„Ósme życie” to napisane z rozmachem dzieje kilku pokoleń gruzińskiej rodziny, toczące się koleinami historii Gruzji, sowieckiej Rosji i dwudziestowiecznej Europy. Dramatyczne wydarzenia, tragiczne miłości i poświęcenie dominują w pełnej emocji książce Nino Haratischwili.


Ósme życie„Ósme życie” Nino Haratischwili to opowieść o losach fikcyjnej gruzińskiej rodziny Jaszich, głęboko osadzona w realnych wydarzeniach dwudziestowiecznej historii Europy. Autorka z perspektywy kobiecej, bo to kobiety odgrywają wiodącą rolę w rodzie Jaszich, spogląda na dzieje własnego narodu, głęboko doświadczonego przez los, wielkiego sąsiada i zdrajców pośród swoich. Bohaterowie Haratischwili wielokrotnie doświadczą na własnej skórze złych skutków obcej ideologii i szaleństw komunistycznej dyktatury, tortur, kłamstw i zdrady najbliższych, które zaciążą na przyszłości rodziny.

W powieści na historię pojedynczej rodziny wywiera bowiem znaczący wpływ polityka sowiecka, wewnętrzne tarcia w samej Gruzji, a w końcu także geopolityka europejska. Autorka na przykładzie rodu Jaszich przedstawia postawy Gruzinów wobec zmieniającej się rzeczywistości po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej. Uleganie pokusie szybkiej kariery, zdrada wartości narodowych, kłamstwa, donosicielstwo, bezpardonowe działania w aparacie przemocy wobec rodaków, kładły się bolesnym cieniem na życiu wielu rodzin.

Na kartach powieści obserwujemy skutki takich działań, gdy indywidualne pragnienia i marzenia muszą zostać podporządkowane karierze, ideologii, prowadząc do cierpienia i upadku moralnego. Wiele tu zła, egoizmu, sprzeczności i uczuciowych demonów targających bohaterami, destrukcyjnych żądz, nienawiści i miłości, walki o dobro i bezwzględności w dążeniu do celu.

Haratischwili sięga również po najbardziej znane, prawdziwe postaci, choć nie wymienia ich z nazwiska – Gruzinów, którzy wpłynęli znacząco na losy świata – Stalina i Ławrientija Berii. Zwłaszcza ta druga postać przewija się w losach rodziny Jaszich jako przykład fanatyzmu, demoralizacji i podwójnego życia partyjnych kacyków, robiących karierę w aparacie władzy dosłownie po trupach.

Haratischwili wprowadza do powieści także elementy magiczne i surrealistyczne – duchy, symboliczne sny, a przede wszystkim magiczną czekoladę. Napój sporządzony według tajnego przepisu przekazywanego z pokolenia na pokolenie, przewija się w dziejach rodziny Jaszich jako specjał o niezwykłym smaku, dający pijącemu chwile ekstatycznego szczęścia i pobudzenia, działający uzależniająco niczym narkotyk, lecz obarczony klątwą sprowadzania – prędzej czy później – nieszczęścia na tego, kto go spożyje. Można by dywagować, czy to magia czy raczej totalitarny system odpowiada za spadające na pijącego nieszczęścia.

Dzieło Haratischwili sięga w regiony, nieco dzisiaj opuszczone, wielkiej monumentalnej prozy realistycznej w duchu Tołstoja, a jednocześnie magicznej twórczości iberoamerykańskiej: Gabriela Garcii Marqueza, Isabel Allende, Laury Esquivel czy Alejo Carpentiera. Z jednej strony realne wydarzenia polityczne i warstwa faktograficzna, z drugiej – element mniej wymierny, magiczny jako przeciwwaga dla bezwzględnych faktów historycznych.

znakomita opowieść o indywidualnych ludzkich tragediach, małych codziennych tryumfach, zdradzie, nienawiści i miłości

„Ósme życie” to epos o sowieckim komunizmie, represjach reżimu i jego wpływie na życie społeczeństw na przestrzeni kilkudziesięciu lat, ale nie tylko. To przede wszystkim znakomita opowieść o indywidualnych ludzkich tragediach, małych codziennych tryumfach, zdradzie, nienawiści i miłości, a także o zdolności adaptacji społeczeństwa do zmieniających się warunków życia w obliczu tyranii takiej czy innej i związanych z nią dylematach moralnych. Tomasz Orwid

Nino Haratischwili, Ósme życie (Dla Brilki) tom 2, Przekład: Urszula Poprawska, Wydawnictwo Otwarte, Premiera: 12 października 2016
Nino Haratischwili, Ósme życie (dla Brilki) tom 1, Przekład: Urszula Poprawska, Wydawnictwo Otwarte, Premiera: 18 maja 2016

Ósme życie

Nino Haratischwili
Ósme życie (Dla Brilki) tom 2

Wydawnictwo Otwarte
Premiera: 12 października 2016

KSIĘGA V
ELENE

(…) z białawych oczu nie widzących rosa
strumieniem strzeli, porazi niebiosa.
Josif Brodski,
Exegi Monumentum,
przeł. Katarzyna Krzyżewska

Podczas nasilającej się zimnej wojny Chruszczow kazał trzykrotnie zwiększyć środki na rozbudowę zasobów broni nuklearnej oraz floty radzieckich okrętów podwodnych. Rywalizacja między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim w dziedzinie podboju kosmosu była coraz bardziej zaciekła. A bomba atomowa, którą Rosjanie zbudowali już w 1949 roku, dawała im poczucie wszechmocy. Bomba była zresztą kopią amerykańskiej – tej, która obróciła w perzynę Nagasaki. Generalissimus rozkazał skopiować ją swoim naukowcom i podobno dodał przy tym, że nieudanych eksperymentów nie będzie tolerował.
Teraz z rozkazu Chruszczowa radzieccy uczeni znów pracowali na najwyższych obrotach, by dotrzymać kroku Amerykanom. Liczba prób jądrowych niebezpiecznie rosła i wkrótce miała osiągnąć poziom osiemdziesięciu rocznie – od 1942 do 1996 roku przeprowadzono ich w sumie siedemset piętnaście. Ich skutki, zwłaszcza skażenie środowiska naturalnego, wcale nie spędzały decydentom snu z powiek. Pieniądze na przemysł zbrojeniowy płynęły szerokim strumieniem. Czterdzieści tysięcy ludzi pracowało na sukces stoczni, z której wychodziły pierwsze radzieckie okręty podwodne z tytanowym kadłubem i napędem atomowym. Podczas gdy reszta świata, łącznie ze Stanami Zjednoczonymi, dysponowała wtedy stu pięćdziesięcioma dziewięcioma okrętami podwodnymi z napędem nuklearnym, flota radziecka miała ich dwieście dwadzieścia osiem.
Kostia Jaszi pojechał do Gorkiego, gdzie w stoczni z dumą podziwiał pierwszy egzemplarz okrętu podwodnego z napędem atomowym.
Tymczasem na wzgórzu Wery, w starej willi, w której papuga Goya, Elene oraz dziwaczna para Stazja i Kristine tworzyły nierozłączną wspólnotę, Nana wzięła się do pisania pracy doktorskiej.
Nana starała się tworzyć przeciwwagę dla teściowej i jej siostry. Podczas gdy one były zwolenniczkami swobodnego wychowania dzieci, Nana żądała od córki dyscypliny, co jednak przynosiło mizerne rezultaty, ponieważ Elene była wyjątkowo krnąbrna. Nana kładła to na karb wpływu babć. Dziko rosnący ogród, wrzaskliwa papuga, głośne arie operowe, stare łańcuszki i wstążki w pokoju Kristine – wszystko to umacniało w Elene ducha swobody. Sprzeciwiała się matce, jak tylko mogła. W walce o dobro wnuczki obie starsze panie zawsze miały na podorędziu argumenty popierające ich stanowisko. Ich pomysły i ich światy były dla Elene ciekawsze niż bezbarwne rządy Nany.
Tylko w lecie, kiedy Kostia przyjeżdżał w rodzinne strony, by z żoną i córką spędzić kilka tygodni pod palmami nad Morzem Czarnym albo w kurortach takich jak Bordżomi i Sairme, udawało im się jeszcze zachowywać pozory szczęśliwej rodziny. Uwagi Kostii nie uszedł ponury wyraz oczu córki, który nie znikał, choć przecież teraz Elene tak rzadko miała okazję przebywać z obojgiem rodziców. Nana również go dostrzegła. Latem, gdy z horyzontu znikały Stazja i Kristine, Nana zadawała sobie wiele trudu, aby być matką jeszcze lepszą niż zwykle. Chciała, by Elene była zadowolona, pragnęła także udowodnić sobie i mężowi, że jej metody wychowawcze przynoszą rezultaty. Kostię jednak irytowało jej zbyt surowe, gruzińskie pojmowanie roli matki. W czasie wakacji, kiedy cały swój czas mógł poświęcić córce, chciał spełniać każde jej życzenie, a nie wychowywać, chciał ją rozpieszczać, a nie upominać.
Dla cierpliwej i zazwyczaj ugodowo nastawionej Nany te letnie tygodnie były prawdziwą próbą nerwów. Przeklinała w duszy niewdzięczną rolę, jaka przypadła jej w udziale. Czuła, że jest niezrozumiana, wystawiona na ataki ze wszystkich stron i że w nikim nie ma wsparcia.
Pewnego gorącego sierpniowego wieczoru w Bordżomi, gdy wypili już bogatą w jod leczniczą wodę i wraz z innymi zamożnymi kuracjuszami zjedli kolację, Kostia, idąc do łazienki, zatrzymał się przy łóżku żony z brzytwą do golenia w ręce i zakomunikował:
– Kiedy przyjdzie pora, Elene pójdzie do odpowiedniej szkoły, ale nie w tym kraju. Chcę, żeby moja córka otrzymała dobre wykształcenie. Moja pozycja daje mi takie możliwości. Bylibyśmy głupi, gdybyśmy ich nie wykorzystali.
– Nie sądzisz chyba, że puszczę sześcioletnią dziewczynkę do obcego miasta, tysiąc kilometrów ode mnie?
– Nie będę z tobą dyskutował. Poinformuję cię tylko we właściwym czasie, żebyś…
– Wybij to sobie z głowy. Nigdy w życiu!
– Mój Boże, Nano, kiedy wreszcie zbudzisz się ze swego patriotycznego snu?
– A ty? Kiedy wreszcie choć raz pomyślisz, co czują inni, nie tylko ty?
Na tym rozmowa się skończyła, bo Kostia nie odpowiedział, poszedł do łazienki. Tej nocy spali w oddzielnych łóżkach.

Kiedy Elene miała pójść do szkoły, Nana od dawna już nie miała na nią żadnego wpływu – zwyciężyła Stazja oraz bajeczny świat Kristine. Nana postanowiła więc wybrać mniejsze zło: wolała, by jej córka, choćby miała zostać rusofilką, była wykształcona i potrafiła o sobie decydować, niż żeby zdziczała albo zdziwaczała jak jej babka i cioteczna babka. Stazja i Kristine podniosły larum, kiedy się dowiedziały o planie wysłania Elene do szkoły w Moskwie. Protestowały, argumentowały, groziły, ale Nana zasłaniała się życzeniem Kostii. Elene płakała, przeklinała i pokazywała matce język, lecz na nic to się zdało. Nana pozostała niewzruszona – jej dziecko nie może się rozwijać w towarzystwie dwóch dziwaczek. W Moskwie Elene otrzyma solidne wykształcenie, nauczy się zachowywać jak dama, zamiast wrzeszczeć jak wariatka, będzie ładnie się ubierać, ładnie jeść, ładnie mówić.

Pewnego wieczoru, niedługo przed tym, jak Nana z ciężkim sercem, lecz jasnym celem miała pojechać z córką na lotnisko, Stazja postanowiła użyć magicznego sposobu swego ojca, żeby odwieść synową od jej zamiaru. Po raz pierwszy od długiego czasu ugotowała gorącą czekoladę. Tak jak się spodziewała, jej zapach przyciągnął Nanę, która nieświadoma zagrożenia usiadła przy kuchennym stole ze wzrokiem pełnym wdzięczności.
A kiedy z zachwytem wyjadała z filiżanki aromatyczny, gęsty płyn, Stazja próbowała ją przekonać, by nie posyłała Elene tak daleko. Niewiele brakowało, by synowa pod wpływem czarodziejskiego przysmaku uległa jej prośbom, gdy do kuchni niepostrzeżenie weszła zaspana Elene w żółtej piżamie, obudzona kuszącym zapachem, i zanim Stazja zdołała ją powstrzymać, włożyła palec do filiżanki z czekoladą i oblizała go. Stazja zmartwiała z przerażenia i zamknęła oczy, czekając na cud. Ale takie cuda się nie zdarzają, Brilko.
Tej nocy Stazja długo przewracała się z boku na bok. Nie mogła zasnąć i błagała wszystkich bogów, istniejących i nieistniejących, by jej ukochana wnuczka ustrzegła się klątwy gorącej czekolady.
Następnego dnia, kiedy Elene przy akompaniamencie narzekań Stazji pakowała do walizki swoje pończoszki i majtki, ktoś zadzwonił do drzwi. Stazja, ciągle jeszcze zgnębiona zdarzeniem z poprzedniego wieczoru, otworzyła i zamarła ze zdumienia. Stał przed nią łysy, brodaty Andro Eristawi. Na rękach trzymał kopię siebie samego sprzed lat – te same loki, tylko ciemne, te same oczy, tylko żywszej barwy, ta sama sylwetka, tylko mocniejsza. Jedynie nos małego chłopca był bardziej mięsisty i usta pełniejsze.
Wizyta jak zły omen. Sumienie Stazji przez chwilę walczyło z rozsądkiem. Przypomniała sobie sen, w którym Sopio prosiła ją, by opowiedziała jej synowi o dobrym świecie, i w końcu rzuciła się Androwi na szyję i wycałowała go tak, jakby miał tyle lat co dziecko, które trzymał na rękach. Elene, szczęśliwa, że niespodziewana wizyta uwalnia ją od uciążliwego obowiązku pakowania, podbiegła do Michy, przyglądając mu się badawczo, lecz z czułością.
Szybko nakryto do stołu i Andro z Michą zajęli miejsce między Stazją a Kristine. Dorośli siedzieli, milcząc, ze zwieszonymi głowami. Widać było, że czują się niepewnie i nieswojo. Micheil, w odróżnieniu od Elene, która cały czas paplała, nawet z pełnymi ustami, ładnie jadł i dziękował za każdą rzecz, którą mu podano. Po posiłku Elene szybko wstała i odciągnęła Michę od stołu. Chciała mu pokazać ogród i Goyę. Gdy wypili zaparzoną po turecku kawę, od stołu wstała również Nana, przepraszając, że przed wyjazdem musi się jeszcze spakować. Andro, zostawszy sam ze Stazją i Kristine, mógł wreszcie wyjawić powód swej wizyty.
– Chciałbym go posłać do szkoły w mieście. Istnieje program dla uzdolnionych dzieci kołchozowych, a Micha jest bardzo zdolny. Tylko że ja nigdy nie dostanę zgody na zameldowanie w mieście. Gdybyście więc wy mogły wziąć go do siebie…
Zaległa cisza.
W końcu Stazja położyła dłoń na ręce Andra i skinęła głową.
– Oczywiście – powiedziała, mając ciągle przed oczyma twarz Sopio.
Nagle zrozumiała, że spełniając prośbę Andra, może naprawić to, co zaniedbała.
Kristine chrząknęła nerwowo, zaskoczona szybką decyzją siostry. Kiedyś przecież podobna decyzja przyniosła opłakane skutki.
Andro nieśmiało objął Stazję i pocałował ją w ramię. Był to smutny gest, który wyrażał głęboką pokorę. Stazja poczuła ulgę. Andro podniósł się nagle, jakby już chciał wyjść, lecz znowu usiadł. Nerwowo miął skraj obrusa.
– Co u Kitty? Gdzie ona teraz jest?
Stazję i Kristine przeraziło to pytanie. Chciały mu powiedzieć, że lepiej nie poruszać tego tematu, bo same cierpią, uginając się pod ciężarem niewiedzy, i starają się nie zwariować ze zmartwienia. Kostia nie chciał im nic zdradzić, wiedziały tylko tyle, że Kitty jest w Anglii i że jest bezpieczna. I wtedy po zapadłych policzkach Stazji spłynęła bezgłośnie łza, a za nią kolejne. Ani Andro, ani Kristine nie próbowali jej pocieszać, bo nie było pociechy dla matki, która straciła córkę. Z ogrodu dobiegał wesoły, dźwięczny śmiech Elene i głośne sapanie Michy.
Następnego ranka Nana pojechała z Elene do Moskwy. Mieszkanie jej męża, tuż przy bulwarze Nikickim, zostało przygotowane na powitanie małej księżniczki przez Ludę, starszą kobietę, która była gospodynią Kostii. Elene miała chodzić do jednej z tych szkół, w której ławach zasiadały dzieci dygnitarzy partyjnych, dyrektorów i wyższych rangą oficerów. Pierwszego września także Micha miał rozpocząć naukę – w zwyczajnej szkole w Tbilisi.

Elene nienawidziła Moskwy, ale przede wszystkim od początku nienawidziła moskiewskiej szkoły: mundurka z grubej brązowej wełny, szorstkiego, wykrochmalonego białego fartuszka, białej opaski do włosów, surowych nauczycieli, nawet kolegów, bo wszyscy byli inni niż ona. Nienawidziła rodziców, za to że ją tu przywieźli, i zimnego klimatu tego olbrzymiego, szarego miasta.
Nienawidziła ponurych korytarzy z marmurowymi posadzkami w wysokim budynku szkoły, niedaleko dzisiejszego parku Gorkiego. Nienawidziła kierowcy ojca, który codziennie zawoził ją do szkoły, a po lekcjach odwoził do domu. Nienawidziła pochodów na cześć socjalizmu i partii, organizowanych pod koniec każdego miesiąca, nienawidziła nawet niedziel, kiedy ojciec brał dla niej wolne i próbował rozmawiać z nią jak z dorosłą, jakby była dostatecznie dojrzała i mądra. Nie chciała grać starszej, niż była, nie chciała być dojrzała i mądra dla swego ojca. I choć lubiła Ludę, która przygotowywała jej ulubione bliny, nienawidziła siebie za to.
Ale przede wszystkim nienawidziła chłopca, który w dniu jej wyjazdu w niezrozumiały dla niej sposób wprowadził się nieproszony do jej domu i zajął jej miejsce. Nienawidziła jego zadowolonego głosu, który słyszała w tle, kiedy rozmawiała przez telefon z matką, babcią albo siostrą babci. To ona powinna być na jego miejscu, to ona powinna mieć takie życie, jakie teraz miał on.
Micha natomiast kochał wszystko, co przynosiło życie w Tbilisi: szkołę, miasto, obie dziwne siostry, wycofaną, zasadniczą Nanę. Lubił podszytą poczuciem winy troskę, z jaką go traktowano. Podobało mu się, że znowu może być dzieckiem, że nie musi pomagać ojcu sprzątać podwórka ani słuchać ciągłych napomnień, żeby zachowywał się jak mężczyzna, a nie jak mięczak. Nie musiał też brać udziału w budzących lęk pogańskich rytuałach, które obowiązywały w jego wiosce. Nana zdawała sobie sprawę, że Micha jest zupełnie inny niż Elene: istny wzór dobrych manier, skromności i uprzejmości. Dawał się kształtować jak glina, był wdzięczny za każdy drobiazg, ustępliwy, nieśmiały i nieskłonny do psot. Nigdy nie sprawiał nikomu przykrości. W szkole nie był szczególnie lubiany, lecz przynosił całkiem dobre stopnie i nigdy nie trzeba mu było przypominać o odrabianiu pracy domowej. Jego obecność w domu była prawie niezauważalna. Nie przerywał dorosłym, nie mlaskał przy jedzeniu, mył się bez przypominania, a idąc do swego pokoju, mijał pokoje starszych pań na palcach i nikomu z mieszkańców domu nie dał nigdy powodu do narzekań. Nana nieraz się zastanawiała, skąd ten chłopski syn miał takie maniery, i wyrzucała sobie, że może nie była dla Elene dobrą matką, nie umiała z nią postępować. Przychodziło jej do głowy, że może zrobiłaby lepiej, gdyby wprowadziła się do moskiewskiego mieszkania męża, kiedy jej proponował, „by wiedli normalne, wspólne życie rodzinne”, jak się wyraził. Było jej prawie wstyd, bo musiała przyznać, że wtedy patrzyłaby w przyszłość z dużo mniejszą obawą niż teraz.
Michę od pierwszego dnia zauroczyła Kristine. Mimo że Stazja również starała się go sobie zjednać i dać mu poczucie, że jest częścią rodziny, sympatia Kristine była dla niego ważniejsza. Micha starał się odgadywać jej pragnienia i nastroje. Kiedy Kristine nastawiała płytę z Normą, wiedział, że jest w dobrym humorze, a więc może zostać w jej pokoju i razem z nią słuchać muzyki, która z początku go irytowała, lecz z czasem zaczęła mu się wydawać coraz piękniejsza, coraz bardziej wzniosła. Gdy Kristine słuchała Toski, wiedział, że jest nastrojona melancholijnie, a wtedy zbierał dla niej śliwki w ogrodzie, gdy zaś nie słuchała płyt, była zmęczona lub bolała ją głowa, nastawiał dla niej wodę na herbatę.
Kiedy Kristine odbierała go ze szkoły, pękał z dumy, że może spacerować z tą wytworną pięknością. Kristine bawiło uwielbienie, z jakim chłopiec ją traktował. Z początku, choć ze śmiechem burzyła mu loki, kręciła głową, widząc jego uległość, co zresztą go urażało, potem jednak stała się delikatniejsza. Nie odpowiedziała wprawdzie na jego nieśmiałą, romantyczną miłość w sposób tak głęboki, jak niegdyś swemu siostrzeńcowi, w końcu jednak uczyniła Michę swoim sprzymierzeńcem, co wprawiło go w euforię i pozwoliło mu poczuć się wybrankiem w jej tajemnym królestwie.
Chłopiec stał się dla Kristine pożądaną rozrywką w jej codzienności, w którą po odjeździe Elene wkradł się smutek. Poza tym podobały się jej jego dobre maniery, a cicha adoracja sprawiała jej przyjemność. Sposób, w jaki czasem na nią patrzył, przypominał jej Kostię, dawne życie, czasy świetności. Coraz częściej szukała więc towarzystwa Michy, jakby chłopiec dawał jej coś, czego jej od dawna brakowało, i jakby tylko od niego mogła to przyjąć. Było to uczucie pełni – Micheil zachowywał się tak, jakby nie dostrzegał woalu osłaniającego połowę jej twarzy, lecz widział ją całą.

W willi Kristine zapanował spokój. Nanie wydawało się, że zrobiło się przytulniej, bardziej domowo, jakby dziczenie i zarastanie domu zostało powstrzymane. Udało się jej w końcu napisać pracę doktorską. Ceną były dwa lata życia i sześć kilo, które przybrała na wadze. Senny spokój przerywały wyłącznie wieczorne telefony z Moskwy. Wtedy trzy kobiety zbierały się wokół aparatu i słuchały nieco roztargnionego głosu Elene i relacji Kostii o tym, jak Elene spędziła dzień, co zjadła na śniadanie, czy jest zaziębiona, czy ciepło się ubiera, czy dobrze wypadła w szkole, czy znalazła już przyjaciół i tak dalej.
W takich chwilach Micha siedział najczęściej w dawnym gabinecie Ramasa, gdzie znajdowała się domowa biblioteka, i próbował czytać. Nie mógł się jednak skupić, bo nasłuchiwał. Słyszał dumę w głosie Stazji, kiedy rozmawiała ze swoją wnuczką, słyszał obawę w głosie Nany, słyszał ukrywany zachwyt Kristine. Ogarniał go wtedy dziwny nastrój. Zaczynał myśleć o górach, o swym rodzinnym domu, o ogorzałej twarzy matki, jej popękanych dłoniach i o pachnącym alkoholem oddechu posępnego ojca, o chłopcach z sąsiedztwa, którzy bezlitośnie z niego drwili, i ogarniał go strach. Bał się, że będzie musiał stąd odejść. Bardzo chciał tu pozostać, pod opieką tych trzech kobiet. Istniała jednak tamta dziewczynka, gdzieś daleko, dziewczynka o gęstych włosach i z poobijanymi kolanami. Wydawało mu się, że wystarczy jej głos, a wszystkie trzy kobiety porzucają go, całą swą uwagę skupiając na niej, oddalonej od nich o setki, tysiące kilometrów, podczas gdy on był w pokoju tylko kilka schodów wyżej.

 
Wesprzyj nas