Przeczący zdrowemu rozsądkowi kult celebrytów, znanych z bycia znanym, stanowi motyw przewodni „Oblanego testu” – najnowszego kryminału Michaela Hjortha i Hansa Rosenfeldta. Ten pisarski duet po raz kolejny zaprasza czytelników do udziału w pasjonującym śledztwie z mocno zarysowanym tłem społeczno-obyczajowym.


Oblany testEkipa najlepszych specjalistów z Krajowej Policji Kryminalnej ma do rozwiązania nową zagadkę – ktoś zabija ludzi znanych z występów w programach typu reality show. Przy ciele ofiar morderca zostawia kartki z pytaniami z zakresu wiedzy ogólnej, dając do zrozumienia policjantom, że zamordowani nie byli w stanie odpowiedzieć na większość z nich. To, jak zwykle w serii książek stworzonej przez Hjortha i Rosenfeldta, przebiegły przestępca starannie zacierający za sobą ślady. Od początku wiadomo, że jego wytropienie nie będzie łatwe, a po lekturze pierwszych linijek można się też domyślić, że pisarze, dobrze znani wszystkim miłośnikom kryminałów, i tym razem zapewnią czytelnikom akcję pędzącą niczym kolejka górska.

Jednak to, co w „Oblanym teście” najciekawsze, to trafne obserwacje współczesnego świata. „Kiedy zdecydowano, że czysta głupota ma nie tylko zostać podniesiona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś godnego podziwu; coś do czego warto dążyć?” – pytają autorzy słowami jednego z bohaterów, rozpisując zarazem na ponad czterystu stronach swoje refleksje na temat rzeczywistości, w której otaczane zainteresowaniem i podziwem są osoby prezentujące w telewizji i internecie swoje jak najgłupsze lecz generujące oglądalność i klikalność wyczyny, a o ludziach posiadających wiedzę, gruntownie wykształconych i po prostu mądrych nie mówi się wcale. „Dzisiejsze płytkie zafiksowanie na celebrytach stanowi zagrożenie dla dawnego społeczeństwa opartego na wiedzy” – mówi w powieści Sebastian Bergman, policyjny psycholog i zarazem specjalista od seryjnych zabójstw. Trudno się z nim nie zgodzić!

Sztokholmska ekipa usiłuje przede wszystkim rozgryźć motywy kierujące postępowaniem polującego na celebrytów mordercy, ponieważ odkrywa, że dokonując makabrycznych czynów chce on przekazać społeczeństwu pewną wiadomość, a nawet zyskać sojuszników. Policjanci za wszelką cenę będą starali się go powstrzymać, uciekną się nawet do niezupełnie przemyślanej prowokacji, mając na celu wpłynięcie na zachowanie ściganego.

Oprócz bieżącej sprawy kryminalnej na kartach powieści rozgrywają się też nowe odsłony prywatnych perypetii bohaterów znanych czytelnikom z poprzednich tomów połączonych osobą wspomnianego Sebastiana Bergmana. Dla osób znających ich wcześniejsze losy ciągłe przypominanie o wcześniejszych zdarzeniach i relacjach może być nieco nużące, ale przynajmniej daje pewność, że nowy czytelnik na pewno się nie pogubi, nawet jeśli wcześniej nie miał w rękach żadnej z powieści napisanych przez Hjortha i Rosenfeldta.

powieść nie jest kwintesencją szwedzkiego mroku, bliżej mu do powieści sensacyjnej niż klasycznego kryminału

„Oblany test” nie jest kwintesencją szwedzkiego mroku, bliżej mu do powieści sensacyjnej niż klasycznego kryminału, a do tego ma strukturę przypominającą dobry serial telewizyjny – każdy rozdział kończy się tak, że czytelnik usycha z niecierpliwości, by dowiedzieć się co zdarzyło się dalej. To powieść z dynamiczną narracją, pełna zwrotów akcji, mylnych tropów i niespodziewanych rozwiązań. Idealna na lato. Lekka, ale pozostawiająca w głowie sporo tematów do rozmyślań.Robert Wiśniewski

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt, Oblany test, Przekład: Maciej Muszalski, Wydawnictwo Czarna OWca, seria: Czarna Seria, Premiera: 6 lipca 2016

kup książkę

Oblany test


Szanowny Panie Redaktorze Källman,
od wielu lat czytuję Pańską gazetę. Z początku w formie papierowej, a od kilku lat w internecie. Nie zawsze się zgadzam z Waszymi poglądami i zdarzało się, że miałem zastrzeżenia zarówno do wyboru tematów, jak i do tendencyjności reportaży, ale z reguły byłem mniej lub bardziej zadowolony z lektury.
Tym razem jednak czuję się w obowiązku zapytać Pana jako redaktora naczelnego: dlaczego Wasz tytuł promuje głupotę?
Kiedy zadecydowano, że czysta głupota ma nie tylko zostać podniesiona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś godnego podziwu; coś, do czego warto dążyć?
Dlaczego poświęcacie miejsce w gazecie ludziom, którzy nawet nie znają daty wybuchu drugiej wojny światowej, nie mają choćby podstawowej wiedzy matematycznej i tylko w wyjątkowych wypadkach potrafią się wypowiedzieć pełnym zdaniem? Ludziom, których jedynym talentem jest robienie dzióbka na tak zwanych selfies, a jedyną zasługą to, że się publicznie ośmieszyli, uprawiając seks w jednym z tych reality show, od których co wieczór aż się roi na rozmaitych kanałach krajowej telewizji?
W mojej pracy spotykam wielu młodych ludzi. Poukładanych, inteligentnych, ambitnych i zaangażowanych. Młodzież zorientowaną w bieżących wydarzeniach, która przyswaja wiedzę, myśli krytycznie i zdobywa wykształcenie, żeby potem znaleźć ciekawą i wymagającą pracę i przysłużyć się społeczeństwu. Która czegoś chce. I coś potrafi.
To takim ludziom powinniście użyczyć miejsca. To ich powinniście stawiać za wzór. Nie te pozbawione empatii, egoistyczne, zafiksowane na punkcie wyglądu stworzenia z metalowym złomem w językach i wulgarnymi tatuażami na ciele, szczycące się niskim IQ i brakiem wykształcenia.
Powtarzam pytanie i czekam na odpowiedź w gazecie: kiedy zadecydowano, że czysta głupota ma nie tylko zostać podniesiona do rangi normy, ale wręcz uznana za coś godnego podziwu; coś, do czego warto dążyć?

Łączę pozdrowienia
Cato Starszy

***

Trzydzieści sekund. Czas start.
Mirre nie rejestrował już metalicznego kliknięcia włączanego stopera.
Jak długo to potrwa? Co mówił ten człowiek?
Miał zadać sześćdziesiąt pytań.
Które z kolei padło przed chwilą? Nie miał pojęcia. Czuł się tak, jakby robili to całą wieczność. Cały czas próbował zrozumieć, co się stało.
– Chce pan jeszcze raz usłyszeć pytanie?
Mężczyzna siedział blisko.
Po drugiej stronie stołu.
Jego głos był niski i spokojny.
Mirre usłyszał go po raz pierwszy nieco ponad dwa tygodnie wcześniej, kiedy rozmawiali przez telefon. Mężczyzna zadzwonił i przedstawił się jako Sven Cato, dziennikarz freelancer. Chciał przeprowadzić z nim wywiad. A raczej napisać sylwetkę. Mirre wprawdzie nie wygrał, ale był jednym z tych uczestników, którzy zdobyli największą popularność w mediach społecznościowych. Ludzie wyrobili sobie zdanie o nim na podstawie tego, co zobaczyli. Sven chciał nieco pogłębić ten obraz. Pokazać jego inne strony, dokopać się do człowieka. Spytał, czy mogliby się spotkać.
Spotkali się. W hotelu Kur. Sven postawił mu lunch. Zamówili też po piwie, mimo że był wtorek, kilka minut po wpół do dwunastej. Ale było lato. Mieli wolne. Sven położył między nimi na stole mały dyktafon i zaczął zadawać pytania. Mirre odpowiadał.
Teraz ten człowiek najwyraźniej uznał jego milczenie za odpowiedź twierdzącą.
– Do jakiej grupy zalicza się wyrazy, które określają relacje między osobami, przedmiotami lub miejscami, na przykład: na, do, przed i w?
– Nie wiem – odparł Mirre.
Sam słyszał, jak zmęczony jest jego głos.
– Ma pan jeszcze dziesięć sekund.
– Nie wiem! Nie znam odpowiedzi na pańskie cholerne pytania!
Zapadła kilkusekundowa cisza. Potem rozległo się kliknięcie zatrzymywanego stopera i jeszcze jedno, kiedy mężczyzna go wyzerował.
– Kolejne pytanie: jaką nazwę nosił okręt flagowy, który wziął udział w wyprawie z 1492 roku, podczas której Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę? Trzydzieści sekund, czas start.
Klik.
Stoper znów zaczął odliczać czas.

Wywiad się udał. Sven był wprawdzie w wieku jego ojca albo jeszcze starszy i nie za bardzo ogarniał, ale wydawał się autentycznie zainteresowany. Mirre z przyjemnością z nim rozmawiał. Kiedy wrócił z toalety, okazało się, że Sven zamówił im jeszcze po piwie. To musiało być to. Drugie piwo. Na pewno coś do niego dodał, bo wkrótce zaczęło mu być niedobrze. Stracił koncentrację. Był osłabiony.
Sven zaproponował, że odwiezie go do domu.
Wyszli z restauracji. Ruszyli w stronę parkingu.
A potem obudził się tutaj.
Z głową na twardym blacie stołu.
Podniósł się do pozycji siedzącej i dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nic nie widzi. Chciał zdjąć to coś, co zakrywało mu oczy, ale odkrył, że może poruszyć rękoma najwyżej o centymetr. Kiedy to zrobił, rozległ się metaliczny dźwięk.
Łańcuch. Kajdanki.
Zaczął krzyczeć i szarpać kajdankami, ale przestał, kiedy usłyszał znajomy głos.
– Nikt cię nie słyszy i nie dasz rady się uwolnić.
Znów zaczął krzyczeć. Co tu się działo, do cholery? Co, do cholery, wyprawiał ten człowiek?
Mirre na przemian groził i błagał. Głównie groził.
– Uspokój się – powiedział Sven. – Możesz stąd wyjść za pół godziny z hakiem. Oczywiście pod warunkiem, że zdasz.
– Jak to: zdam? – zapytał Mirre. – Co mam zdać?
– Sześćdziesiąt pytań. Trzydzieści sekund na odpowiedź na każde z nich. Jedna trzecia odpowiedzi musi być poprawnych.
– A w przeciwnym razie? – zapytał Mirre.
– No to zaczynamy – odparł mężczyzna, który pewnie wcale nie nazywał się Sven Cato. – Pierwsze pytanie: jak brzmi rozwinięcie skrótu NATO? Trzydzieści sekund, czas start.
Rozległo się kliknięcie, a potem cichsze, szybkie tykanie, kiedy stoper odliczał sekundy.
Mirre w zasadzie nie skupiał się na pierwszych dziesięciu, piętnastu pytaniach. Nadal szarpał kajdankami, pytał mężczyznę, co on, do cholery, wyprawia, czego chce, na przemian odgrażał się, że go załatwi, i obiecywał, że da mu to, czego chce, jeśli tylko go wypuści.
Groźby i błagania.
Na tym człowieku nie robiło to wrażenia. Zadawał pytania wciąż tym samym spokojnym tonem, potem włączał stoper, pytał, czy ma powtórzyć pytanie, i czekał na odpowiedź. Po jakimś czasie stwierdził rzeczowo, że szanse na zaliczenie testu drastycznie zmalały i że najlepiej będzie, jeśli spróbuje trochę mniej mu grozić, a bardziej się skoncentruje.
Mirre zaczął słuchać.
– Czym jest liczba pierwsza?
– Jakie gatunki zwierząt wchodzą w skład Wielkiej Piątki Afryki?
– W której dekadzie uformowała się wyspa Surtsey u wybrzeży Islandii?
– Jaką nazwę nosi jednostka światłości w układzie SI?
Mniej więcej na półmetku Mirre zdał sobie sprawę, że przy każdym jego ruchu coś szeleści. Folia. Siedział na folii. Na miękkiej, zafoliowanej poduszce. Mirre potrafił sobie wyobrazić tylko dwa powody, dla których mogła być tak zabezpieczona.
Była nowa.
Albo ten człowiek chciał ją ochronić.
Przed plamami. Przed zachlapaniem krwią.
Poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny i postanowił, że zda test. Pokaże temu skurwysynowi. Postara się słuchać, postara się myśleć. Musiał zaliczyć ten cholerny sprawdzian.
– W którym amerykańskim stanie leży Chicago?
– Jaki jest symbol chemiczny fosforu?
– Kto był następcą Oskara I na szwedzkim tronie?
Pytanie za pytaniem, a potem kolejne. Wszystkie zadawane tym samym spokojnym, głębokim głosem. Mirre nie potrafił odpowiedzieć na ani jedno…
– Ostatnie pytanie: do jakiej rodziny zaliczany jest rosomak?
Klik.
Do jakiej rodziny? Jak to: do rodziny? Mirre wiedział, jak jest po angielsku rosomak. Wolverine. Oglądał każdy film na podstawie komiksów Marvela, jaki nakręcono. Ale rodzina?
– Mam powtórzyć pytanie?
– Nie.
Cisza. Ciche, szybkie tykanie. Klik.
– Czas się skończył. No to zobaczmy…
Mirre westchnął i oparł czoło o stół. Nie było szans, żeby miał dwadzieścia punktów. Na wiele pytań nie odpowiedział w ogóle.
Słyszał, jak mężczyzna po drugiej stronie wstaje. Powoli podniósł głowę i starał się usłyszeć, co się dzieje. Odniósł wrażenie, że mężczyzna podszedł blisko. Nagle poczuł na czole coś zimnego, metalicznego.
– Oblałeś – powiedział człowiek, który w rzeczywistości nie nazywał się Sven Cato.

 
Wesprzyj nas