucasa, Tom Pollock. „Ten projekt nie był składany z entuzjazmem”. Tak czy inaczej, Berg posłusznie, z początkiem czerwca, wysłał Tanenowi zarys scenariusza, obiecując, że film będzie produkowany jak najniższym kosztem. Lucas niechętnie opisywał go jako „projekt wart sześć milionów, który ja zrobię za trzy”. Podobnie jak Chasman, Tanen wziął materiały i obiecał wkrótce skontaktować się z Bergiem.
Podczas gdy Tanen się namyślał, Berg rozpoczął nieformalne rozmowy z wytwórnią 20th Century Fox i jej nowym wiceprezesem do spraw artystycznych, Alanem Laddem Juniorem. „Laddie”, jak go prawie wszyscy nazywali, syn aktora Alana Ladda, miał show-business we krwi i doskonałą intuicję, jeśli chodzi o komercyjne hity. Potrafił też docenić talent – nawet najdziwaczniejszy. Ostatnio uratował scenarzystę i reżysera Mela Brooksa przed spanikowanym studiem Warner Bros., które straciło wiarę w jego gotowy do dystrybucji western Płonące siodła. Bergowi przyszło do głowy, że może Ladd doceni talent i pracowitość Lucasa, który prowadził podobną wojnę z wytwórnią Universal o niewypuszczone dotąd Amerykańskie graffiti. Pewnego popołudnia Berg zaproponował przy drinku, że pokaże Laddowi Amerykańskie graffiti i wysłał mu do biura wykradzioną kopię. „Obejrzałem ten film w sali projekcyjnej studia Fox o dziewiątej rano i absolutnie mnie powalił”, wspominał Ladd. „Wtedy powiedziałem Jeffowi [Bergowi], że chcę poznać George’a i pogadać z nim o jego pomysłach”.

 
Wesprzyj nas