W książce „Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego” Małgorzata Czyńska ukazuje jaki wpływ na twórczość Witkacego miały kobiety, z którymi artysta nieustannie wdawał się w mniej lub bardziej burzliwe związki. To biografia twórcy widziana przez pryzmat towarzyszek jego życia i wizyta w barwnym świecie bohemy z przełomu XIX i XX wieku.


Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego
Stanisław Ignacy Witkiewicz z całego swojego życia uczynił akt twórczy. Napotkani ludzie służyli mu za tworzywo, z którego powstawały jego dzieła literackie, intensywność przeżyć przekładała się na bogactwo wyrazu w powieściach i sztukach teatralnych. Śmiałość i pewność siebie pozwalały mu, jako bezkompromisowemu artyście, na aranżowanie sytuacji wywołujących silne emocje: miłość, zazdrość, gniew, rozpacz – wszystkie one były dla niego na porządku dziennym. Tylko co sądzili o tym inni uczestnicy – a przeważnie uczestniczki – tego teatralnego i opartego na ekstremach życia? Małgorzata Czyńska stara się dać im głos w książce „Kobiety Witkacego. Metafizyczny harem”.

O poczynaniach Witkacego względem płci pięknej można powiedzieć wiele złego, ale nie to, by krył się ze swoimi dziwactwami. „Bądź łaskawa zrobić to, co miałaś zamiar, tj. uważać się za moją narzeczoną i dążyć do popełnienia tego potwornego (wprost) szaleństwa: wyjść za mnie za mąż między 20 a 25 IV. Ja ze swej strony zrobię wszystko, żeby Ci życie urozmaicić.” – pisał w liście do swej narzeczonej Jadwigi Unrug zwanej Niną. Z perspektywy czasu widać, że o trafniejszą zapowiedź byłoby trudno: Witkiewicz nie uczynił jej szczęśliwą, ale zapewnił jej niebywale urozmaicone życie. Podobnie jak dziesiątkom innych kobiet: wcześniejszych narzeczonych, muz, kochanek i przyjaciółek.

Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego

Książka Małgorzaty Czyńskiej nie jest jednak biograficznym katalogiem pań związanych z Witkacym. To publikacja, w której autorka ukazuje powiązania pomiędzy relacjami artysty i emocjami jakimi zaowocowały, a jego twórczością. Nie są to spostrzeżenia nowe. Pokolenia badaczy spuścizny Witkacego przyporządkowały już wcześniej realnie istniejących ludzi do wykreowanych przez niego bohaterów, ale w ujęciu Czyńskiej można te powiązania obejrzeć bardziej w formie reportażu z przeszłości niż krytycznej analizy dzieł. Pomaga w tym wartka narracja zastosowana przez autorkę czyniąca przystępnym zapoznanie się z pogmatwaną biografią uczuciową Witkacego przez przeciętnego czytelnika niebędącego badaczem ani zaawansowanym koneserem literatury Czystej Formy.

Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego

Czyńska nie ocenia poczynań Witkacego ani jego partnerek, przygląda się im z analitycznym zacięciem, pozostawiając miejsce na komentarze i refleksje wyłącznie czytelnikom. Ta selektywna i sugestywna książka biograficzna stanowi jednocześnie rodzaj wizyty w barwnym świecie bohemy z przełomu XIX i XX wieku. W tle sercowych perypetii artysty przemyka dawne Zakopane i Warszawa, a także inne miasta i miejsca odwiedzane przez Witkacego i jego kompanów. Tomasz Orwid

Małgorzata Czyńska, Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego, Wydawnictwo Znak, Premiera: 31 sierpnia 2016

Małgorzata Czyńska
Metafizyczny harem. Kobiety Witkacego
Wydawnictwo Znak
Premiera: 31 sierpnia 2016

Nocny pociąg z Zakopanego wjeżdża na Dworzec Główny w Warszawie o godzinie szóstej rano. W drzwiach wagonu staje postawny, przystojny pięćdziesięciolatek – Stanisław Ignacy Witkiewicz, w skrócie – Witkacy. Z przyzwyczajenia wciąga brzuch, jak zawsze gdy pozuje do zdjęcia albo rozmawia z ładną kobietą, mimo woli uwypuklając klatkę piersiową pod gorsem koszuli. Zsuwa biały kapelusz z czoła, błyska spod ronda stalowozielonymi oczami. Warszawa to żona, kochanka, praca i przyjaciele. Może trafi się jakaś orgia w zaprzyjaźnionym gronie, choć dopiero co podjął postanowienie, że zrywa z kokainą.
Zaspany – nie zwykł wstawać o tak wczesnej porze – jest dość wypoczęty po nocy spędzonej w wygodnej kuszetce. Podróżuje zwykle trzecią klasą, kuszetka to luksus. O braniu taksówki nawet nie myśli (oszczędności). Zresztą na Bracką 23, dokąd jedzie, jest niespełna 800 metrów, a miejski autobus zatrzymuje się nieopodal, przed wejściem do Domu Towarowego Braci Jabłkowskich. Jest czerwiec 1933 roku. Witkacy chwyta dwie walizki i idzie do autobusu. Od strony Mostu Poniatowskiego lekko wieje wiatr.
Trzeba przyznać, że adres Nina Witkiewiczowa ma wytworny. Przywiązuje do takich rzeczy dużą wagę. W końcu – arystokratka. Tyle że bez majątku. Po obu stronach Brackiej stoją wysokie, eleganckie XIX-wieczne kamienice. Przed Domem Towarowym Braci Jabłkowskich jeszcze pusto, sklep otwiera swe podwoje o dziewiątej. Koło południa zacznie się tu ruch, zaroi się od klientów i gońców; firma odnosi zakupy pod wskazany adres. Za to z pobliskiej cukierni Szwajcarskiej dolatuje już zapach świeżych w wypieków. Po drugiej stronie ulicy jest wielka wędliniarnia Radzymińskiego. Nina z pewnością kupiła wczoraj coś dobrego, zaraz przyszykuje i poda śniadanie.
Bracka 23, nareszcie. Od frontu, w sklepowych witrynach piętrzą się piramidy puszek herbaty i kawy „z Kopernikiem”, bo właśnie tu mieści się elegancki sklep firmowy i siedzi- ba herbaciano-kawowej spółki. Cała Polska pije herbatę „z Kopernikiem”.
Przed bramą dozorca Błaszczyk zamiata chodnik. Na widok Stanisława Ignacego Witkiewicza rozpromienia się, gniecie w ręku maciejówkę i nisko się kłania. Lubi i szanuje artystę, który zawsze miło, dowcipnie zagada. Rzadko się go widuje na Brackiej, ledwie kilka tygodni w roku.
Witkacy mija bramę, w drzwiach migają białe marmurowe schody wyłożone dywanem, kryształowe lustra i sztukaterie, i kieruje się na podwórze. Mieszkanie od frontu to luksus nie na kieszeń Witkiewiczów, czynsze w oficynie są znacznie niższe, a wygody te same – winda, łazienka i centralne ogrzewanie. Na podwórzu uderza w nos mocny zapach kawy z pobliskiej palarni. Nina wynajmuje trzypokojowe mieszkanie na piątym piętrze, jeden pokój podnajmuje sublokatorom, jeden zawsze czeka na męża (chyba że ma do niego szczególny żal o którąś z kochanek i odmawia goszczenia u siebie).
Różnie się między małżonkami układało, wypracowali już jednak model, zdaniem Witkacego, idealny. Przyjaźń, tolerancja, wzajemne wsparcie. On niemal oficjalnie kogoś ma, ona dyskretnie kogoś miewa. Mimo to nie wyobrażają sobie życia bez siebie. Poza kilkutygodniowymi okresami wiosną i jesienią, gdy Stanisław Ignacy mieszka na Brackiej, codziennie śle do żony listy z Zakopanego. Nina w miarę regularnie odpisuje, mogłaby może pisać wyraźniej albo piórem zamiast kopiowym ołówkiem, o co Witkacy czasami ją prosi. Do Zakopanego przyjeżdża rzadko i na krótko. Korespondencyjne z nich małżeństwo. Ledwie dwa miesiące temu, z okazji dziesiątej rocznicy ślubu, Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał do żony: „Mów sobie, co chcesz, ale może lepiej było i dla Ciebie, i dla mnie, żeśmy się kiedyś, w przystępie szału, pobrali”.
Cesarzowa Zjednoczonej Witkacji, jak mówi o niej mąż, jest już na nogach. Odkąd w kwietniu tego roku z powodu słabej sytuacji finansowej przyjęła posadę w Głównym Urzędzie Statystycznym, wstaje o wpół do siódmej, żeby zdążyć na ósmą do pracy. Wprawdzie do pracy ma niedaleko, bo GUS mieści się w kamienicy Kryńskiego w Alejach Jerozolimskich 32, ale potrzebuje czasu na wyszykowanie się. Wita męża już ubrana, uczesana, w dyskretnym makijażu. Od jutra będzie musiała wstawać jeszcze wcześniej, a to z powodu… dobrej woli Witkacego. „Staś cierpiał nad tym, że nie może zapewnić mi utrzymania – wspominała – i wpadł na pomysł wzruszający: postanowił też wstawać wcześnie, bo miałby wyrzuty sumienia, że ja się zrywam tak wcześnie, a on śpi. Namawiałam go usilnie, żeby tego nie robił, ale że był uparty, nie zmieniał swego postanowienia. Nie śmiałam wprost powiedzieć mu, że nic mi to nie ułatwi życia, ale wprost przeciwnie, bo musiałam myśleć jeszcze i o jego śniadaniu, czekać na łazienkę itp. Wiedziałam, że zrobiłabym mu przykrość, nie przyjmując jego ofiary, a on nie zdawał sobie zupełnie sprawy z tego, jakie zamieszanie wprowadza do mojego usystematyzowanego poranka”.
Gdy przyjedzie, życie Niny mimo woli jeszcze mocniej zacznie się wokół niego kręcić. Ileż kobiet z otoczenia Witkiewicza mogłoby mówić „Nic nie ma na świecie całym oprócz pana”.

***

Czerwone tekturowe koło wywieszone na drzwiach pracowni świadczy o tym, że Witkacy rysuje. Pół godziny temu przy- szła klientka. W całym mieszkaniu panuje cisza. Wiadomo, seans portretowy może potrwać i kilka godzin. Przeważnie kończy się na jednym spotkaniu – półtorej godziny i gotowe, czasami jednak trzeba paru sesji. W pokoju obok pracowni Nina układa pasjansa. Jedną ręką z namysłem kładzie karty, drugą ma zajętą fifką z papierosem. „Nie wiesz, co robisz, że palisz” – zrzędzi mąż nieustannie, bez rezultatu. Prosi żonę, żeby na jego cześć spróbowała choć na trzy dni zrezygnować z papierosów. Zdarza mu się mocniej zagrzmieć: „Chcesz, to giń, psiakrew – palenie jest czymś okropnym, zwalającym z nóg byki”.
Na stoliku stoi niklowany termos z czarną kawą. Nie trzeba przemykać się do kuchni. Zresztą Nina spędza w niej niewiele czasu. To nie miejsce dla kobiety z jej sfer. Nie podgląda przez uchylone drzwi, kto przyszedł, nie podsłuchuje. Nawet jeśli przypadkiem pojawia się w korytarzu na dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych, to zaraz dyskretnie znika w swoim pokoju. Do Stasia przychodzą nie tylko klienci, ale i jego znajomi, przyjaciele. O czym rozmawiają, dokąd z nimi wychodzi, kiedy wraca, to nie jej sprawa. Od czasu do czasu, w niedzielne poranki, dołącza do grupy gości przy jego łóżku (rano Witkacy przyjmuje, leżąc w łóżku). W towarzystwie pianisty Romana Jasińskiego i lekarza Jana Kochanowskiego puszczają wodze fantazji. „Bawili się wtedy jak dzieci – wspomni Nina po latach – wymyślali rozmaite sztuczki, opowiadali niesamowite historyjki – śmieliśmy się tak, że aż bolały szczęki i brzuch”.
O klientach Nina wie wszystko, na stoliku obok telefonu leży aktualny kalendarzyk zapisany terminami, obstalunkami na portrety. Odkąd w 1924 roku Witkacy skończył z tzw. malarstwem istotnym, a w następnym roku ustanowił Firmę Portretową, tworzy tylko portrety i rysunki. Z tego żyją.
„Robię czasem 2 portrety dziennie (po 50) lub 1 za 100. Dziś 2. Po takim dniu jestem niezdolny do niczego” – informuje żonę.
Niedługo po przyjeździe Stasia do Warszawy – i rozpakowaniu dwóch waliz książek, bielizny i ubrań – zaczął się ruch w portretowym interesie. Nina i Stanisław Ignacy kładą na stole zabawkową drukarenkę z gumowymi czcionkami i na pocztówkach odbijają tekst: „Firma St. I. Witkiewicz zawiadamia o swoim przybyciu do Warszawy, Bracka 23 m. 42, Tel. 227-18, dzwonić 10-1”.
W dzieciństwie, na takiej drukarence, mały Staś odbijał swe pierwsze sztuki teatralne. Może to nawet te same stempelki przywiózł z Zakopanego do stolicy; w końcu ma naturę zbieracza, mało co wyrzuca, zabawka mogła przetrwać kilka zakopiańskich przeprowadzek.
Dzisiejsza modelka jest wyjątkowa, no i to portretowa- nie jest darmo. Gratisowe portrety to zresztą największa część jego urobku. Wciąż rysuje bliższych i dalszych znajomych, choćby w rewanżu za zaproszenie na kolację. Po liczbie portretów widać też, na kim mu akurat zależy. Potrzeba malowania ukochanych twarzy, czy raczej twarzy ukochanych, to u Witkacego barometr uczuć i pożądania, a także instynkt artysty. Czyż nie deklarował: „Ja ludzi, pewnych ludzi, albo kocham i są oni dla mnie czymś w życiu, albo ich traktuję artystycznie. Wtedy pozwalam sobie na wszystko”?
Dziś nie chodzi ani o romans, ani o rewanż towarzyski. Stanisław Ignacy pragnie narysować tę kobietę. Nina mogłaby odczuwać niepokój, w końcu jej mąż często od portretu zaczyna romanse, a nawet deklaruje ożenek. Już to przerabiali i będą przerabiać. Patrzy na portrety i czuje, o co mu idzie. Na widok portretu Czesławy Oknińskiej-Korzeniowskiej przecież powiedziała od razu: „Widzę, że uciułałeś sobie nową kobietę”. Trafiła w punkt. Nawet nie zaprzeczył, tylko się uśmiechnął. Od tego czasu minęły prawie cztery lata. Jest ich troje w tym związku. A tak naprawdę zawsze więcej niż troje. Zdaniem zakopiańskich przyjaciół, Marii i Edmunda Strążyskich, Witkacy „miał »niagarowski temperament«. Nie powstrzymywał się i nigdy nie chciał powstrzymywać. Lubił walkę z kobietami. Miał ich w życiu nieprzebrane mnóstwo, nawet matka pani Marii – osiemdziesięcioletnia – była w nim zakochana! Na pewno sam głęboko kochał Czesię, ale ją też zdradzał, »żeby zajrzeć na tamtą stronę«, jak mawiał”. Czesława się buntuje i coraz to zrywa z Witkacym. Nina jest mężatką od dziesięciu lat i już dawno przywykła do otaczającego męża haremu, nie walczy o pozycję „tej jedynej”.
Wyniosła – oceniają ją krewni i znajomi. Oziębła – mówi Staś. Wiele lat po jego śmierci powie Marii Witkiewiczównie, Dziudzi, kuzynce męża, że była dla niego zbyt chłodna, że żałuje. Ale do tego wyznania jeszcze daleko. Ta dzisiejsza modelka, Nina jest jej szczerze ciekawa. Staś niedawno spotkał ją na ulicy, w samym środku miasta, niedaleko domu. Dosłownie zamurowało go na jej widok. Ochłonąwszy, zawrócił i za nią poszedł. Może ją trochę prze- straszył, trudno – tak wyszło. Przedstawił się, zaproponował pozowanie. Tłumaczył, że jej twarz przypomina mu twarz kobiety, która była niegdyś dlań ważna, a już nie żyje. Niech więc się zgodzi i przyjdzie do niego, tu w Warszawie lub w Zakopanem, wszystko jedno gdzie, byle przyszła.
Wrócił do domu wzburzony, podekscytowany. Powtórzył Ninie całą historię spotkania, oświadczając, że kobieta do złudzenia przypomina Jadwigę Janczewską. Narzeczoną samobójczynię. Fatum, przeznaczenie. No tak, przeznaczenie. Nina oczywiście zna tę tragiczną historię. Przed ślubem wielu życzliwych donosiło jej o romansach Witkacego i o tym dramacie. Mąż z rzadka wspomina Janczewską, ot w listach, w stylu: „Najdroższa Nineczko, b. kochana małpeczko (mucha siedzi na samym piórze, to duch Janczewskiej, i dyktuje te słowa)”. Choć zdarzają się dramatyczniejsze wyznania: „Czuję się jak po śmierci Jadwigi Janczewskiej. Żadnej nadziei. Szereg bezsensownych dni, śmierć za życia”. Stanisław Ignacy lubi tragizować, żona wie o tym najlepiej. Teraz spokojnie czeka na wynik spotkania męża z tą tajemniczą kobietą. W końcu Staś zawsze na koniec pracy puka do drzwi jej pokoju. I must show it to my wife – rzuca w stronę modelki.

***

(…)

W mieszkaniu Niny w kamienicy przy Brackiej 23 w Warszawie mąż ma oddzielny pokój. Oddzielne pokoje to ich specjalność. Niemal od początku małżeństwa, jeszcze w Zakopanem, mieli osobne sypialnie. Przy tak odmiennych temperamentach erotycznych oraz oczekiwaniach życiowych to najlepsze rozwiązanie. On szuka mocnych przeżyć, ona deklaruje, że potrzebuje spokoju i odpoczynku. Żona przyznaje, że nie nadąża za tempem jego życia towarzyskiego.
Nina już dawno zgodziła się ze Stasiem, że jest oziębła i że to okropnie psuje ich życie seksualne, a co za tym idzie – wpływa na całokształt związku. „Była jeszcze bardzo ważna przeszkoda w osiągnięciu harmonii w naszym małżeństwie – wyzna bez cienia pruderii. – Staś był erotomanem i więcej niż erotomanem, uważał przeżycia seksualne z osobą kochaną za coś bardzo pięknego i istotnego. Ja, niestety, mimo pozorów »wampa«, byłam pozbawiona temperamentu i o ile lubiłam bardzo całować się i pieścić, że się tak wyrażę »niewinnie«, o tyle te poważne sprawy nudziły mnie i męczyły, i znajdowałam w nich mało przyjemności, a nie chciałam udawać, że coś odczuwam. Staś wyobrażał sobie – zupełnie niesłusznie, bo z najbardziej ukochanym człowiekiem w moim życiu nie zaznałam prawdziwej rozkoszy fizycznej – że dlatego nic nie odczuwam, że nie kocham Go i że gdyby na jego miejscu znalazł się jakiś Savoya lub Wittelsbach, byłoby inaczej. Nie mogłam Go przekonać, że tak nie jest, i dopiero po wielu latach uwierzył, że nie jestem w ogóle 100-procentową kobietą”. Dziwne wydaje się to umniejszanie przez nią własnej seksualności i atrakcyjności, jakby mimo woli usprawiedliwiała zdrady męża.
A zdradził ją w trzy miesiące po ślubie. „Czyż jest coś piękniejszego niż dwa palące się do siebie ciała?” – zapyta Witkacy w Nienasyceniu. Przepraszał, płakał, kajał się, obiecywał poprawę i znowu zdradzał. Potem już nie obiecuje poprawy, tylko latami urabia żonę w kierunku związku opar- tego na wolności. Nie może zaprzeczyć, że jej nie ostrzegał, już w liście z okresu narzeczeństwa deklarował: „Zupełna swoboda, brak obrzydliwego poczucia własności drugiego człowieka musi się opierać na wierze. A jeśli tę wiarę stara się komuś odebrać świadomie, wywołując w nim diabła, to zasada swobody staje się zwykłym cynizmem i wyklucza wszelkie istotne przywiązanie. A bez niej nasz fantastyczny stosunek staje się nie czymś pięknym i wyjątkowym, tylko »pure nonsense’em« o charakterze demonicznym, co implikuje u mnie powstanie na nowo całej perwersji i chęci zniszczenia. Ale wtedy wolę nie być z Tobą, do której jestem au fond bardziej przywiązany niż Tobie, a nawet mnie się zdaje. I have spoken i chciałbym, aby to było ostatni raz. Przez te dwa dni miałem poczucie, że świat jest bezbarwną fotografią. Teraz kolory zabłysł y na nowo. Ale pamiętaj, wszystko jest ograniczone i jak mi się kiedy wszystko raz dobrze przekręci, to ani Ty, ani sam diabeł nie odkręcicie mnie na powrót”.
Dwa lata po ślubie, w 1925 roku, Nina ucieka z Zakopanego, osiada w Warszawie i zaczyna rozważać definitywne rozstanie z mężem. Bywają – jak wspominano – okresy, kiedy odmawia Witkacemu możliwości zatrzymania się na Brackiej podczas bytności w Warszawie. Ten śle do niej list za listem. „Nie chcę Cię opuszczać i tracić Ciebie, ale w tym stanie egzystować też nie mogę – pisze. – Z Twojej wyżyny beznamiętnej obojętności musisz wejrzeć na mnie jako na normalnego człowieka, który w więzieniu jest do niczego”24. Innym razem przekonuje: „Kiedy to, że mimo potwornych rzeczy, które mi wyrządziłaś, kocham Ciebie i nie chcę się rozstać z Tobą. Nie możesz się czuć opuszczona. Tylko prze- zwyciężenie przesądów takich może być podstawą do prawdziwego szczęścia. Dziś pytałem ogólnie Chwistkową, co myśli o zdradzie mał[żeńskiej] (Leon puszczał się całe lata z jakąś Żydówą, ma stałą kochankę automobilową i wiele innych przygodnych).
Ona: – O zdradzie Leona?
Ja: – Tak, jeśli Pani tak otwarcie mówi. Ona: – Niewiele mnie to obchodzi.
Ja: – Na jakiej podstawie zdobyła pani takie stanowisko? Ona: – Nie ubędzie mi go od tego.
Ja: – A nie ma Pani do niego wstrętu?
Ona: – Nie – wolę to, niż żeby był ponury – wtedy mam do niego wstręt.
Obecny przy tym Leon spytał: – Czyż moja żona nie jest urocza? – Musiałem przyznać mu słuszność. […]
Absolutnie nie uważam Cię za opuszczoną. Dom stoi otworem. Jestem idealnym mężem w porównaniu do innych. Ale w klatce zdechnę marnie. Taką mam naturę” . I dalej: „Czekam, kiedy Ci się nareszcie zmieni światopogląd. To musi nastąpić wreszcie. Nigdy nie jest za późno”.
Nina najwyraźniej długo walczy o małżeństwo oparte na wzajemnej wierności, bo Witkacy odpisuje niestrudzenie, forsując swoje przekonania: „Kiedy właśnie o to chodzi, że ja mogę ręczyć zupełnie za długowieczne moje przywiązanie do Ciebie istotne, a nie mogę tylko ręczyć za uczucie erotyczne. I to, że Cię kocham, jest zawsze prawdą, tylko nienawidzę Cię wtedy, jeśli stajesz się dla mnie symbolem wyrzeczenia się. Ja się mogę wyrzekać dla własnej doskonałości, ale nie mogę tego robić dla kogoś, bo go wtedy nienawidzę. Czasami tak piszesz, jakbyś zupełnie mnie nie rozumiała. Ja też byłbym jedynie w tedy względnie szczęśliwy, gdybyśmy mogli ułożyć razem nasze życie. Ciągle chodzę z wydartym bokiem po stronie serca”.
Kwestia wolności co rusz jest poruszana w korespondencji obojga (niestety listy Jadwigi Witkiewiczowej do męża nie zachowały się, ale odpowiedzi Witkacego dają w miarę pełny obraz dyskusji małżonków). „Ach, Nineczko – pisze Witkacy 12 marca 1929 roku. – Przecież nigdy od Ciebie duchowo nie uciekałem, chyba wtedy, gdy brałaś mnie na fiz[yczny] łańcuch. Ale tak samo znienawidziłbym królową Sabę i każdą z »moich kobiet«, jeślibym musiał przy nich tkwić z obowiązku. Cała rzecz to swoboda. A przecież z żadną kobietą nie wytrzymałem tyle, co z Tobą = 6 lat. To piekielna rzecz. A kocham Cię nie na papierze, tylko naprawdę, ale nie mogę się zmuszać do pewnych rzeczy i na bezludnej wyspie byłoby to samo, i musiałbym Cię znienawidzić. Więc pora skończyć pretensje (że mam zielone oczy)”.

 
Wesprzyj nas