W Polsce Churchilla osnuwa czarna legenda, wedle której jest on niewiele mniej niż Stalin winien nieszczęść, które spadły na nas w 1945 roku.


Churchill - najlepszy sojusznik Polski?Legenda ta powstała w zniewolonych umysłach historyków krajowych, lecz przychylali się też do niej badacze emigracyjni zawiedzeni w nadziejach na wolną Polskę.

Tadeusz Kisielewski zwraca jednak uwagę, że w II wojnie światowej Wielka Brytania miała przeciwko sobie nie tylko III Rzeszę, ale i grający na jej zmarginalizowanie tandem sowiecko-amerykański. Jednak nawet w tak niesprzyjającym układzie sił Churchill walczył o polskie interesy. Niestety, jego pozycja w „wielkiej trójce” zależała od dobrej woli Roosevelta, toteż była to walka beznadziejna.

Autor osadza polityczne gry Churchilla ze Stalinem w kontekście ówczesnej sytuacji geostrategicznej i dowodzi, że to, co historycy przedstawiają jako sprzedanie przezeń Sowietom połowy Europy, było desperacką próbą zachowania w owej połowie wpływów Zachodu.

Tadeusz A. Kisielewski jest niezależnym analitykiem stosunków międzynarodowych, zajmuje się globalną geopolityką i geostrategią. Autor licznych prac z tego zakresu, m.in. “Nowy konflikt globalny” (1993), “Schyłek Rosji” (REBIS 2007), “Wojna imperium. Większy Bliski Wschód w amerykańskiej wojnie z terroryzmem” (2008), “Nafta znowu zmieni świat” (REBIS 2013).

Tadeusz Antoni Kisielewski
Churchill – najlepszy sojusznik Polski?
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 27 września 2016

Przedmowa

W 2002 roku BBC ogłosiło plebiscyt na najwybitniejszego Brytyjczyka wszech czasów. Nie została nim ani królowa Elżbieta I, ani Isaac Newton czy któryś z innych wielkich uczonych, ani admirał Horatio Nelson lub marszałek polny Arthur Wellington, ani żaden z premierów, którzy utrwalili brytyjski system parlamentarny i stworzyli imperium brytyjskie – Robert Walpole, William Pitt starszy, William Pitt młodszy, Robert Peel, Henry Palmerston, William Gladstone, Robert Gascoyne-Cecil czy Benjamin Disraeli, chyba najwybitniejszy spośród budowniczych imperium. Brytyjczycy wybrali człowieka, o którym już dwa lata wcześniej wybitny historyk wojskowości sir John Keegan napisał: „Żaden inny obywatel w ostatnim wieku drugiego tysiąclecia – najgorszym w historii – nie zasłużył bardziej na miano bohatera ludzkości”1.
Zwycięzcą został Winston Churchill.
Stało się tak, mimo że był premierem tylko dwukrotnie (w latach 1940–1945 i 1951–1955), a na przykład Gascoyne-Cecil trzy razy, Gladstone zaś aż cztery. Co więcej, oni przewodzili Brytanii u szczytu jej powodzenia, a Churchill – chociaż w czasie wojny powiedział gniewnie, że nie powołano go po to, by przewodniczył likwidacji imperium brytyjskiego – rządził właśnie u jego schyłku. Nawet ustanowiona formalnie w 1926 roku Brytyjska Wspólnota Narodów – luźny związek państw, dominiów i dawnych kolonii połączonych jedynie osobą króla – straciła w 1949 roku przymiotnik „Brytyjska”.
Łatwo jest rządzić, czy w ogóle – odnosić sukcesy – w sprzyjających warunkach, zwłaszcza gdy się ma ogromną przewagę nad konkurencją. „Najwspanialsza godzina” (finest hour)2 Churchilla przyszła zbyt późno: jedyne, co mógł zrobić dla swojego kraju, to uchronić go przed całkowitą klęską, a później zminimalizować straty. Przeciwnicy byli zbyt potężni i – paradoksalnie, biorąc pod uwagę dzielące ich różnice – zjednoczeni, aby osłabiona Wielka Brytania mogła się im przeciwstawić.
Rozumieją to Brytyjczycy i właśnie dlatego za swojego największego bohatera uznali kogoś, kto walczył wbrew wszelkim przeciwnościom i ugrał w tej grze prawdopodobnie wszystko, co było możliwe, choć do końca starał się o więcej. Niestety nie rozumieją tego Polacy, według których Churchill stał się sprawcą i niejako symbolem ich politycznych nieszczęść po drugiej wojnie światowej. Powstała i utrzymuje się w Polsce czarna legenda Churchilla, który nie tylko rzekomo zdradził Polskę (dziwaczne określenie w stosunku do obcego polityka, którego jedynym obowiązkiem było dbać o interes własnego kraju), ale i nie wyraził zgody na udział polskich żołnierzy w londyńskiej paradzie zwycięstwa 8 czerwca 1946 roku. Problem polega na tym, że Churchill już od wielu miesięcy nie był premierem i nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia… I tak oto już na samym początku z łatwością niszczymy jeden mit. (Z co najmniej dwoma większymi, można by rzec uniwersalnymi, zrobimy to pod koniec książki).
Takich nieporozumień dotyczących Churchilla jest o wiele więcej. W zdecydowanej mierze wynikają one z ignorancji, a w wypadku historyków głównie z błędnej oceny okoliczności i motywów, które towarzyszyły podejmowaniu decyzji przez brytyjskiego premiera, przy czym czasem dotyczy to także brytyjskich historyków. Warto więc raz jeszcze spojrzeć na owe okoliczności i motywy – nie po to, aby pisać najwybitniejszemu Brytyjczykowi kolejną laurkę, ale po prostu „mądrym dla Memoryjału, idiotom dla Nauki, politykom dla praktyki, melankolikom dla rozrywki”, jak napisał w podtytule Nowych Aten Benedykt Chmielowski. Zgodnie z tytułem tej książki jej przedmiotem będą głównie decyzje dotyczące Polski. Już w tym miejscu należy podkreślić, że pierwsze z nich zaczęły zapadać na długo przed drugą wojną światową, bo w 1918 roku.
Przypomnimy sobie świat, w którym upłynęła młodość Churchilla i który go ukształtował, poznamy pierwsze triumfy i klęski jego kariery politycznej, aż wreszcie prześledzimy jego wojenne zmagania z Adolfem Hitlerem, Iosifem Stalinem i Franklinem Delano Rooseveltem, jak również ostatnie rozpaczliwe próby odwrócenia Nemezis, nieubłaganej dla British Empire i dla Polski. Niestety „Zawiasy losu” (The Hinge of Fate)3 były po złej stronie.

Wstęp

Fulton w stanie Missouri to niewielkie miasteczko, lecz może się pochwalić aż dwoma szkołami wyższymi: William Woods University i Westminster College. Wkrótce po zakończeniu drugiej wojny światowej ta druga uczelnia postanowiła uhonorować doktoratem polityka, który odegrał jedną z najważniejszych ról w pokonaniu III Rzeszy, i zaprosiła go do wygłoszenia wykładu w ramach John Findley Green Foundation. Politykiem tym był sir Winston Churchill, a swój wykład wygłosił w obecności prezydenta Harry’ego Trumana.
Mówca wskazał, że dwoma głównymi zagrożeniami dla ludzkości są wojna i tyrania. I w odniesieniu do obu tych plag wskazał na Związek Sowiecki. Była to odpowiedź na wcześniejsze o kilka tygodni przemówienie Iosifa Stalina, który stwierdził: „Dopóki istnieć będą państwa kapitalistyczne, realne będzie zagrożenie nowym konfliktem zbrojnym”. Ze strony generalissimusa był to otwarty powrót do dawnej, trockistowskiej idei rewolucji światowej, w dążeniu do której krótkim antraktem był okres od 22 czerwca 1941 roku do… najpóźniej drugiej połowy 1943 roku. W gruncie rzeczy był to jednocześnie powrót do starej rosyjskiej doktryny imperialnej.
W najważniejszej części swego przemówienia Churchill stwierdził:

Cień padł na sceny niedawno oświetlone zwycięstwem aliantów. Nikt nie wie, co Rosja sowiecka i jej międzynarodowa organizacja komunistyczna mają zamiar zrobić w niedalekiej przyszłości albo jakie są granice – jeżeli w ogóle są – ich ekspansywnych i neofickich tendencji. Mam wielki podziw i szacunek dla dzielnego narodu Rosji i dla mojego towarzysza broni z czasów wojny, marszałka Stalina. W Wielkiej Brytanii panuje głęboka sympatia i życzliwość – sądzę, że tutaj również – dla narodów Rosji i pragnienie, aby mimo wielu różnic i trudności ustanowić trwałą przyjaźń. Rozumiemy, że Rosja chce być bezpieczna na swojej zachodniej granicy dzięki usunięciu wszelkiej możliwości niemieckiej agresji. Przyjmujemy z radością Rosję na należnym jej miejscu wśród najważniejszych narodów świata. Witamy jej flagę na morzach. Przede wszystkim przyjmujemy z radością stałe, częste i rozwijające się kontakty z naszymi ludźmi po obu stronach Atlantyku. Czuję się jednak w obowiązku – gdyż jestem pewien, że tego oczekujecie – przedstawić pewne fakty dotyczące obecnej sytuacji w Europie.
Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem zapadła w poprzek kontynentu żelazna kurtyna4. Za tą linią leżą wszystkie stolice starych państw Europy Środkowej i Wschodniej. Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia, wszystkie te słynne miasta i ludność znajdują się, muszę powiedzieć, w sowieckiej strefie i wszystkie one, w takiej czy innej formie, podlegają nie tylko wpływom sowieckim, ale bardzo dużej i w wielu przypadkach nasilającej się kontroli z Moskwy. Jedynie Ateny – Grecja z jej nieśmiertelną chwałą – swobodnie zadecydują o swojej przyszłości podczas wyborów z udziałem brytyjskich, amerykańskich i francuskich obserwatorów. […] Partie komunistyczne, które były bardzo małe w tych wszystkich państwach Europy Wschodniej, zdobyły znaczenie i władzę niewspółmierne do ich liczebności i chcą wszędzie uzyskać totalitarną kontrolę. Rządy policyjne przeważają prawie w każdym państwie i dotąd, z wyjątkiem Czechosłowacji, nie ma tam prawdziwej demokracji.
Turcja i Persja (Iran) są głęboko zaalarmowane i zaniepokojone żądaniami wysuwanymi co do nich i presją wywieraną przez rząd moskiewski. […]
Pod koniec walk w czerwcu amerykańskie i brytyjskie armie wycofały się na zachód, zgodnie z wcześniejszym porozumieniem, w pewnych punktach sto pięćdziesiąt mil w głąb frontu liczącego prawie czterysta mil, aby pozwolić naszemu rosyjskiemu sojusznikowi zająć to wielkie terytorium, zdobyte przez zachodnie demokracje. […]
Układ zawarty w Jałcie, którego byłem stroną, niezwykle sprzyjał Rosji sowieckiej, ale działo się to w czasie, gdy nikt nie mógł przewidzieć, że wojna z Niemcami nie będzie się toczyć latem i jesienią 1945 roku, i gdy przypuszczano, że wojna z Japonią będzie trwała dalsze osiem miesięcy od zakończenia wojny z Niemcami. […]
Z tego, co zaobserwowałem u naszych rosyjskich przyjaciół i sojuszników w czasie wojny, jestem przekonany, że niczego nie podziwiają bardziej jak siły i niczym nie pogardzają bardziej niż słabością, zwłaszcza militarną słabością. Dlatego stara doktryna o równowadze sił jest niemądra. Nie możemy pozwolić sobie, jeżeli możemy temu zaradzić, na dysponowanie niewielką przewagą militarną i zachęcanie do przeprowadzenia próby sił. Jeżeli zachodnie demokracje będą trzymały się razem, ściśle przestrzegając zasad Karty Narodów Zjednoczonych, to ich wpływ na podtrzymanie tych zasad będzie ogromny i nikt nie odważy się ich niepokoić. Jeżeli jednak dojdzie do podziału wśród nich albo nie wywiążą się z zobowiązań i jeżeli te wszystkie ważne lata zostaną zmarnowane, czeka nas katastrofa5.

To najsławniejsze w historii antykomunistyczne przemówienie już wkrótce stało się dla wielu (i bywa do dziś) fałszywym pretekstem i podstawą do stawiania Churchillowi zarzutu, jakoby w czasie wojny jego dawny, skrajnie krytyczny pogląd na naturę komunizmu i Związku Sowieckiego złagodniał, czemu rzekomo dał wyraz uległością wobec żądań Stalina podczas wojny, a otrzeźwiło go dopiero złamanie przez Sowiety porozumień jałtańskich i poniewczasie zrozumiał swój błąd.
Jednak Churchill – choć czasami mógł być pod osobistym urokiem Stalina, który podobnie jak Hitler i wielu innych dyktatorów umiał przy bezpośrednim kontakcie wzbudzać nie tylko podziw dla swojej władzy, ale także sympatię dla osoby – wszelkie ustępstwa na rzecz Sowietów czynił wyłącznie z powodów obiektywnych. Pierwszym były czynniki geopolityczne i strategiczne. Drugim – słabość Wielkiej Brytanii. Trzecim czynnikiem, z którego Churchill nie zdawał sobie sprawy, było infiltrowanie brytyjskiej struktury politycznej przez szpiegów Stalina, który dzięki temu znał z wyprzedzeniem posunięcia Brytyjczyków i mógł się na nie przygotować. Udowodnieniu, że te właśnie powody stały za poczynaniami Churchilla – także w odniesieniu do Polski – jest poświęcona ta książka.

1
Imperium brytyjskie w apogeum potęgi

Sir Winston Leonard Spencer-Churchill urodził się 30 listopada 1874 roku jako syn lorda Randolpha i wnuk siódmego diuka Marlborough. Matka, Jeanette Jerome, była córką amerykańskiego biznesmena Leonarda Jerome’a. Mniej więcej w tym czasie imperium brytyjskie – wyspy metropolii, dominia i kolonie oraz inne terytoria zależne – zajmowało około 26 milionów kilometrów kwadratowych zamieszkanych przez około 400 mln ludzi. Powierzchnia lądów całego globu ma 149 milionów kilometrów kwadratowych, a żyło na nich wtedy około 1,5 miliarda ludzi. Imperium brytyjskie władało zatem prawie jedną piątą lądów i ponad jedną czwartą ludności świata. W rzeczywistości dominacja ta była jeszcze większa, Brytania panowała bowiem na morzach. Kto zaś panuje na morzach, ten może dyktować warunki całemu światu. Brytania żyła z handlu, więc kontrola międzynarodowych szlaków morskich była dla niej warunkiem nie tylko prosperity, ale i przeżycia, rodzime wyspy nie mogły bowiem wyżywić i utrzymać Brytyjczyków. Morskim narodem uczyniło ich wyspiarskie położenie, lecz i przymus ekonomiczny. W ich wypadku rzymską maksymę Navigare necesse est, vivere non est necesse należałoby przeformułować: Navigare necesse est ut vivamus – żeglowanie jest konieczne, aby żyć. Musieli żeglować, jeśli mieli przeżyć.
Było ich jednak zbyt mało, aby samodzielnie obsadzić wszystkie podbite terytoria. Obliczono, że rzadko zdarzały się lata, gdy przebywało na nich więcej niż kilkadziesiąt tysięcy Brytyjczyków, a na przykład w wielomilionowych Indiach było ich zwykle kilkanaście tysięcy. Zajmowali najważniejsze stanowiska w administracji, a na podrzędniejszych zatrudniali ludzi z miejscowych elit. Podobnie było w wojsku: oficerami byli Brytyjczycy, a szeregowcami tubylcy, chociaż nie dotyczyło to kawalerii (z niewielkimi wyjątkami) i artylerii, a ponadto w prawie każdej kolonii stacjonowały też doborowe oddziały piechoty złożone wyłącznie z Anglików, Szkotów, Walijczyków i Irlandczyków.
Jak pisał o tych żołnierzach Kazimierz Dziewanowski:

Każdy z nich wiedział, że ojczyzna jest o tysiące kilometrów stąd, a na niezmierzonych i gęsto zaludnionych przestrzeniach indyjskich sprawuje władzę zaledwie kilkanaście tysięcy mężczyzn takich jak oni […]. Jakie trzeba było mieć nerwy, jaką pewność siebie i jakie poczucie obowiązku, aby z taką świadomością stawać codziennie do apelu, wychodzić na patrol w góry, czyścić broń, siadać do posiłków, śpiewać i kłaść się wieczorem na spoczynek. Jakże trzeba było wierzyć w swoją misję, jakże być pewnym swego miejsca w świecie!6

Rzeczywiście, nie czemu innemu jak pewności siebie połączonej z determinacją można przypisać zajęcie w 1751 roku przez Roberta Clive’a indyjskiej twierdzy Arkot. Właśnie zajęcie, a nie zdobycie. Clive prowadził 210 Brytyjczyków i nieco hinduskich sipajów, artylerię porzucił, by nie opóźniała marszu. Była pora monsunu, a gdy ekspedycja zbliżała się do Arkot, rozpętała się wyjątkowo potężna burza. Mimo to Clive parł naprzód, a nad ranem prosto z marszu uderzył na twierdzę. Okazała się wyludniona, gdyż przerażeni obrońcy uznali, że „nadciągający wódz jest w zmowie z siłami nadprzyrodzonymi”, skoro nie mogą go powstrzymać noc, ulewa i pioruny7. Kilka lat później Robert Clive został baronem Clive of Plassey.
W 1804 roku Brytyjczycy, kontrolujący na Cejlonie tylko porty Kolombo i Trinkomali, doszli do wniosku, że byłoby pożądane zdobyć położoną w głębi wyspy jej stolicę Kandy. W tym celu wysłano sześć oddziałów, które po koncentrycznym marszu przez dżunglę miały się spotkać w rejonie Kandy i wspólnie na nią uderzyć. Już po ich wyruszeniu dowództwo jednak uznało, że operacji tej nie sposób skoordynować, i odwołało ją. Rozkaz ten nie dotarł do oddziału kapitana Johnstona, złożonego z 82 Brytyjczyków i 220 sipajów. Johnston zdobył Kandy samodzielnie, tracąc w zabitych i rannych 16 Brytyjczyków i nieznaną liczbę sipajów. Dopiero po trzech dniach się zorientował, że pięć pozostałych oddziałów nie przybędzie, i wycofał się do Trinkomali8.
Tacy ludzie jak Clive i Johnston wywalczyli imperium. Być może jeszcze więcej im podobnych, a na pewno sławniejszych, służyło w marynarce. Jednak ich wszystkich było wciąż za mało w stosunku do olbrzymich przestrzeni lądów, mórz i oceanów, do zwierzchnictwa nad którymi rościł sobie prawa Londyn. Postawiono zatem na strategię bezpośredniego i bezwzględnego opanowania kilkunastu kluczowych punktów na kuli ziemskiej. Miały one zarówno blokować dostęp do zamorskich posiadłości Korony innym mocarstwom, jak i w razie konieczności służyć jako bazy niezbędne do interwencji w tych posiadłościach.
I tak w drodze na Daleki Wschód oraz do Australii i Nowej Zelandii były to, licząc kolejno ku wschodowi: Gibraltar (od 1713 roku), Malta (od 1800 roku), Cypr (od 1878 roku), Suez (od 1882 roku), Aden (od 1839 roku) oraz Singapur (od 1819 roku) w strategicznej cieśninie Malakka.
Na półkuli zachodniej bazami były: Bermudy (od 1609 roku), wyspy na Morzu Karaibskim (na przykład Barbados od 1627 roku, Jamajka od 1655 roku), Gujana (od 1831 roku), Wyspy Falklandzkie (od 1771 roku), wyspy: Świętej Heleny (od 1659 roku), Wniebowstąpienia (od 1815 roku) i Tristan da Cunha (od 1816 roku) – a stąd prowadził szlak znów do Australii i Nowej Zelandii – wokół Przylądka Dobrej Nadziei lub przylądka Horn.
Krąg się zamykał na archipelagach Pacyfiku.
Cokolwiek by mówić o zasługach innych, wcześniejszych żeglarzy odkrywców, imperium brytyjskie nie byłoby takie, jakie znamy, gdyby nie James Cook. To jego trzy wyprawy na Ocean Spokojny w latach 1768–1780 zmieniły pojęcie Brytyjczyków o kuli ziemskiej i dały impuls ich globalnej już ekspansji. Imperium Romanum obejmowało prawie cały świat znany Rzymianom, czyli od obecnej granicy Szkocji po turecką Anatolię i Palestynę. British Empire objęło zaś dosłownie całą kulę ziemską, ponieważ Brytyjczycy całą ją poznali dzięki swoim żeglarzom. Przy okazji można zauważyć, że narody morskie mają szersze (nomen omen) horyzonty i zwykle większe ambicje niż narody kontynentalne, choć to twierdzenie może być dyskusyjne w świetle historii Niemiec i Rosji.

W czwartej ćwierci XIX wieku sytuacja geopolityczna przedstawiała się tak, że półkula zachodnia była – zgodnie z doktryną prezydenta Jamesa Monroego – wyłączną domeną Stanów Zjednoczonych Ameryki. Brytyjczycy mieli tam swoje, wymienione wcześniej, wyspiarskie bazy oraz wielkie dominium Kanadę, wywalczoną od Francji (notabene Voltaire, któremu stale było zimno9, nie mógł zrozumieć, „po co Francji te kilka mórg śniegu”). Piąty kontynent, czyli Australia, w całości należał do nich, tak jak wiele wysp pacyficznych. Afryka i Azja były natomiast terenem ich rywalizacji z innymi mocarstwami europejskimi (a w Chinach także ze Stanami Zjednoczonymi, które ponadto w 1898 roku odbiły Hiszpanii Filipiny).
Hiszpania i Portugalia były już wówczas jedynie byłymi mocarstwami. Chociaż jeszcze utrzymywały swoje afrykańskie i azjatyckie posiadłości, to wewnętrzna słabość już dawno wykluczyła je z poważnej międzynarodowej rywalizacji. Holandia panowała nad Indonezją, ale również nie była zdolna zagrozić potędze Wielkiej Brytanii lub Francji. I właśnie tylko te dwa państwa współzawodniczyły w kolonialnym podziale Afryki, ustanowionym na konferencji berlińskiej w latach 1884–1885, aż wreszcie w marcu 1898 roku ustaliły, że granice ich stref wpływów będą wyznaczać źródła Nilu i rzeka Kongo.
W Azji Brytyjczycy dzierżyli Indie (wraz z dzisiejszym Pakistanem i Birmą) i Cejlon, pozostawiwszy Francji Indochiny, a Holandii Indonezję, oraz usiłowali zyskać wpływy w Afganistanie i w Persji.
Tymczasem do gry zaczęło wchodzić nowe mocarstwo o ambicjach globalnych. Po pokonaniu w 1871 roku Francji Prusy przekształciły się w Cesarstwo Niemieckie (II Rzeszę) które – wsparte sojuszem z cesarstwem austro-węgierskim – zaczęło się domagać dopuszczenia do elitarnego klubu kolonizatorów. Jednak Niemcy były wśród największych mocarstw spóźnionym przybyszem. Liczył się ten, kto miał kolonie, a one zostały już rozdzielone. Berlin uznał, że pozostało mu jedynie wejść w nieliczne luki lub skłonić stare mocarstwa kolonialne do podzielenia się z nim swoimi posiadłościami. Tak się zaczęła dyplomacja kanonierek.

 
Wesprzyj nas