Formułę historycznej gawędy przyjął Maciej A. Brzozowski, by przedstawić czytelnikom swój subiektywny wybór dziesięciu Włoszek, które fascynowały świat na przestrzeni wieków.


Boskie Włoszki, które uwiodły światMieszkanki Półwyspu Apenińskiego od wieków zachwycają i inspirują resztę Europy. Obdarzone niezwykłą fantazją, gustem, wyczuciem artystycznym i politycznym, zapalczywe, zaangażowane w nieustanne gry o tron, rebelie, intrygi, życie dworskie i sztuki piękne, brały czynny udział w europejskim życiu społecznym i politycznym, nierzadko mając duży udział w kształtowaniu oblicza współczesnego im świata.

Maciej A. Brzozowski – italianista, popularyzator wiedzy o Włoszech i tłumacz, dokonał wielce subiektywnego wyboru, pomijając wiele znanych nazwisk, ale może to i dobrze, wszak o nich pisze się więcej i częściej, a przypomnieć warto i inne postacie, niekoniecznie te standardowe i oklepane. Autor sięgnął do życiorysów kobiet z kilku dość odległych epok, niektóre z bohaterek nawet nie były z pochodzenia Włoszkami, łączy je na pewno jedno: żyły barwnie, intensywnie i z fantazją, a biografią każdej z nich można by obdarować kilka osób.

– Dziesięć Boskich, wybranych przeze mnie, to dziesięć fantastycznych postaci. Ich życiorysy zapewniłyby dostatnie życie hollywoodzkim scenarzystom. Parę filmów zresztą już na podstawie niektórych biografii powstało.(…) Nie kierowałem się żadnym rankingiem, listą zasług, klikalnością. Wybrałem te kobiety, które mnie samego oczarowały i zainteresowały: osobowością, pasją, pomysłowością, nieraz podłością czy konsekwentnym uporem. – pisze Autor w przedmowie.

Portrety dziesięciu fascynujących postaci autor podzielił na trzy części: „Kobiety i władza”, „Życie to gra” i „Włoszki z importu”.

W pierwszej zaprezentował najciekawsze, jego zdaniem, kobiety związane z polityką. Znalazły się tu Sonia Gandhi – żona premiera Indii i wdowa po nim, polityk, przewodnicząca największej partii na świecie – indyjskiego Kongresu Narodowego posiadającego 20 mln członków, Matylda z Canossy – najpotężniejsza kobieta średniowiecznej Europy, bliska krewna cesarza i zaufany doradca papieża, która przez wiele lat wpływała na losy Półwyspu Apenińskiego, Olimpia Maidalchini – Papieżyca – w swojej epoce była najpotężniejszą kobietą Rzymu, zgromadziła bajeczną fortunę, słuchali jej papież i królowie, a nienawidziły i podziwiały tłumy oraz Katarzyna Medycejska – najsłynniejsza władczyni Francji, żona króla, matka trzech królów (w tym króla Polski) oraz trzech żon europejskich władców.

W części „Życie to gra” Brzozowski opisuje kobiety związane z kulturą, sztuką i wyróżniające się, jakbyśmy to określili dzisiaj – ekscentrycznym stylem życia. Autor wybrał tu Luisę Casati – ekscentryczną dziedziczkę bajecznej fortuny, która prawie sześćdziesiąt lat po śmierci nadal inspiruje projektantów, malarzy i makijażystów, Eddę Ciano – córkę dyktatora faszystowskich Włoch, która otrzymała miano Pierwszej damy Europy, a w życiu prywatnym była nieszczęśliwą żoną reżimowego ministra i kochanką komunisty; Carlę Bruni – artystkę, modelkę i żonę prezydenta, współczesną księżniczkę z włosko-francuskiej bajki oraz Virginię Oldoini – jedną z najpiękniejszych kobiet swojej epoki, która osiągnęła sławę jako kochanka cesarza Napoleona III, tajny agent króla Wiktora Emanuela II i postać z początków fotografii. Była szpiegiem, wampem, nimfą, konspiratorką, finansistką, pisarką, modelką, pośredniczką, żoną, matką i kochanką.

Na koniec dwie „Włoszki z importu”, kobiety, które choć nie były rodowitymi Włoszkami, zrobiły na Półwyspie Apenińskim furorę: Szwedka Krystyna Wazówna i Polka Jadwiga Toeplitz-Mrozowska. Krystyna Wazówna – najsłynniejsza kobieta siedemnastowiecznej Europy, która spełnienie odnalazła w polityce a Jadwiga Toeplitz-Mrozowska – aktorka, podróżniczka, pisarka, zasłynęła jako twórczyni słynnego parku Parco di Villa Toeplitz w Varese, uznawanego za jeden z najpiękniejszych we Włoszech i nieustraszona globtroterka przecierająca nowe szlaki w górach Azji.

bohaterki Brzozowskiego żyły barwnie, intensywnie i z fantazją, a biografią każdej z nich można by obdarować kilka osób.

Docenić należy trud autora i pracę włożoną w zgromadzenie źródeł i dokumentacji – biografii, kronik z epoki, dzienników, notatek bohaterek, wycinków prasowych i fotografii. Autor wybrał z nich to co najciekawsze i najlepiej charakteryzujące bohaterki, obiektywnie opisując również te epizody z ich życia, które do dzisiaj wzbudzają kontrowersje i są niejednoznacznie oceniane przez historyków.

Maciej A. Brzozowski zastosował w narracji formułę historycznej gawędy, bez niepotrzebnego nadmiaru faktów i dat, dzięki czemu książkę czyta się z przyjemnością. Autor zawarł w niej sporo wiedzy o kolorycie kilku epok, w których żyły bohaterki, a wplecione w tekst liczne ciekawostki i mniej znane epizody uprzyjemniają lekturę i zachęcają do sięgnięcia po szersze opracowania. Robert Wiśniewski

Maciej A. Brzozowski, Boskie. Włoszki, które uwiodły świat , Wydawnictwo Znak, Premiera: 17 sierpnia 2016

kup książkę

Boskie Włoszki, które uwiodły świat

Maciej A. Brzozowski
Boskie. Włoszki, które uwiodły świat
Wydawnictwo Znak
Premiera: 17 sierpnia 2016

Przedmowa

Godło Republiki Włoskiej to gwiazda i koło zębate (symbol pracy), podtrzymywane przez dwie gałązki: oliwną i dębu. Mnie tu jednak czegoś brakuje. Może jakichś wspaniałych piór? Godło istnieje dopiero sto kilkadziesiąt lat, wcześniej przecież Włochy były, jak mawiał kanclerz Klemens von Metternich, „tylko pojęciem geograficznym”. A pióra właśnie, i to koniecznie rajskich ptaków, doskonale oddawałyby charakter narodowy. Trudno pisać o Włochach czy Włoszkach z czasów, kiedy o jednym państwie włoskim nikomu się nawet nie śniło, ale przyjmijmy umownie, że tak nazywamy mieszkańców całego Apenińskiego półwyspu od wieków średnich. Charakterologicznie zresztą tworzyli od dawien dawna pewną jedność.
Obdarzeni niezwykłą fantazją, gustem, wyczuciem artystycznym (gorzej z politycznym), zapalczywi, namiętni, kochliwi – mnożyć można by te przymiotniki w nieskończoność, a i tak nie oddałyby bogactwa natury tego narodu. Dodatkowo zawikłane losy – historia Półwyspu, dziesiątków współistniejących tam królestw, księstw, markizatów czy innych form państwowych, nieustanne gry o tron, walki o dominację, ścierające się wpływy papieskie i laickie – podgrzewały atmosferę, sprzyjając intrygom, rebeliom czy bitwom. A oprócz tego kwitło życie dworskie, rozwijały się, i to jak, sztuki piękne. Nic dziwnego, że miało to wpływ na kształtowanie wspaniałych osobowości. Wprost boskich. I barwnych, jak owe rajskie ptaki.
O nich właśnie jest ta książka. O Włoszkach, bo tylko płcią piękną tym razem się zajmę, o mieszkankach Półwyspu, których życie potoczyło się niezwykle ciekawie lub zostało przez nie same starannie zaplanowane, wyrzeźbione w najdrobniejszym nawet detalu. To książka o władczyniach, muzach, podróżniczkach czy kobietach-politykach. Ale i o podstępnych kochankach papieży, żerujących na ludzkich naiwnościach harpiach, cesarskich nałożnicach czy zwariowanych ekscentryczkach.
Są wśród tych moich ziemskich Boskich kobiety, których życie, choć niesamowicie frapujące, wolne było od skandali, niektórym upływało w wyjątkowej wręcz bogobojności, zgodzie z naturą czy zasadami Kościoła. Innym szczęście, czy zbieg okoliczności, umożliwiły zwrot losu o 180 stopni. Na przykład dwóm cudzoziemkom – jedynej w tym swoistym Panteonie naszej rodaczce i równie interesującej Szwedce. Obu jednak związanych z tym krajem. Ba! „Związane” to chyba w ich przypadku zbyt słabe słowo. Gdyby nie Włochy, czy też, jak wolimy, Apeniński półwysep, jedna przeszłaby do historii teatru jako aktoreczka i kochanka Boya, druga zaś być może zamarzłaby, dyskutując o filozofii w lodowatych komnatach sztokholmskiego zamku. Tymczasem tu rozwinęły skrzydła, wiodąc drugie, ale jakże szczęśliwe, bo pełne niesamowitych zwrotów akcji, życie.
Dziesięć Boskich, wybranych przeze mnie, to dziesięć fantastycznych postaci. Ich życiorysy zapewniłyby dostatnie życie hollywoodzkim scenarzystom. Parę filmów zresztą już na podstawie niektórych biografii powstało. Podobnie jak książki, kolekcje mody, komiksy czy obrazy. Jest nawet górska przełęcz nazwana imieniem jednej z bohaterek. I głośna kolekcja haute couture Diora poświęcona innej. Talia osy? Tak, to też ich dzieło. Albo popularna w Rzymie legenda o niewieście przemierzającej w nocy ulice miasta płonącą karocą…
Wiele w tych opisywanych przeze mnie życiorysach znajdziemy sukcesów, wiele zaskoczeń, bulwersujących zdarzeń lub momentów pełnych glorii.
Często kopiowane, naśladowane, wspominane – byłyby zachwycone niewygasającym po dziś dzień rozgłosem. Choć niektóre czułyby się tą wrzawą skrępowane. Są bardzo różne. Egocentryczne, próżne, skromne lub bez reszty oddane jakiejś sprawie. Najstarsza, gdyby żyła, miałaby dziewięćset siedemdziesiąt lat, dwie są po pięćdziesiątce, wyglądają wspaniale i też nie dają o sobie zapomnieć. Każda z nich zasługuje na bliższe poznanie, niezależnie od czasów, w których żyła i tego, czego dokonała. Lub kogo zgładziła, pokochała, uwiodła, co wymyśliła i czym zachwyciła świat.
Wszystkie są boskie, moje Boskie, bo to wybór od początku do końca subiektywny. Nie kierowałem się żadnym rankingiem, listą zasług, klikalnością. Wybrałem te kobiety, które mnie samego oczarowały i zainteresowały: sobowością, pasją, pomysłowością, nieraz podłością czy konsekwentnym uporem.
Mam nadzieję, że czytelnicy również się nimi zachwycą!

Maciej A. Brzozowski

część pierwsza

WŁADZA JEST KOBIETĄ

Cztery życia Kopciuszka –
Sonia Gandhi

To nie będzie zwykła bajka, a już na pewno nie kolejna wersja opowieści braci Grimm, chociaż pełno w niej okrucieństwa, krwi i złych ludzi. Ale nie ma tu macochy, zgubionego pantofelka, a kareta z dyni okazuje się słoniem. Strzała miłości razi księcia w restauracji, a nie na balu. Kopciuszek nie siedzi w kuchni, ale przy stole i… tu sprawa się komplikuje. Bo wybranka księcia stanie się Kopciuszkiem dopiero po ślubie. Wcześniej nazywa się Antonia Edvige Albina Maino, ale wszyscy mówią na nią Sonia.
Urodziła się zaraz po wojnie, w roku 1946 w wiosce Lusiana w górach Asiago, niedaleko Vicenzy w północnych Włoszech. Sonia miała dwie siostry, ale nie przyrodnie, jak w bajce, i bardzo ją kochające – Anuszkę i Nadię. Na chrzcie wszystkie trzy otrzymały inne imiona. Tata poszedł na ustępstwo w stosunku do proboszcza, protestującego przeciwko „pogańskim” imionom dla panien Maino. No bo kto to słyszał na przykład o takiej świętej Soni? Ale dziewczynki musiały mieć rosyjskie imiona, co do tego Stefano nie miał żadnych wątpliwości. A jego żona, Paola, mimo że była córką karabiniera, jak zwykle mu uległa. Kiedy podczas wojny Stefano zaciągnął się, być może z biedy, do 116. Pułku Piechoty w Vicenzie, słynnych bersaglieri, cała rodzina pękała z dumy. Była to przecież słynna, najszybciej maszerująca formacja Włoch, w której kiedyś służył także Duce.
Podczas walk na froncie wschodnim szybki krok marszowy nie pomógł, dywizja, a właściwie garstka pozostałych przy życiu żołnierzy, dostała się do niewoli. Ojcu Soni udało się uciec. Przygarnęła go, przechowała, wykarmiła jedna z rosyjskich biednych, wiejskich rodzin, podobna do tej, z jakiej on sam pochodził. Właśnie wtedy obiecał sobie, że dzieci otrzymają rosyjskie imiona. W podziękowaniu za uratowanie mu życia. Nawet pies wabił się swojsko: Stalin. Kiedy Sonia nie będzie już Kopciuszkiem i zostanie jedną z najpotężniejszych kobiet świata, jej przeciwnicy nie zawahają się wyciągnąć i tej historii. Według spiskowej teorii dziejów wszystko nagle stało się jasne. Stefano mieszkał przecież niedaleko niechlubnej faszystowskiej Republiki Salò. Zaciągnął się do wojska z pewnością jako szpieg i w tym charakterze dostał się do niewoli. A może był rosyjskim szpiegiem? Czytając te bzdury, łatwo zdać sobie można sprawę, że fantazja ludzka istotnie nie ma granic, mimo że powinna mieć. Czasami.

ŻYCIE NUMER JEDEN

Tymczasem rodzina Maino nawet nie przypuszcza, że kiedyś zajmować się nią będzie prasa na całym świecie. Stefano ciężko pracuje jako murarz, Paola wychowuje dziewczynki. Kiedy Sonia ma dziesięć lat, następuje „dobra zmiana”: przeprowadzka do miasteczka Orbassano pod Turynem. Powód? Wiadomo, chęć lepszego życia, bo w wiosce Lusiana nie mają żadnych perspektyw. Tata zakłada firmę budowlaną. Buduje, rozbiera, przebudowuje, remontuje. Rodzinie zaczyna się powodzić coraz lepiej. Paola jest wniebowzięta, córki lekko przerażone. Po przyjeździe z Lusiany wołano na nie paesane, wieśniaczki, teraz mogą uczyć się w najlepszej w okolicy szkole, prowadzonej przez zakonnice. Sonię lubią wszyscy, nauczyciele i uczennice. Jest wesoła, uczynna, spokojna. Jako jedyna śpi sama w pokoju, bo dręcząca ją od dzieciństwa astma wymaga świeżego powietrza nawet w zimie. Uczy się języków: francuskiego, rosyjskiego i angielskiego. Po ukończeniu szkoły zarabia jako hostessa i tłumaczka, marzy jej się praca stewardessy. Kiedy ma już za sobą maturę, pokonując opory ojca, wyjeżdża do szkoły językowej w Cambridge.
Kończy się pierwsze życie przyszłego Kopciuszka. Za chwilę wszystko zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Zmiana następuje w restauracji „Varsity”, gdzie ku radości Soni można zjeść coś śródziemnomorskiego. Zagląda tu z kolegą, angielsko-niemieckim arystokratą, z którym przyjaźń przetrwa wszystkie zmiany w jej życiu. Ma wielu innych znajomych, uczy się, bawi, przyciąga spojrzenia. Jest piękna. Typ Claudii Cardinale. Smukła, zgrabna, długowłosa. I mimo wrodzonej nieśmiałości doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Także w restauracji wielu gości zwraca na nią uwagę. „Jeden z tamtych chłopców wyróżniał się wyglądem i manierami – opowiadała Sonia. – Nie był tak skandalizujący, jak pozostali, bardziej opanowany, milszy. Miał wielkie brązowe oczy i cudowny uśmiech, niewinny, a zarazem uwodzicielski”.
Brązowooki student okazuje się współlokatorem jej niemieckiego kolegi, który w końcu przedstawia ich sobie. I jak w najbardziej banalnym romansie świata oboje natychmiast zostają trafieni strzałą Amora. Wiedzą, że są sobie przeznaczeni. Wiedzą też, ile ich dzieli i różni. Student ma na imię Rajiv, co po hindusku znaczy „kwiat lotosu”. Ma dwadzieścia jeden lat, pochodzi ze znanej w całych Indiach rodziny, a jego matka, Indira, przewodzi największej partii demokratycznej na naszym globie. Rajiv usiłuje studiować inżynierię na Trinity College, ale marzy, żeby zostać pilotem. Nie lubi tłumów, blichtru ani luksusu, zresztą restrykcyjne prawo dewizowe w Indiach zmusza go do podejmowania w Anglii dorywczych prac, żeby zarobić na życie. Na szczęście nie musi i nie chce zajmować się polityką. To spadnie na starszego brata, Sanjaya.
Sielanka trwa. Sonia i Rajiv wiedzą, że chcą i muszą być razem. Mimo dzielących ich różnic kulturowych, społecznych czy religijnych. Sonia chyba tak naprawdę w pełni zdaje sobie sprawę, z kim chce się związać, dopiero w Londynie, kiedy poznaje matkę Rajiva. Indira Gandhi, jeszcze wtedy minister, przyjeżdża na otwarcie wielkiej wystawy poświęconej jej ojcu, Jawaharlalowi Nehru, pierwszemu premierowi Indii i jednej z czołowych postaci indyjskiego ruchu niepodległościowego. To właśnie dzięki Nehru i jego partii, Indyjskiemu Kongresowi Narodowemu, z brytyjskich kolonii narodziły się dwa niezależne państwa – Indie i Pakistan.
Sonia zwiedza wystawę w towarzystwie przyszłej teściowej. Powoli zanurza się w kompletnie dla niej obcy świat. Z Indirą rozmawiają jeszcze po francusku, angielski panny Maino jest nadal zbyt słaby. Równie słaba znajomość hinduskich realiów, co normalne w przypadku młodej Europejki, sprawia, że nie do końca zdaje sobie sprawę, że wchodzi do wielkiej, znanej i odgrywającej coraz większą rolę rodziny, porównywanej przez prasę do Kennedych. Tak do końca nie wie chyba, że kraj jej Rajiva to prawie kontynent, zamieszkany już wtedy przez pół miliarda ludzi. Nikt jeszcze wtedy nawet nie przypuszcza, że za rok Indira Gandhi zostanie premierem Indii, co dramatycznie wpłynie i na jej, Soni, życie.
Tymczasem Rajiv rozpoczyna studia na wydziale inżynierii mechanicznej w Londynie, a zakochana Sonia, z tytułem proficiency in English, wraca do Włoch. Rodzice nie są, delikatnie mówiąc, zachwyceni chłopakiem córki. Widzą ją raczej z kimś z Orbassano, włoskie rodziny trzymają się przecież razem także terytorialnie, a dzieci po ślubie mieszkają blisko domów rodzinnych. Albo po prostu wcale ich nie opuszczają. Sonia jednak jest tym razem wyjątkowo uparta. Ale ma dopiero dwadzieścia lat. Musi zatem, oświadcza jej ojciec, poczekać rok do ukończenia pełnoletniości i wtedy dopiero zdecydować o swoim losie.
Jest rok 1966, w Moskwie umiera na atak serca premier Indii, jego miejsce zajmuje Indira. „Żadna inna kobieta w historii nie dźwigała podobnej odpowiedzialności i żaden inny kraj o randze Indii nie oddał władzy kobiecie w sposób demokratyczny” – napisał „The Guardian”2. Wszyscy zastanawiali się, czy da sobie radę z zarządzaniem krajem wielkim jak kontynent, będącym wybuchową mieszanką ras, kultur i religii. Wśród większości wyznawców hinduizmu żyje tu przecież sto milionów muzułmanów, są chrześcijanie, sikhowie, parsowie czy żydzi. Język? Nie, raczej języki, bo Indie mają ponad dwadzieścia języków uznanych za oficjalne i osiemset czterdzieści pięć dialektów, zupełnie do siebie niepodobnych. Część czyta się z góry na dół, część od lewej do prawej lub od prawej do lewej, słowa zapisywane są znakami. Podróż samolotem między krańcami półwyspu trwa kilka godzin, a ludzi łączą często jedynie religie. A jednak ta mieszanka od roku 1947 nadal trzyma się razem, mimo obiekcji pewnego angielskiego generała, że „nikt nie może stworzyć narodu na kontynencie tylu nacji”. W takim kraju być może przyjdzie zamieszkać Soni.
Kiedy w Orbassano pojawia się Rajiv w pożyczonym od brata używanym jaguarze, ludzie myślą, że Sonię odwiedził jakiś śniady Sycylijczyk. Rodzice nie przyjmują go szczególnie serdecznie, nie zgadzają się także na spędzenie przez córkę wakacji w Indiach. Młodzi muszą poczekać rok, aż oboje będą pełnoletni. Indira pochwala decyzję Stefano, mimo sympatii do Soni ma nadzieję, że może jeszcze któreś z nich zmieni zdanie. Wymarzyła sobie dla syna dziewczynę z rodzinnego stanu Uttar Pradesh, a na pewno nie chrześcijankę. Chociaż ona też wprawiła wszystkich w osłupienie, kiedy wyszła za Feroza Gandhiego, który wyznawał zoroastryzm i nie wywodził się z kasty bramińskiej (najwyższej klasy kapłańskiej) jak rodzina Nehru.

ŻYCIE NUMER DWA

Rok rozstania mija jednak szybko i zaraz po urodzinach Sonia przylatuje do Delhi. Rajiv pracuje już jako pilot w Indian Airlines, a starszy brat Sanjyan marzy o samochodzie, który zmotoryzuje Indie. Żaden z braci nie ma jeszcze nic wspólnego z polityką – to domena ich matki, która będzie premierem Indii przez rekordowe jedenaście lat, przekształcając młody kraj w regionalne, silne mocarstwo.
Oszołomiona Indiami Sonia wie już, czego chce. „Z Rajivem poszłabym na koniec świata” – mówi zdecydowanie dziennikarce, pytającej ją o plany na przyszłość. Trzynaście dni po jej przylocie odbywają się zaręczyny, a wkrótce potem skromny ślub cywilny, z symboliczną wymianą jaśminowych girland i recytacją wybranych przez teściową wersetów. Indira, podobnie jak Rajiv, jest przeciwna kilkudniowym uroczystościom w babilońskim stylu, uważa bowiem, że jako premier rządu powinna dawać przykład innym, a nie epatować bogactwem. Na ślub przylatuje mama Sonii z córkami, ojciec zostaje w domu pod pretekstem nawału zajęć. Soni podczas ceremonii zaślubin towarzyszy wuj. Czarno-biały film z tej uroczystości pokazuje nam stremowaną, ale przepiękną pannę młodą w szkarłatnym sari, które utkał w więzieniu dla swojej córki Jawarhalal Nehru. Jest drugą w rodzinie kobietą, która założyła strój eksponowany kilka lat wcześniej na słynnej londyńskiej wystawie poświęconej indyjskiemu przywódcy. To wtedy właśnie Sonia poznała przyszłą teściową.
Na początku uroczystości matka Soni nie poznaje jej. Dobrze, że ojciec nie chciał przylecieć na ślub, gdyż na widok córki przebranej za hinduskę z pewnością dostałby zawału. Ceremonia rzeczywiście nie przypomina hucznych miejscowych zaślubin, ale do kameralności też jej daleko. Tłumy gości otaczają państwa młodych. Rajiv, przystojny i (jeszcze) smukły, wygląda jak maharadża w turbanie, długiej bluzie i butach z zawiniętymi do góry czubkami. Gładko zaczesane włosy Sonii spina broszka z kwiatów, uszy zdobią także kolczyki z kwiatów. Na ślubnym zdjęciu stoją razem z mamami. Indira, piękna, z charakterystycznym pasmem siwizny na ciemnych włosach i wykończonym złotym pasem sari, z wdziękiem uśmiecha się do fotografa. Paola ma zamknięte oczy, ze strachu przed fleszem albo przyszłością córki. Wygląda bardzo amerykańsko w błyszczącym kostiumie, czepku z kwiatów i atłasowych rękawiczkach za łokieć.
Po ślubie Sonia daje się jeszcze przyłapać fotografom, kiedy w sukience mini kupuje lody u ulicznego sprzedawcy, ale potem zmienia styl, przejmując miejscowy sposób ubierania się. Rzadko – i tylko w latach siedemdziesiątych – zdarza się jej założyć coś europejskiego. Dzisiaj uważana jest za jedną z najlepiej ubranych kobiet świata, w Indiach nie schodzi z podium także i w tej klasyfikacji. Ale to będzie cecha czwartego życia Soni. A teraz jest to drugie. Najpiękniejsze i najszczęśliwsze ze wszystkich. Z dala od polityki, z dala od fleszy, z mężem.

 
Wesprzyj nas