Relacja z podróży Johna Steinbecka i Roberta Capy po Związku Radzieckim w czasach zimnej wojny to klasyczna pozycja z gatunku literatury podróżniczej.


Dziennik z podróży do RosjiTuż po opadnięciu żelaznej kurtyny, John Steinbeck, wówczas laureat Nagrody Pulitzera, oraz znany fotograf wojenny Robert Capa podjęli śmiałą wyprawę do Związku Radzieckiego z zamiarem napisania reportażu dla gazety „New York Herald Tribune”.

Sławni podróżnicy mieli rzadką okazję odwiedzenia nie tylko Moskwy i Stalingradu, lecz także ukraińskich wsi oraz Gruzji. Okrzyknięty przez recenzentów New York Timesa „znakomitym” tuż po jego wydaniu w 1948 roku, „Dziennik z podróży do Rosji” przedstawia kwintesencję tej wyprawy i pozostaje niezwykłym pamiętnikiem oraz unikatowym dokumentem historycznym.

Steinbeck i Capa uwiecznili to, co widzieli, za pomocą słów i zdjęć, tworząc poruszający zapis codziennego życia zwykłych Rosjan. W odróżnieniu od innych zachodnich reportaży na temat Rosji z tamtego okresu „Dziennik” jest wolny od ideologicznych obsesji.

Zamiast tego Steinbeck i Capa zarejestrowali rzeczywistość życia robotników pracujących w fabrykach, urzędników państwowych oraz chłopów – społeczeństwa, które wyzwoliło się z koszmaru II wojny światowej. Na tym tle dostajemy wgląd w życie dwóch wybitnych artystów u szczytu mocy twórczych, realizujących wewnętrzną potrzebę dokumentowania kondycji ludzkiej.

najbardziej niebezpieczną tendencją ludzkiego umysłu jest pokusa dawania wiary plotkom, wypierająca jakiekolwiek próby poznania faktów

John Steinbeck (1902–1968) – amerykański powieściopisarz, laureat Nagrody Nobla w 1962 r. za „realistyczny i poetycki dar, połączony z subtelnym humorem i ostrym widzeniem spraw socjalnych”. Jego najbardziej znane powieści to „Na wschód od Edenu”, „Tortilla Flat”, „Myszy i ludzie”, „Grona gniewu” i „Ulica Nadbrzeżna”.

Robert Capa (1913–1954) – węgierski fotoreporter. Jeden z najważniejszych fotografów XX wieku, autor zdjęć z pięciu wojen (hiszpańskiej wojny domowej, wojny chińsko-japońskiej, II wojny światowej, I wojny izraelsko-arabskiej i I wojny indochińskiej) oraz innych wydarzeń. Podczas hiszpańskiej wojny domowej wykonał jedno z najważniejszych zdjęć – „Padającego żołnierza”. Podczas II wojny światowej wraz z pierwszą grupą alianckich żołnierzy brał udział w lądowaniu w Normandii. Znany był z zamiłowania do hazardu, alkoholu i z licznych romansów. Zginął w wieku 41 lat, w wyniku wybuchu miny, fotografując przebieg wojny w Indochinach.

John Steinbeck
Dziennik z podróży do Rosji
Przekład: Magdalena Rychlik
Zdjęcia: Robert Capa
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 20 września 2016

Dziennik z podróży do Rosji


Rozdział 1

Zacząć powinienem od wyjaśnienia, jak rozpoczęła się ta wyprawa i jaki był jej cel. Ja – używam tego zaimka za specjalnym przyzwoleniem Johna Gunthera – siedziałem pod koniec marca w barze hotelu Bedford na Czterdziestej Wschodniej Ulicy. Moja sztuka teatralna czterokrotnie rozpłynęła się i wyciekła mi przez palce. Siedziałem na barowym stołku, zastanawiając się co dalej, gdy do baru wszedł Robert Capa. Wyglądał na strapionego. Rozgrywka pokerowa, którą był pochłonięty przez kilka miesięcy, wreszcie dobiegła końca. Jego książka poszła do druku, a on nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Poczciwy barman Willy zaproponował drinka, którego potrafił przygotować najlepiej na świecie, czyli suissesse. Byliśmy przybici – nie tyle samymi informacjami, ile sposobem ich przekazywania. Newsy przestały już wówczas być newsami, nie przyciągały uwagi swoją świeżością. Nadszedł czas na opinie komentatorów. Jegomoście siedzący za swoimi biurkami w Waszyngtonie czy Nowym Jorku czytali depesze i przesiewali je przez swoje schematy widzenia świata. To, co czytamy jako wiadomości, często jest zupełnie czymś innym. Zamiast faktów dostajemy ich interpretacje, przygotowane przez pół tuzina ekspertów.
Willy podał nam jasnozielone koktajle i zaczęliśmy dyskusję – o tym, co uczciwy liberał może jeszcze zmienić na tym świecie. Gazety podawały codziennie setki wiadomości na temat Rosji*. Co myśli Stalin, co planuje sowiecki sztab generalny, jak wygląda rozmieszczenie wojsk i jak przebiegają próby z użyciem broni atomowej i kierowanych pocisków rakietowych. Wszystkie te informacje pochodziły z drugiej ręki, podawali je ludzie, którzy nigdy w Rosji nie byli. Nie wszystkie źródła są godne zaufania. Podczas tej rozmowy uświadomiliśmy sobie, że nikt nie pisze o rzeczach, które interesują nas najbardziej. Jak ubierają się Rosjanie? Co jadają na kolację? Czy urządzają przyjęcia? Jaka jest tamtejsza kuchnia? Jak uprawiają seks i jak umierają mieszkańcy Rosji? O czym rozmawiają? Czy tańczą, śpiewają, oddają się rozrywkom? Czy dzieci chodzą do szkoły? Pomyśleliśmy, że dobrze by było dowiedzieć się tego wszystkiego, sfotografować to. Sowiecka polityka jest bardzo ważna, podobnie jak nasza, ale przecież – podobnie jak u nas – tam także życie to coś o wiele bardziej złożonego. Zwykły Rosjanin ma swoje prywatne życie, o którym nic nie wiemy, ponieważ nikt o nim nie pisze.

* Autor używa zamiennie nazw Soviet Union oraz Russia (przyp. tłum.).

Willy przygotował kolejne drinki i przyznał nam rację, on także poczytałby z wielkim zainteresowaniem o zwykłych Rosjanach. Podjęliśmy zatem decyzję – postanowiliśmy połączyć nasze siły i spróbować napisać prosty reportaż opatrzony zdjęciami. Bez poruszania spraw politycznych. Powzięliśmy zamiar omijania Kremla oraz terenów wojskowych i nieporuszania tematów militarnych. W miarę możliwości chcieliśmy dotrzeć do zwykłych ludzi. Trzeba przyznać, iż nie mieliśmy pojęcia, czy nam się uda – nasi przyjaciele twierdzili, że nie. Jeśli nasze plany się powiodą, myśleliśmy, to dobrze, będziemy mieć przyzwoity materiał. W przeciwnym wypadku opiszemy swoje niepowodzenie i jak do niego doszło, tak czy inaczej nie wrócimy z pustymi rękami. Umówiliśmy się na obiad z George’em Cornishem z „Herald Tribune” i opowiedzieliśmy mu o swoim pomyśle. Zaproponował pomoc, uznawszy przedsięwzięcie za interesujące. Wspólnie ustaliliśmy kilka rzeczy. Pojedziemy, zostawiając za sobą wszelkie uprzedzenia, nie będziemy nikogo chwalić ani krytykować. Podejmiemy się wykonania uczciwej pracy reporterskiej, będziemy dokumentować wszystko, co zobaczymy i usłyszymy, będziemy unikać wyciągania wniosków w sprawach, o których nie mieliśmy wystarczającej wiedzy, oraz wściekania się na opóźnienia spowodowane biurokracją. Wiedzieliśmy, że wiele rzeczy będzie dla nas niezrozumiałych, nie wszystko nam się spodoba i nie zawsze będziemy się czuć komfortowo.To normalne podczas pobytu w obcym kraju. Uzgodniliśmy, że jeżeli będziemy cokolwiek krytykować, to wyłącznie na podstawie własnych doświadczeń.
Nasze wnioski o przyznanie wiz zostały wysłane do Moskwy. Mój został rozpatrzony pozytywnie w niedługim czasie. Udałem się do rosyjskiego konsulatu w Nowym Jorku, tam usłyszałem od konsula generalnego:
– Jesteśmy przychylni temu przedsięwzięciu; ale po co panu fotograf? Mamy ich mnóstwo w Związku Sowieckim.
Odpowiedziałem:
– Ale nie macie Capy. To nasz wspólny projekt i podejmiemy się go tylko razem.
Wydawało nam się dziwne, że z taką niechęcią wpuszczali na swój teren fotografa, natomiast nie mieli żadnych zastrzeżeń wobec mnie. Wszak zdjęcia można kontrolować za pomocą państwowej cenzury, w przeciwieństwie do umysłu obserwatora. Na podstawie doświadczeń zdobytych podczas naszej podróży możemy stwierdzić, że aparat fotograficzny budzi największą grozę spośród wszystkich współczesnych broni. Zwłaszcza osoby dotknięte przez wojnę bardzo się go obawiają, ponieważ każdy nalot bombowy zaczyna się od jakiejś fotografii. Każde zbombardowane miasto czy fabryka zostały najpierw sfotografowane z samolotu lub aparatu szpiegowskiego, toteż aparat fotograficzny budzi niepokój, a trzymający go człowiek staje się z miejsca podejrzany, każdy jego krok jest bacznie śledzony. Jeśli nie wierzycie, spróbujcie zabrać swojego kodaka w okolice Oak Ridge, Kanału Panamskiego lub gdziekolwiek w pobliże jednego z setek naszych laboratoriów doświadczalnych. W umyśle przeciętnego współczesnego człowieka obiektyw aparatu zapowiada destrukcję, i jest to skojarzenie w pełni usprawiedliwione.
W głębi duszy żaden z nas nie spodziewał się uzyskania zezwolenia na reportaż. Byliśmy równie zaskoczeni, jak wszyscy inni, kiedy dostaliśmy zielone światło. Uczciliśmy odebranie wiz w barze Willy’ego i w jego towarzystwie. Złamana noga unieruchomiła mnie na dwa miesiące, ale Capa zaczął już kompletować swój ekwipunek. Nikt z Ameryki od lat nie fotografował Związku Sowieckiego, dlatego Capa zaopatrzył się w najlepszy sprzęt do robienia zdjęć. Naturalnie zabrał contaxa i rolleiflexa, których używał w czasie wojny, ale miał też zapasowe aparaty, na wypadek gdyby coś zginęło. Miał tyle aparatów i klisz oraz lamp błyskowych, że musiał zapłacić około trzystu dolarów za nadbagaż w samolocie.
Od chwili gdy rozeszły się wieści o naszym wyjeździe do Związku Sowieckiego, zaczęliśmy być bombardowani radami, przestrogami i ostrzeżeniami, głównie przez osoby, które same nigdy tam nie były.
– Ależ słuch o was zaginie, jak tylko przekroczycie granicę! – powiedziała z przerażeniem pewna starsza pani.
– Zna pani kogoś, kto tam zaginął? – zapytaliśmy z reporterską ciekawością.
– Nie – odparła. – Nie osobiście, ale przecież mnóstwo osób przepadło tam bez wieści.
– Być może, nic nam o tym nie wiadomo. Czy mogłaby nam pani podać nazwisko przynajmniej jednej z nich? Zna pani kogoś, kto zna kogoś, kto zaginął? – dopytywaliśmy.
– Setki osób zaginęło – powtórzyła w odpowiedzi.
W nocnym klubie Stork mężczyzna o ironicznym wyrazie twarzy, który dwa lata wcześniej opisywał szczegółowo plan inwazji na Normandię, marszcząc znacząco brwi, zwrócił się do nas ze słowami:
– Musicie mieć dobre układy z Kremlem, że pozwalają wam lecieć. Pewnie was kupili.
– Nie, o ile nam wiadomo, nie kupili nas. Po prostu chcemy zrobić reportaż.
Popatrzył na nas spod zmrużonych powiek. Wiedział swoje. Człowiek, który dwa lata wcześniej czytał w myślach Eisenhowera, teraz znał na wylot umysł Stalina. Pewien staruszek pokiwał głową i oświadczył:
– Wsadzą was do więzienia i będą torturować, ot co. Będą was głodzić i wykręcać wam ręce, dopóki nie powiecie im wszystkiego, co chcą z was wyciągnąć.
– Po co mieliby to robić? W jakim celu?
– Oni wszystkich torturują. Parę dni temu czytałem taką książkę…
Dość znany przedsiębiorca przekazał nam następującą radę:
– Jedziecie do Moskwy, co? Zabierzcie ze sobą kilka bombek i zrzućcie na te czerwone świnie.
Nie szczędzono nam dobrych rad. Zostaliśmy uświadomieni o konieczności zabrania ze sobą produktów spożywczych, które uchronią nas przed niechybną śmiercią głodową, a także o tajnych sposobach komunikacji i przemycania dobytku. Najtrudniejsze okazało się wytłumaczenie, że jedziemy tam tylko po to, aby zrobić reportaż o zwykłych mieszkańcach Rosji – opisać, jacy są, jak się zachowują, ubierają, o czym rozmawiają rolnicy, jak sobie radzą ze zniszczeniami wojennymi. Było to bardzo trudne do wytłumaczenia. Odkryliśmy, że tysiące ludzi cierpi na coś w rodzaju ostrej moskwofobii – stanu, którego objawami były wiara w każdy absurd i ignorowanie faktów. Oczywiście, w swoim czasie uświadomiliśmy sobie, że Rosjanie cierpią na odmianę tej samej choroby, waszyngtonofobię. W naszych oczach Rosjanie mieli rogi i ogony. W Rosji panowała analogiczna skłonność do demonizowania Amerykanów.
– Rosjanie kąpią się razem bez ubrań, mężczyźni i kobiety – poinformował nas pewien taksówkarz.
– Tak?
– Jasna sprawa – zapewnił. – Straszne tam zepsucie.
Dalsza wymiana zdań ujawniła, że czytał gdzieś opis fińskiej sauny, który z jakiegoś powodu wzbudził w nim złość właśnie na Rosjan.
Wysłuchawszy wszystkich tych informacji, doszliśmy do wniosku, że świat opisywany przez sir Johna Mandeville’a bynajmniej nie odszedł do lamusa, historie pełne dwugłowych mężczyzn i latających węży trwały w najlepsze. Podczas naszej nieobecności do kraju zawitały latające spodki, co tylko utwierdziło nas w naszych podejrzeniach.
Dziś odnosimy wrażenie, że najbardziej niebezpieczną tendencją ludzkiego umysłu jest pokusa dawania wiary plotkom, wypierająca jakiekolwiek próby poznania faktów.
Wyruszyliśmy do Związku Sowieckiego wyposażeni w pokaźną ilość plotek, bodaj największą, jaką udało się kiedykolwiek zgromadzić w jednym miejscu. Nalegamy, aby nazywać je po imieniu. Nie są niczym więcej. Wypiliśmy po ostatnim koktajlu suissesse w barze Bedford – z Willym, który został pełnoprawnym partnerem w przygotowaniach do naszej wyprawy. Jego drinki były z każdym dniem coraz lepsze. Wyraził żal, że nie leci z nami. My także chcieliśmy, żeby nam towarzyszył. Po wypiciu wyśmienitych drinków byliśmy wreszcie gotowi do drogi. Na koniec Willy podarował nam jedną z najlepszych rad, jakie usłyszeliśmy.
– Stojąc za barem, człowiek uczy się słuchać i nie mówić zbyt wiele – powiedział.
Przez kilka następnych miesięcy często myśleliśmy o Willym i jego koktajlach.
Tak to się zaczęło.
Capa wrócił z około czterema tysiącami negatywów ja przywiozłem kilkaset stron notatek. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób opisać tę podróż, i po wielu dyskusjach zdecydowaliśmy się na zapis chronologiczny, dzień po dniu, zdarzenie po zdarzeniu, bez podziałów. Opiszemy, co widzieliśmy i słyszeliśmy. Takie odejście od tendencji nowoczesnego dziennikarstwa wydało nam się odświeżającym pomysłem.
Opisaliśmy nasze doświadczenia. Nie uzurpujemy sobie praw do twierdzenia, że poznaliśmy jedyną i najprawdziwszą prawdę. Nasza opowieść jest jedną z wielu na temat Rosji.

 
Wesprzyj nas