„Błękit między niebem a wodą” to wzruszająca opowieść o palestyńskich kobietach, sile narodowej i rodzinnej tradycji, a także woli przetrwania w największym gettcie świata. To także, ujęta w karby dynamicznej narracji, lekcja na temat niekończącego się konfliktu pomiędzy Palestyną i Izraelem.


Błękit między niebem a wodą recenzjaNaród palestyński w drugiej połowie XX wieku nie miał łatwego życia. Zmiany polityczne po II wojnie światowej, podział obszaru zarządzanego przez Brytyjczyków, powstanie państwa Izrael i wojny izraelsko-arabskie spowodowały gwałtowne i masowe ruchy migracyjne oraz przesiedlenie ponad miliona Palestyńczyków. Zamknięci w obozach dla uchodźców na terenie Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu przez długie lata żyli poniżej granicy ubóstwa.

Ci, którzy przetrwali, nękani wewnętrznymi sporami politycznymi, bombardowaniami i ostrzałem rakietowym ze strony wojsk izraelskich, pozbawieni dostępu do podstawowych dóbr, edukacji i ochrony zdrowia przez lata toczyli nierówny bój o przetrwanie. Mężczyźni i chłopcy kopali tunele, przemycali najbardziej potrzebne towary i walczyli z okupantem. Kobiety zajmowały się domem, rodzeniem i wychowaniem dzieci, próbując za wszelką cenę uchronić naród od biologicznej zagłady. Trudności aprowizacyjne, nieistniejący system edukacyjny i służba zdrowia w zaniku, czarny rynek i przemyt towarów tunelami z sąsiedniego Egiptu – to przez lata codzienność życia w Strefie Gazy.

Opowieść Susan Abulhawy toczy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, skupiając uwagę czytelnika na losach rodziny Baraka. Od sielanki w roku 1947, gdy pod mandatem brytyjskim życie toczyło się jeszcze normalnie, poprzez aneksję ziem palestyńskich przez Izrael, gwałty, morderstwa ludności cywilnej, brutalne przesiedlenie mieszkańców zaanektowanych ziem do Strefy Gazy, lata życia na granicy śmierci głodowej w prymitywnych warunkach tymczasowych obozów dla uchodźców aż po względną stabilizację po powstaniu Autonomii Palestyńskiej.

Abulhawa skupia się na pokazaniu losów narodu palestyńskiego przez pryzmat życia kobiet, ich codziennego trudu i cierpienia, chwil radości i smutku. Ich losy jak soczewka skupiają trudne i ważne momenty XX-wiecznej historii Palestyńczyków – wojny, represje, emigrację i trudne powroty na łono rodziny, po latach rozłąki, a także drobne codzienne radości (choćby wtedy, gdy udaje się przemycić z Egiptu jajko „Kinder Niespodziankę”). Autorka znakomicie zarysowała swoich bohaterów – trzy pokolenia kobiet i mężczyzn rodu Baraka, kilkanaście postaci ważnych bohaterów drugoplanowych – ich zróżnicowane zachowania, problemy, oczekiwania i mniej lub bardziej tragiczne losy.

Poetycki język, elementy realizmu magicznego i łącząca pokolenia postać Chalida, chłopca będącego swoistym narratorem i komentatorem, który żyje “w błękicie między niebem a wodą, gdzie wszelki czas to teraz, a my jesteśmy wiecznością”, scalającego świat realny i świat pozazmysłowy, gdzie przebywają przodkowie czuwający nad żywymi – tworzą niepowtarzalny nastrój, momentami magiczny, momentami realistyczny, nie pozostawiający czytelnika obojętnym.

Abulhawa skupia się na pokazaniu losów narodu palestyńskiego przez pryzmat życia kobiet.

Powieść Susan Abulhawy to przesycony na wskroś emocjami hymn na cześć miłości do rodziny, wytrwałości i kobiecej siły, która pozwala przetrwać rzeczy straszne i nie poddaje się nawet w sytuacjach zdawałoby się beznadziejnych. To także apoteoza więzi i tradycji rodzinnej i religijnej, która jest oazą porządku pośród chaosu, stanowiąc normy zachowań ważnych z punktu widzenia przetrwania narodu. Robert Wiśniewski

Susan Abulhawa, Błękit między niebem a wodą, Przekład: Dominika Lewandowska-Rodak, Wydawnictwo Świat Książki, Premiera: 15 czerwca 2016

kup książkę

Błękit między niebem a wodą

Susan Abulhawa
Błękit między niebem a wodą
Przekład: Dominika Lewandowska-Rodak
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 15 czerwca 2016

Pod koniec lat siedemdziesiątych i w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku Izrael przyczynił się do powstania w Palestynie ruchu islamistycznego – później znanego pod nazwą Hamas – jako przeciwwagi dla partii Jasira Arafata Al-Fatah, świeckiego rewolucyjnego ruchu oporu na kształt innych podobnych formacji, które w czasach zimnej wojny rodziły się na całym świecie. Zawarte w 1993 roku w Oslo porozumienie, podpisane przez Izrael i Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP), dało początek niekończącemu się „procesowi pokojowemu”, a Hamas stał się głównym narzędziem palestyńskiego oporu wobec wojskowej okupacji i nieustannego tłumienia przez Izrael dążeń rdzennych mieszkańców do autonomii. Po dwóch dekadach bezskutecznych negocjacji, w czasie których doszło do potężnej ekspansji wyłącznie żydowskich kolonii na ziemiach skonfiskowanych Palestynie i umocnienia systemu apartheidu na terenach okupowanych, Palestyńczycy wzniecili powstanie i przeprowadzili wybory, by wyłonić nowych przywódców. W 2006 roku, w wyborach uznanych za uczciwe i przejrzyste, członkowie Hamasu zdobyli większość w parlamencie Autonomii Palestyńskiej. Jednakże Izrael i Stany Zjednoczone, niezadowolone z wyniku wyborów, podjęły kroki, by obalić nowych przywódców. Podczas gdy Al-Fatah dalej kontrolował Zachodni Brzeg, Hamas przejął kontrolę nad Strefą Gazy. Nie potrafiąc odsunąć Hamasu od władzy, Izrael odciął skrawek śródziemnomorskiego lądu i obrócił go w to, co dziś znane jest jako największe na świecie więzienie na otwartym powietrzu.
Odtajnione dokumenty, pozyskane po latach, ukazały mrożącą krew w żyłach precyzję, z jaką Izraelczycy obliczyli, ile kalorii należy dostarczać blisko dwóm milionom Palestyńczyków, by ich głodzić, ale nie zagłodzić.

Chalid

Zamysł jest taki, żeby wziąć Palestyńczyków na dietę”
Dov Weisglass

Ze wszystkiego, co zniknęło, najbardziej brakowało mi Kinder Niespodzianek. Kiedy Strefę Gazy otoczono murami, a rozmowy dorosłych stały się gorętsze i smutniejsze, mierzyłem powagę sytuacji tym, jak na sklepowych półkach malała liczba tych delikatnych czekoladowych jajek, owiniętych cienką kolorową folią, mieszczących w sobie wspaniałe zabawki. Kiedy ostatecznie zniknęły, a zardzewiałe metalowe półki zaczęły świecić pustkami, zdałem sobie sprawę, że Kinder Niespodzianki wnosiły do świata kolor. Ich brak sprawił, że nasze życie przybrało barwę metalicznej sepii, a potem wyblakło do czerni i bieli i wyglądało tak, jak wyglądał świat na starych egipskich filmach, w czasach kiedy moja teta Nazmija była najbardziej hardą dziewczyną w Bajt Daras.
Nawet po tym, jak pod granicą między Strefą Gazy a Egiptem wykopano tunele, którymi przemycano to, co potrzebne do życia, Kinder Niespodzianki były rzadkością. Żyłem w czasach tych tuneli, sieci podziemnych tętnic i żył wyposażonych w systemy lin, dźwigni i bloków, którymi dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu pompowano jedzenie, pieluchy, paliwo, lekarstwa, baterie, kasety z muzyką, podpaski dla mamy, kredki dla Ret Szel i wszystko inne, co można wymyślić i co dało się kupić od Egipcjan. Tunele utrudniły realizację izraelskiego planu wzięcia nas na dietę. Izraelczycy zbombardowali je więc, zabijając wiele ludzi. Wykopaliśmy więcej tuneli – większych, głębszych i dłuższych. A oni znów nas zbombardowali, zabijając jeszcze więcej ludzi. Ale tunele przetrwały, niczym żywy układ naczyń krwionośnych.
Kiedyś Izrael namówił Stany Zjednoczone i Egipt do zamontowania pod ziemią wzdłuż granic Rafah niezniszczalnej stalowej ściany, która miała przeciąć wszystkie tunele. Przez miesiąc, stojąc na piaszczystych wydmach Rafah, ludzie obserwowali przez lornetki pracę Korpusu Inżynieryjnego Armii Stanów Zjednoczonych i śmiali się. Amerykanie nas widzieli i choć odjechali równie obojętni, jak przyjechali, byliśmy pewni, że nasz śmiech, niosący się przez granicę, wytrącił ich z równowagi. Gdy tylko odeszli, nasi chłopcy zeszli do tuneli z lampami lutowniczymi i wzięli się do rozcinania metalu, który miał odciąć nam pożywienie. Był to dla nas prezent, gdyż podziemną ścianę zrobiono z wysokiej jakości stali, którą przetworzyliśmy i wykorzystaliśmy do rozmaitych celów.
Przywykliśmy przegrywać. Ale tym razem wygraliśmy. Przechytrzyliśmy Izrael, Egipt i wielkie Stany Zjednoczone. Przez pewien czas cała Strefa Gazy świętowała. Nasze gazety publikowały dowcipy rysunkowe: Mubarak, Bush i Netanjahu drapią się po głowach i po zadkach, a my, na piaszczystych wzniesieniach Rafah, śmiejemy się, trzymając w rękach to, co stworzyliśmy z ich znakomitej stali: części samochodowe, urządzenia na place zabaw, belki nośne. Nawet rakiety.
Moja teta Nazmija mówiła:
– Niech Allah się zlituje i ma nas w swojej opiece. Cała ta radość i śmiech w Gazie na pewno skończą się dla nas przelewem krwi i cierpieniem. Światło zawsze rzuca cienie.
Zapewne myślała wtedy o Mariam.
Wkrótce potem zanurzyłem się w spokojnym błękicie, w przestrzeni bez czasu, gdzie mogłem nasiąkać wszystkimi sokami życia i pozwolić, by płynęły przeze mnie jak rzeka. A potem przybyła Nur, jej usta pełne arabskich słów, które przyciął i oszlifował wymyślny akcent obcokrajowca. Przybyła z całym tym amerykańskim przesadnym entuzjazmem osoby, która myśli, że dzięki niemu poskłada połamanych ludzi, jak ja, i uleczy okaleczone miejsca, jak Gaza. Tymczasem Nur była bardziej zdruzgotana niż my wszyscy.
I co noc, kiedy Nur położyła moją siostrę Ret Szel spać, teta Nazmija rozpinała niebo, a mama wyszywała na nim gwiazdy i księżyc. A rano – kiedy Ret Szel się budziła – zawieszała słońce. Tak właśnie było, gdy wróciła Nur.
To były kobiety mojego życia, pieśni mojej duszy. W taki czy inny sposób straciły mężczyzn, których kochały – wyjąwszy mnie.
Ja zostałem tak długo, jak mogłem.

I
Kiedy nasza historia polegiwała na wzgórzach,
wypoczywała wśród leśnych dni,
przez Bajt Daras płynęła rzeka Sukrir.

1

Moja cioteczna babka Mariam kolekcjonowała kolory i porządkowała je. Dwa pokolenia później nadano mi imię po jej wymyślonym przyjacielu. Ale może on wcale nie był wytworem wyobraźni. Może tak naprawdę to byłem ja. Bo teraz spotykamy się nad rzeką i uczę ją pisać i czytać.

Bajt Daras, wieś złożona z pomniejszych wiosek, zanurzona w ogrodach i gajach oliwnych, od północy granicząca z jeziorem, w trzynastym wieku leżało na szlaku pocztowym biegnącym z Kairu do Damaszku. Szczyciło się karawanserajem, starym przydrożnym zajazdem dla nieprzerwanego strumienia podróżnych płynącego szlakami handlowymi Azji, Ameryki Północnej i południowo-wschodniej Europy. Wybudowali go Mamelucy roku Pańskiego 1325, kiedy władali Palestyną, i pozostał tam przez wiele wieków, służąc mieszkańcom jako chan. Nad Bajt Daras górowały ruiny zamku wybudowanego na początku dwunastego wieku przez krzyżowców, a posadowionego z kolei na twierdzy, którą ponad tysiąc lat przedtem wzniósł Aleksander Wielki. Niegdyś zamek był bazą władców, lecz historia zniszczyła go i obróciła w ruinę, a to, co z niego zostało, stało się teraz łagodną przestrzenią, która nosi w sobie cały czas, przestrzenią, gdzie bawią się dzieci, a młode pary ukrywają się przed czujnym okiem innych.
Przez Bajt Daras płynęła rzeka, pełna darów bożych – rozmaitych ryb i flory – przynosiła błogosławieństwa, a zabierała odpady, marzenia, plotki, modlitwy i opowieści; wszystko to wypuszczała do Morza Śródziemnego, na północ od Gazy. Woda spływająca po kamieniach szemrała tajemnice ziemi, a czas toczył się w rytmie stworzeń – pełzających, skaczących, śmigających i latających.
Kiedy Mariam miała pięć lat, ukradła swojej siostrze Nazmiji kuhl i zapisała nim modlitwę na liściu, który wrzuciła do rzeki. Modliła się o prawdziwy ołówek i możliwość wstępu do budynku, do którego chodzi się, gdy się takowy ołówek posiada. Były to oczywiście nieczytelne bazgroły – mimo iż wioska miała szkołę podstawową, złożoną z dwóch sal i czterech nauczycieli, opłacaną z pieniędzy pobieranych co miesiąc od mieszkańców. Mariam jednakże mogła tylko obserwować swojego brata i innych chłopców, jak w mundurkach, z ołówkiem w ręku – atrybutem prawdziwego ucznia – i torbą z książkami zarzuconą na ramię, maszerują na wzgórze, do tego zaczarowanego miejsca, gdzie są dwie sale, czterech nauczycieli i mnóstwo ołówków.
Jak się okazało, Mariam nie potrzebowała do nauki szkoły, lecz tylko ołówka i papieru. Wymyśliła sobie przyjaciela imieniem Chalid, który co dzień czekał na nią nad rzeką i uczył ją pisać i czytać.

Kolor rzeki był dla Mariam zagadką. Siadała na brzegu i kontemplowała tę, jak się zdawało, bezbarwność, która zapożyczała odcienie od wszystkiego wokół. W pogodne dni rzeka miała barwę czystego jasnego błękitu, jak niebo. Wiosną, kiedy świat był szczególnie zielony, rzeka też się zieleniła. Czasem była przejrzysta, a czasem mętna lub błotnista. Mariam zastanawiało, jak rzeka może przybierać tyle różnych barw, gdy morze jest zawsze niebieskozielone, wyjąwszy, rzecz jasna, noc, kiedy świat spowija do snu czystość czerni.
Po długim namyśle mała Mariam doszła do wniosku, że tylko niektóre rzeczy zmieniają kolory. W bardzo młodym wieku zrozumiała też, że widzi zupełnie inaczej niż wszyscy. Ludzie zmieniali kolory zależnie od nastroju, ale jej siostra Nazmija mówiła, że tylko Mariam dostrzega te zmiany. Ludzi pogrążonych w modlitwie zwykle otulały głębokie odcienie błękitu, choć nie zawsze. Niekiedy wyraz twarzy nie przystawał do koloru. W białej aurze czuć było złośliwość, a niektórych otaczała nawet wtedy, gdy się uśmiechali. Żółty i niebieski oznaczały szczerość i zadowolenie. Czerń była najczystszą z barw, aurą niemowląt, kolorem najwyższej dobroci i wielkiej siły.
Kwiaty i owoce zmieniały odcienie cyklicznie, wraz z porami roku. Drzewa również. I skóra na rękach Mariam – od brązu po mocny brąz latem. Ale jej włosy zawsze były czarne, a oczy zawsze takie, jakie były: jedno zielone, drugie brązowe z orzechowymi refleksami. Zielone oko, lewe, lubiła bardziej, bo wszyscy uwielbiali na nie patrzeć, ale to budziło w Nazmiji obawy, że młodszą siostrę dotknie hasad, nieszczęście złego oka, które sprowadza na człowieka zazdrość innych.

2

Teta Nazmija powiedziała mi, że była najładniejszą dziewczyną w całym Bajt Daras. Powiedziała też, że była najbardziej nieokiełznana, i usiłowałem wyobrazić sobie tetę w całym jej wspaniałym młodzieńczym nieokiełznaniu.

Nazmija musiała chronić Mariam przed zgubnym hasadem. Niektórzy po prostu mieli palące, chciwe spojrzenie, które z łatwością mogło sprowadzić przekleństwo, nawet jeśli oni wcale nie mieli takiej intencji. W związku z tym Nazmija nalegała, żeby Mariam nosiła błękitny amulet, który dawał odpór zazdrości o jej wyjątkowe oczy, a dla dodatkowej ochrony siostry regularnie odczytywała nad nią sury Koranu.
Temat oczu Mariam został poruszony przez przyjaciółki Nazmiji, kiedy prały ubrania w rzece. Większość z nich była świeżo po ślubie albo już spodziewały się dziecka, ale niektóre, jak Nazmija, nie miały jeszcze mężów.
– Jak ona może mieć tylko jedno oko zielone? – spytała któraś.
Nazmija ściągnęła chustę z głowy, uwalniając ufarbowane henną loki niczym węże Meduzy, wrzuciła do wiadra białą koszulę brata i zażartowała:
– Pewnie kilkaset lat temu jakiś rzymski ogier wsadził kutasa w naszą linię rodową i teraz ten kutas wygląda z oka mojej biednej siostry.
Swobodne w prywatnej kobiecej atmosferze tych pralniczych poranków, z rękami zanurzonymi po łokcie w wiadrach, wszystkie się roześmiały. Inna młoda kobieta powiedziała:
– Szkoda, że to nie był dwugłowy wąż, bo wtedy miałaby oboje oczu zielone.
A jeszcze inna dodała:
– Najbardziej szkoda tej kobiety w twoim rodzie, Nazmijo. Na pewno spodobałby się jej dwugłowy wąż!
Ich śmiech wzniósł się na wyższe rejestry, wyzwolony wulgarną nieprzyzwoitością, na którą sobie pozwoliły. Nazmija potrafiła tak właśnie podważać zasady dobrego wychowania, dzięki czemu osoby z jej otoczenia mogły otwarcie wyrazić to, co leżało nieuporządkowane w ich sercach. Była prostacka w sposób, który jednocześnie intrygował jej przyjaciółki i wprawiał je w zakłopotanie. Tylko nieliczne odważały się upominać ją, bo choć jej język potrafił być tak czarujący, że serca topniały, potrafił też jadowicie kąsać i bluzgać nieprzyzwoitościami. Ludzie kochali ją za to i nienawidzili.
Nazmija wierzyła, że dziwna kolorystyka oczu siostry ma związek z jej wyjątkową umiejętnością dostrzegania tego, co niewidoczne. Mariam nie była jasnowidzącą, ale widziała blask ludzi.
– Jak to „blask”? – spytała ją kiedyś Nazmija.
– Blask! – Mariam powiodła dłońmi wokół głowy Nazmiji. – O tu – powiedziała.
Z czasem Nazmija zrozumiała, że życie wewnętrzne jednostki wytwarza barwną aureolę, którą potrafi zobaczyć tylko jej mała siostra. Po tym odkryciu rodzina przez wiele dni sprawdzała tę jej umiejętność.
– No dobrze, powiedz mi, jak się teraz czuję – zwrócił się do niej brat, Mamduh, wróciwszy do domu po bijatyce z chłopakami z sąsiedztwa.
– Jesteś czerwony i zielony – odparła Mariam i wróciła do swoich zajęć.
Nazmija rzuciła kpiąco:
– Połączenie czerwieni i zieleni oznacza, że jesteś przestraszony i napalony.
– Mariam nie ma pojęcia, co znaczy napalony, więc kłamiesz, ty wstrętna niewychowana dziewucho. – Mamduh trzepnął Nazmiję w tył głowy i uciekł.
– Zmykaj, chłopcze, pókiś cały!
– Żal mi biednego osła, który cię poślubi – odgryzł się brat zza drzwi.
Nazmija roześmiała się, co go jeszcze bardziej rozzłościło.
Choć niezwykłe zdolności Mariam z czasem osłabły, pozostały jedną z dwóch rodzinnych tajemnic i Nazmija wykorzystywała je dla własnej korzyści. Kiedy do domu przychodziła matka i siostry jakiegoś zalotnika, by poznać Nazmiję, ta odnosiła się do nich niegrzecznie i szyderczo, ponieważ Mariam zdołała wyczuć, że uważają Nazmiję za niegodną ich syna i brata. Na rynku zawstydzała wielu sprzedawców, którzy próbowali ją oszukać. Dar Mariam był tajną bronią Nazmiji, zabroniła więc wspominać o nim poza ich domostwem, tak jak zabroniła mówić o Sulajmanie.

 
Wesprzyj nas