Literackie requiem dla konsumpcyjnego pokolenia, które doprowadziło Grecję do upadku.


Dzieci KainaSześcioro ludzi, dawniej bliskich przyjaciół, wraca do wioski, w której jako nastolatkowie spędzali lato. Zmiany, jakie zaszły w ich życiu i w nich samych, prowokują do zauważenia tego, jak bardzo zmienił się świat.

Bohaterowie, należący do pokolenia “przemian”, o których powtarzano wciąż na początku lat 80., teraz, trzydzieści lat później, spoglądają z przerażeniem na otaczającą ich rzeczywistość.

Co naprawdę stało się z Grecją podczas tych “cichych” lat wzrostu i prosperity? Jak wpłynęło to na ludzi?

“Dzieci Kaina” są trudną i odważną próbą pokazania twarzy dzisiejszej Grecji.

Nikos Panagiotopoulos (ur. 1963) – urodził się w Chalandri. Studiował Inżynierię Mechaniczną, jednocześnie angażując się w teatr. Pracował jako redaktor artystyczny (od 1989 do 1992) w gazetach, czasopismach i telewizji. W ostatnich latach, oprócz pisarstwa, zajmował się zawodowo scenopisarstwem. Tworzył scenariusze do seriali telewizyjnych, a od 1995 zajmuje się niemal wyłącznie kinem. Jest aktywnym członkiem Grupy Scenarzystów Greckich oraz wykładowcą na kierunkach filmowych. Jego pierwszy zbiór opowiadań “Η ενοχή των υλικών” otrzymał Nagrodę im. Marii Ralli dla debiutujących pisarzy.

Nikos Panagiotopoulos
Dzieci Kaina
Przekład: Katarzyna Rowińska
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: 30 maja 2016
kup książkę

Dzieci Kaina


Irini błądziła dość długo. Między innymi dlatego, że najpierw postanowiła studiować chemię bez żadnego pomysłu na to, co mogłaby robić później. Zmarnowała pięć lat i ani razu się nie zastanowiła nad swoim wyborem. A kiedy w końcu uporała się ze studiami, bez chwili wahania spisała je na straty, po czym pospiesznie oddała się poszukiwaniu bardziej kreatywnego zajęcia, do czego zachęcał ją Andonis, który miał wielkie plany co do design przemysłowego w Grecji. Poszła więc jego śladem do prywatnej szkoły artystycznej, choć wcale nie miała w tym kierunku szczególnych zdolności. Wierzyła, że w jakiś nadprzyrodzony sposób talentu Andonisa wystarczy dla nich obojga. Poza tym oczywiste było, że miała dokładnie te cechy, które pozwalały rozkwitać talentowi Andonisa: swobodę w stosunkach towarzyskich, bardzo szeroki krąg znajomych, który jeszcze bardziej by się poszerzył, gdyby zechciała użyć nazwiska swojej rodziny, metodyczność i efektywność, które zdecydowanie dopełniały anarchiczną i nonszalancką naturę jej partnera, i wreszcie możliwości finansowe wynikające ze stanowiska jej ojca, wysoko postawionego członka zarządu banku Agrotiki – choć nie przyznawała, że ma w nim wsparcie, nie tylko przed Andonisem, który odrzuciłby taką możliwość z pełną gracji pogardą, lecz nawet przed najbardziej ugodową wersją samej siebie.
Rzeczywistość bardzo szybko zmusiła ją do porzucenia wydziału wzornictwa przemysłowego, który zamieniła na grafikę, gdzie brak wyobraźni i kreatywności mógł przy odrobinie szczęścia przejść niezauważony. Pomógł też Andonis, który zawzięcie upierał się, że każdy człowiek ma talent, choćby bardzo głęboko ukryty, i powinien z całych sił walczyć o to, by się do niego dokopać. Pomógł też pewien znajomy jej ojca z sektora wydawniczego, który załatwił jej miejsce w wydawnictwie pewnego miesięcznika o różnorodnej tematyce – zaczęła pracę dość wcześnie w porównaniu do wielu kolegów ze studiów, którzy wcale nie musieli kopać bardzo głęboko, by odnaleźć swoje ukryte zdolności. Kontynuowała studia z uporem i zapałem, pracując jednocześnie z poświęceniem charakterystycznym dla dzieci z bogatych rodzin, które mają wyrzuty sumienia z powodu pieniążków tatusia. Zresztą ktoś musiał płacić za wszystkie kawy, piwa – zwłaszcza piwa – i letnie wakacje Andonisa, choćby tylko z poszanowania faktu, że on nie musiał kopać ani centymetra w głąb, aby odnaleźć swój ukryty talent – a to niemała rzecz.
Jak często się zdarza dzieciom z bogatych rodzin, które mają wyrzuty sumienia z powodu pieniążków tatusia, tak i ona ograniczała się do noszenia w sobie poczucia winy – niemałe to cierpienie! A i cierpiętnik musi czasem wynagrodzić sobie przebyte męki. W połowie trzeciego roku wynajęli trzypokojowe mieszkanie – dodatkowy pokój był niezbędny jako studio Andonisa – w dzielnicy Kolonaki, dokładnie w połowie drogi między szkołą a siedzibą czasopisma, na szóstym piętrze budynku z widokiem na Eginę – szeroki horyzont jest konieczny, jeśli ma się patrzeć z optymizmem w przyszłość – mieszkanie, którego nie dałaby rady opłacać z pensji w wydawnictwie.
Dodatkowy pokój z widokiem na horyzont pozostał jej – nadal przy dyskretnej pomocy bankowego
taty, którą znosiła z milczącym cierpieniem – nawet kiedy Andonis zabrał swój blok i ołówki oraz swoje ogromne plany co do przyszłości greckiego wzornictwa i wyjechał do Francji na stypendium, które szybko zmusiło go do przeanalizowania swoich poglądów i poszerzenia horyzontów. Po co szeptać pobożne życzenia o przyszłości designu w Grecji, kiedy pojawia się możliwość pracy w aktualnie kwitnącym przemyśle europejskim? Dlaczego masz się marnować u boku tych, którzy nie dokopali się jeszcze do swego ukrytego talentu – przy założeniu, że ta teoria się sprawdza i ów talent jednak istnieje, ale jest wciąż ukryty – zamiast tworzyć, na dodatek za sowitym wynagrodzeniem, wraz z tymi, którzy skończyli już z kopaniem i podwalinami i zaczęli budować przyszłość? Andonis jakoś tak to sobie wykoncypował, a któż mógł się sprzeciwić takiej argumentacji?
Zatrzymała trzypokojowe mieszkanie, szkołę porzuciła tuż przed dyplomem, a pracę w czasopiśmie kontynuowała – choć już bez tego samego entuzjazmu – starając się odpędzić wyrzuty sumienia powodowane wysokim statusem społecznym i finansowym rodziny, nawet kiedy odeszły na drugi plan, zastąpione innymi, znacznie pilniejszymi zmartwieniami (co masz robić sama w trzypokojowym mieszkaniu z widokiem na horyzont, kiedy odkrywasz, że nie masz talentu?). Jej zapał nie zmniejszyłby się, gdyby wiedziała, że decyzja, aby kontynuować niewdzięczną pracę w wydawnictwie, miała dać jej wkrótce przyszłość, o której nigdy nawet nie śniła, przyszłość, która nie wymagała żadnego kopania, przyszłość, która ofiarowuje swoje dary na lśniącej – jak czysty kryształ – tacy i wystarczy po nie sięgnąć ręką.
Mniej więcej osiem miesięcy po dramatycznym zejściu Andonisa ze sceny, mniej więcej osiem miesięcy po tym, jak wielkie plany co do niepewnej przyszłości greckiego wzornictwa opuściły dodatkowy pokój, po tym jak została całkiem sama naprzeciw widoku na Eginę, pewnego dnia o kryształowo czystej aurze, która tenże widok czyniła bezkresnym, wkroczył do jej życia Takis, a wraz z nim przyszedł ład; jej serce znalazło się na właściwym miejscu, wszystkie sprawy przybrały właściwy obrót i tak dalej, i tak dalej…
Takis był potomkiem rodu przedsiębiorców. Jego dziadek był przedsiębiorcą. Jego ojciec był przedsiębiorcą. Jego matka zajmowała się interesami ojca. Jego starszy brat zajmował się interesami ojca. Jemu samemu też nigdy nie przyszło do głowy zajmować się niczym innym. Krótko mówiąc, Takis był z tych dzieci bogatych rodziców, które nie mają żadnych wyrzutów sumienia z powodu rodzinnych pieniędzy – czasem zdarza się i tak. Takis uważał pieniądze za coś całkowicie naturalnego. Były dla niego, powiedzmy, jak liście na gałęziach drzew – i to tych wiecznie zielonych. Jak śnieg na szczytach gór – i to Alp, gdzie często jeździł na narty. Jak śmieci wysypujące się z kontenerów na ateńskich ulicach – i to w okresie strajku publicznych służb oczyszczania miasta. Takis nie czuł się ani trochę niewygodnie na miejscu kierowcy śmieciarki. To właśnie umiał robić i starał się być tak sumienny, jak tylko mógł. Opróżniał starannie pełne kontenery i dbał o to, by nie przejechać ponownie obok, zanim nie zapełnią się na nowo… Kiedy spotkali się po raz pierwszy, Takis wrócił właśnie z Francji, z przedstawicielstwem dużej firmy produkującej wyroby kryształowe – coś jak Swarovski – w kieszeni. Poznali się na bankiecie organizowanym przez jej czasopismo z okazji wydania pięćsetnego numeru. Jednym z głównych tematów tego konkretnego wydania było dziesięciu najbardziej pożądanych ateńskich kawalerów – niewyczerpany temat, który powracał co najmniej raz w roku i podsycał marzenia czytelniczek. Takis był jednym z owych dziesięciu i jedynym, który odpowiedział na zaproszenie do wzięcia udziału w świętowaniu okrągłej rocznicy miesięcznika. Zgodnie z wynikiem nieformalnego głosowania, które odbyło się w biurze przed publikacją numeru, Takis zajął ósme miejsce wśród konkurencji. Ona sama dała mu siódmą pozycję, kiedy jednak zobaczyła go z bliska, musiała zgodzić się z redaktorką, która opracowała temat, że stanowczo go nie doceniła. Naturalnie, żeby być sprawiedliwą, przed ostatecznym osądem musiałaby poznać pozostałą dziewiątkę. Pozostała dziewiątka okazała się jednak zbyt jaśniepańska, by pojawić się na bankiecie, więc obiektywna klasyfikacja (jeśli założymy, że byłoby to w ogóle możliwe) musiała zaczekać. Zresztą nie miała do tego cierpliwości, poza tym Takis nie dał jej okazji. Takis poskarżył się wdzięcznie na wybrane do publikacji zdjęcie, a ona natychmiast się z nim zgodziła. Ze śmiechem postanowili obarczyć winą fotografa wysłanego przez wydawnictwo. Ona zauważyła złośliwie, że ten fotograf musi jeszcze trochę poszukać, żeby dokopać się do swojego talentu i wydobyć go na powierzchnię. On przebiegle dodał, że jego fotografia była jedynym brzydkim elementem na dobrze skomponowanej stronie. Ona zgodziła się, że tytuł był błyskotliwy (Człowiek, który umiał dużo [zarabiać]) i z odpowiednią dozą powściągliwości. On odpowiedział bystrze, że dzięki układowi strony wyróżniał się błyskotliwy tytuł i o ile to było możliwe, „chowało się” niedobre zdjęcie, dodając przy tym, że jej to zawdzięcza. Na tę dobrze przemyślaną demonstrację wiedzy, ale i szacunku dla jej lekceważonej przez wielu pracy, odpowiedziała celowo bezbarwnym: „Po prostu zrobiłam, co do mnie należało”. To dało Takisowi pretekst do zapytania o jej pracę. Ona, pozwalając mu wykazać się umiejętnością słuchania, wykorzystała okazję do rozmowy o tym, co robi; do rozmowy z Takisem o tym, jak dobrze umie opróżniać kontenery ze śmieciami. Poranek zastał ich podziwiających razem widok na Eginę (jej mieszkanie, nie zapominajmy, znajdowało się w pobliżu siedziby czasopisma, jak również klubu, w którym odbył się bankiet, podczas gdy Takis mieszkał w Paleo Psichiko, blisko kamienicy rodziców), choć ze względu na mgłę ledwo było widać Akropol.
Rok później przestała pracować dla miesięcznika i nie miała czasu myśleć o wyrzutach sumienia, które kiedyś ją dręczyły z powodu rodzinnej fortuny. Teraz zarabiała własne pieniądze, dużo pieniędzy, pomijając pieniądze nadal zarabiane przez „człowieka, który umiał dużo zarabiać”. Rok później nie patrzyła już każdego poranka na Eginę z szóstego piętra na Kolonaki. Trzeba przyznać, że jej horyzont nieco się zawęził. Mieszkała u Takisa, na drugim piętrze kamienicy w Paleo Psichiko i jako widok miała gęste korony sosen, które chyliły się ku balkonowi, zapewniając jej nieznane dotąd poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Rok później nic by jej nie obeszło, gdyby cały grecki design szlag trafił. Miała raczej proste plany na zagospodarowanie trzech wolnych pokoi w mieszkaniu.
Najważniejsze zaś: zmieniła radykalnie opinię o kreatywności. Pomógł tu sposób myślenia Takisa, pytającego z dobrodusznym uśmiechem, jak bardzo twórcze czuły się sosny w kwestii cienia czy tlenu, które dawały. Ach, Takis miał ten talent! Jego obserwacje często były proste i trafne. Wypowiadał je na dodatek najzwyczajniej na świecie, bez najmniejszej chęci do kłótni, niewymuszenie, nie podnosząc nawet głosu – równie naturalnie co sosny, kiedy dwa metry od ich balkonu przetwarzały dwutlenek węgla w tlen. „Sosny nie czują się winne przez to, co robią. Niemożliwe, żeby ich własne igły powodowały wyrzuty sumienia…”. Takis nie miał wyrzutów sumienia z powodu tego, co robił. Umiał dużo zarabiać. Co w tym złego? A ona u jego boku odkryła, że też mogła to robić. „Jesteśmy jak sosny – mówił spokojnie Takis. – Produkujemy pieniądze, czyli tlen dla społeczeństwa… Dajemy pracę wielu ludziom, pomagamy im oddychać…”. Nie miał racji?”

 
Wesprzyj nas