Książka „Dusza z ciała wyleciała” stanowi zapis rozmów Ojca Leona Knabita z dziennikarzem Łukaszem Wojtusikiem. To lekkie rozmowy na poważne tematy: śmierci, starości, zamykania ważnych etapów w życiu.


Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylkoGdyby istniał konkurs na najweselszego duchownego to ojciec Leon Knabit z tynieckiego opactwa benedyktynów bez wątpienia miałby spore szanse na zajęcie pierwszego miejsca. Zawsze pogodny, rozmowny, potrafi podnieść na duchu mądrą radą, a często też dobrym żartem. W swoim długim życiu napisał już wiele książek.

Najnowsza z nich zatytułowana jest „Dusza z ciała wyleciała” i dotyczy śmierci. Osiemdziesięciosiedmioletni zakonnik, w serii rozmów z dziennikarzem Łukaszem Wojtusikiem podzielił się swoimi refleksjami na ten temat. I z humoru nie zrezygnował.

Ich rozmowy są lekkie, bo Łukasz Wojtusik przyjął konwencję pytań laika. To nie są dywagacje teologiczne ani książka przeznaczona tylko dla ludzi wierzących. Wojtusik pyta tak, jak mógłby zapytać każdy człowiek: o strach przed śmiercią, przed nieodwracalnym rozstaniem, bólem fizycznym, poczuciem nieuchronności losu.

Rozmówcy prędko dochodzą do wspólnego wniosku, że to rozległe zagadnienie, w którym nie ma żadnych schematów ani uniwersalnych rad. Mówią o śmierci jako o wyjątkowo indywidualnym doświadczeniu.

Sporo miejsca poświęcają także starości, radzeniu sobie z coraz mniejszą fizyczną sprawnością, z poczuciem, że koniec jest bliski i wszystko co ważne dzieje się już gdzieś poza nami. Ojciec Leon przekonuje: Dopóki mamy coś do roboty, nie czujemy upływu czasu. Przywołuje wspomnienia i anegdoty o osobach, które zdecydowały, że nie chcą smutnej starości i dobrze, a czasem zaskakująco, wykorzystały ten etap życia.

dopóki mamy coś do roboty,
nie czujemy upływu czasu
– o. Leon Knabit

Książka „Dusza z ciała wyleciała” nie zamyka się jednak w obszarze prywatnych zmagań ze śmiercią każdego człowieka. Znalazły się w niej także rozmowy o przemocy i wywoływanym nią cierpieniu, o trywializacji śmierci w mediach, sprzedawaniu jej na łamach dla zysków z reklam. O dylematach moralnych i etycznych, aborcji, eutanazji. O radzeniu sobie ze stratą i tłumaczeniu dzieciom na czym polega śmierć. Mnogość poruszonych zagadnień czyni tę książkę interesującą dla szerokiego grona odbiorców.

Co może dziwić, nie zabrakło w niej poczucia humoru, z którego ojciec Leon jest znany. I nie chodzi wcale o żarty ze śmierci, a o dystans i pogodzenie się z tym co nieuchronne. -Cały czas mam wrażenie, że się ojciec ze śmierci trochę śmieje – mówi Łukasz Wojtusik. -Co robić – jeśli tylko się da, to ze śmiercią trzeba pogodnie – odpowiada zakonnik. Z jego pogodnego nastawienia wypływa wielki walor tej publikacji: otucha. Agnieszka Kantaruk

Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko

Leon Knabit OSB, Łukasz Wojtusik
Dusza z ciała wyleciała. Rozmowy o śmierci i nie tylko
zdjęcia Adam Golec
Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec
Premiera: 31 marca 2016

Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim. Rychło przeniósł się z rodziną do Siedlec, gdzie zdobył wykształcenie od podstawowego poprzez maturę w liceum im. Bolesława Prusa w roku 1948 do ukończenia Wyższego Seminarium Duchownego diecezji Siedleckiej czyli Podlaskiej. 27 grudnia 1953 roku otrzymał święcenia kapłańskie z rąk księdza biskupa Ignacego Świrskiego. Jako młody kapłan (ze względu na słaby stan zdrowia) pełnił posługę duszpasterską, najpierw na Podhalu, w Gronkowie i w Brzegach, potem w Siedlcach i w Pewli Małej koło Żywca. W 1958 r. został przyjęty do nowicjatu w opactwie w Tyńcu, otrzymując imię zakonne Leon. W dniu 15 sierpnia 1960 roku złożył profesję monastyczną. W następnych latach – już jako tyniecki mnich – pełnił szereg posług duszpasterskich i rekolekcyjnych: 1963–1970 był proboszczem tynieckiej parafii, 1971–1980 mistrzem nowicjatu, 1977–1983 podprzeorem opactwa, a przez następnych 10 lat był przeorem w zależnym od Tyńca klasztorze w Lubiniu (pod Poznaniem) i jednocześnie przez kilka lat również proboszczem tamtejszej parafii. Po powrocie do Tyńca został ponownie powołany na urząd podprzeora (1994–1999, 2002–2005), a w latach 2001–2002 przeora opactwa.
Od wielu lat ceniony duszpasterz, rekolekcjonista i spowiednik; współpracuje z telewizją, radiem. Autor wielu książek, artykułów i felietonów.

Łukasz Wojtusik (ur.1978) – dziennikarz od lat związany z radiem TOKFM. Szef krakowskiej redakcji Grupy Radiowej Agory. Autor audycji KRAKOWSKIE PRZEDMIEŚCIE na antenie radia TOKFM, współzałożyciel radiowego klubu książki POCZYTALNI. Autor wielu rozmów z ludźmi kultury i sztuki. Współpracuje między innymi z Uniwersytetem Dzieci, Akademią Solidarności oraz magazynem New Eastern Europe. W 2013 roku laureat nagrody Dziennikarzy Małopolski dla najlepszego dziennikarza kulturalnego. Doktorant Wydziału Zarządzania i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mąż i ojciec. Zbiera ikony, czyta książki; gdy jest za głośno, jedzie do Tyńca.

Adam Golec – rocznik 1970. Absolwent PWSFTviT w Łodzi. Fotograf, videograf. Wielokrotnie nagradzany w konkursach fotograficznych, Fotografii Teatralnej, Grand Press Photo, Newsreportaż, BZWBK Press Foto, Konkurs Polskiej Fotografii Prasowej.
Autor między innymi zdjęcia Wisławy Szymborskiej, na którym uwiecznił wzruszającą reakcję Poetki na wiadomość o przyznaniu jej Nagrody Nobla. Fotografii, która weszła do kanonu polskiego fotoreportażu. Przez lata również jej zaufany portrecista. Do własnego gwiazdozbioru portretowanych osób zebrał Mario Vargasa Llosę, Johna Malkovicha, Ludwika Jerzego Kerna, Petera Greenawaya, Stanisława Lema, Orhana Pamuka, Andrzeja Stasiuka i wiele innych interesujących postaci.
Wśród swoich publikacji obok reportażu i eseju fotograficznego oraz portretu ma opartą na współpracy z polskimi pisarzami książki – Wyspę Łzę z Joanną Bator czy zbiór wywiadów z Andrzejem Stasiukiem ilustrowany fotografiami pisarza z Wołowca.
Eseista i dokumentalista fotograficzny. Bohaterami jego reportaży są niepełnosprawni zdobywający Kilimandżaro, członkowie Tamilskich Tygrysów i ofiary wojny domowej na Sri Lance. Buduje przejmujące historie fotograficzne, dokumentujące losy osób postawionych w trudnych sytuacjach życiowych.

Wstęp

Rozmównica – niewielki pokój w zamkniętej części klasztoru. Tu zawsze się spotykamy. Wchodzi, serdecznie mnie wita, żartuje. Zawsze pije czarną kawę, licząc w myślach, która to już dzisiaj i czy jeszcze mu wolno. Zastanawia się: czy myśmy się już wcześniej nie spotkali? Często się uśmiecha, pomimo tego, że czasem starość daje mu się we znaki. Opowiada o rekolekcjach, poleca swój najnowszy wpis na blogu. Że ci się chce rozmawiać ze starym ojcem – dziwi się. Licytujemy się, który z nas wstał wcześniej, spieramy o datę wernisażu w Muzeum Narodowym w Krakowie. Gdy zostajemy sami, szukamy w szufladzie zakazanych słodkości. Pamiętasz, o czym ostatnio rozmawialiśmy, jak ty to poskładasz w całość? Przecież ze śmiercią nie ma żartów – mówi. Bo od kilku miesięcy dyskutujemy o śmierci.
Spotykamy się w rozmównicy, zamykamy drzwi i przechodzimy do tematu śmierci. Rozmowa laika i zakonnika. Dlaczego z ojcem Leonem? To duchowny, który potrafi przyznać, że nie wie. Nie udaje, nie musi. Unika patosu, a gdy robi się górnolotnie, przebija balonik żartem, anegdotą, ripostą. I potrafi zaspokoić moją ciekawość, czasem naiwną.
Różnimy się, ale próbujemy rozmawiać, akceptujemy swoje słabości, a pytania kotłują się w głowie. Proszę ojca, chciałem się dowiedzieć, dlaczego umieramy, po co? Czy śmierć może być godna? Po co nam cierpienie? Co dzieje się, gdy dusza z ciała wyleciała? Co powiedzieć matce, która straciła dziecko? I co z samobójcami? Dlaczego śmierć lubi publiczność, dlaczego media grają śmiercią? Dlaczego wyrzuciliśmy śmierć za próg, nie trzymamy ciała zmarłej osoby w domu? Czy żałoba może być na pokaz? Dlaczego chrześcijanie nie cieszą się ze śmierci, przecież za moment z martwych powstaną? Co potem – niebo i aniołki?
Ojciec boi się śmierci? Kawy w filiżance ubywa, minuty lecą, pytania mnożą się w głowie. Ojciec Leon opowiada, kłóci się ze mną, godzi, ucieka w dygresję. Nie patrzy na zegarek; zawsze zbyt szybko okazuje się, że rozmawiamy o śmierci i nie tylko.
Łukasz Wojtusik

Rozmowa pierwsza

Ojcze Leonie, ile prawdy jest w powiedzeniu „starość nie radość”?
Pół na pół.

To znaczy?
Starość ma dwie strony, radosną i trudną. To jak przez nią przejdziemy zależy od bardzo wielu czynników. Ze starością jest jak z chorobą – niby wszystkie ludzkie dolegliwości są opisane w opasłych księgach, a jednak nikt nie choruje według schematu. Nie można się również starzeć według schematu. Trudno starość zdefiniować, trudno powiedzieć, czy się Panu Bogu udała czy nie. Trzeba przyjrzeć się staremu człowiekowi z bliska, każdemu z osobna.

Czasami człowiek młody, a stary.
Wszystko zależy od podejścia. Gdy miałem szesnaście lat, dwudziestoletnia dziewczyna wydawała mi się starą babą! (uśmiech) Dziś patrzę na kobietę, która ma sześćdziesiąt osiem wiosen – jest jeszcze, jak mówią, „na chodzie” – i z której bije radość i chęć życia, i myślę sobie: młódka! (śmiech) Człowiek oczywiście z wiekiem poważnieje, po sześćdziesiątce zaczyna powoli podsumowywać swoje życie. Czasem rozliczenie z przeszłością staje się początkiem nowej drogi. Niedawno poznałem babcię, która w wieku dziewięćdziesięciu lat stwierdziła, że to już najwyższa pora, by kupić sobie laptop! Musi przecież jakoś utrzymać kontakt ze światem – twierdziła. Starość w sensie biologicznym jest nieuchronna. Na szczęście ma bardzo różne oblicza.

Jakie?
Proszę spojrzeć na sześćdziesięciolatków, którzy wyglądają źle. Są otyli. Mówią, że to starcza otyłość. Chodzą zaniedbani. A z drugiej strony można na ulicy spotkać piękne starsze osoby, które potrafią o siebie cudownie zadbać. Niektóre nawet półnagie pozują do fotografii, zakładają bikini. Starzejące się ciało w niczym im nie przeszkadza.

Nie ma reguły.
To bardzo skomplikowany problem. Wszystko zależy od tego, ile w starości jest miłości, w jaki sposób się tą miłością otaczamy, czy potrafimy się nią dzielić. Bez drugiego człowieka obok bardzo łatwo o zgorzknienie. Trzeba godzić się z losem, z coraz większymi fizycznymi trudnościami. Trudno wtedy nie złościć się na świat. Ważne, żebyś sam dla siebie nie stał się ciężarem. Czasem w młodości nie mamy zbyt wiele czasu i możliwości. Nie pracujemy nad sobą codziennie, nie mamy wzorców, które pozwoliłyby przechodzić przez życie z podniesioną głową. Robimy wtedy wszystko, żeby jeszcze pożyć, a starości nie wpuszczamy za drzwi, nie przyjmujemy jej istnienia do wiadomości. Najgorsza w podeszłym wieku staje się pustka, której nie można wypełnić. Poczucie braku i fizyczna słabość to chyba największe problemy, z którymi musimy się zmagać.

Jak ojca dotyka starość, z czym ojciec Leon ma największe problemy?
Czuję się słabiej przede wszystkim fizycznie. Mam trudności z klękaniem, gorzej widzę, noszę aparat słuchowy. Natomiast pod względem intelektualnym jest zupełnie nieźle! (śmiech) Mam problemy z pamięcią; śmieję się z tego mówiąc, że posiadam pamięć wybiórczą. Jeśli idzie o przestrzeń duchową, jest coraz lepiej. Mam wrażenie, że więcej rozumiem, staram się dzielić tym doświadczeniem z innymi, choć nie jestem ani proboszczem, ani przeorem. Sporo myślę o Panu Bogu. Dobrze realizuję się poza zakonem. Konferencja, spotkanie autorskie, rekolekcje – to moje duchowe specjalności.

Specjalnością ojca jest bycie starcem, mędrcem w habicie.
Młody mnich, nowicjusz, może być mędrcem. A stary mnich? Wydaje się być mędrcem. (śmiech) Starość przynosi doświadczenie, pozostaje się tylko nim dzielić. Dobrze mieć przy sobie ludzi, którym można przekazać swoje spojrzenie na świat. Pismo Święte przestrzega jednak przed głupimi starcami, a takich nie brakuje.

W Nowym Testamencie zbyt wielu mądrych starców nie ma.
Tak. To w Starym Testamencie człowiek wiekowy jest symbolem mądrości… Ale trzeba pamiętać, że biblijny starzec to często pięćdziesięciolatek! Pełni funkcję instancji, do której można się od wołać, która rozsądzi spór, doradzi, skarci, wskaże drogę. Wszyscy, bez względu na wiek, liczyli się ze słowami starca.

Młodzi liczą się z ojca opinią?
Odpowiem dyplomatycznie: młodzi dzielą się ze starszymi swoim zapałem, starsi wspierają ich doświadczeniem. Świeżo przyjętym zakonnikom przyglądam się z dużym zaciekawieniem. Najczęściej sam się od nich uczę. Mam z nimi naprawdę dobry kontakt, staram się być życzliwy i wyrozumiały. Oni często są za bardzo do przodu. Z kolei my, starsi, jesteśmy już zblazowani. Zdarzają się młodzi, którzy niedługo po wstąpieniu do zakonu zarażają się tym zblazowaniem, a to niezbyt dobrze. Zakonnik powinien łączyć w sobie młodzieńczy zapał i zachwyt z doświadczeniem i wyrozumiałością starca.

Młody – stary. Na niektórych obrazach i ikonach widzimy Jezusa jako młodego starca u boku Maryi.
To bardzo ciekawe przedstawienie. Umysłem młody, a jednocześnie doświadczony. Promieniuje z niego dojrzałość starca. Z dziecięcą wiarą w Boga wpatrzony jest Abraham, starzec i mędrzec, który nie może doczekać się potomka. Gdy wreszcie rodzi mu się dziecko, Bóg wystawia go na próbę, każe mu złożyć pierworodnego w ofierze. Czekał na dziecię, którego nie będzie mógł nauczyć, wychować.

Właśnie. A Bóg jakby chciał go sprawdzić? Po co? Nie rozumiem.
Nie wiem, dlaczego Bóg tak działał. Przyglądają się temu teologowie, interpretują rozmaicie bibliści. A jaki plan miał Pan Bóg? Nie wiem. Syn to syn. Abraham dla miłości Boga nie zawahał się jednak poświęcić tego, co najdroższe. W tym wypadku, na szczęście, wystarczyła sama intencja, chęć złożenia ofiary. Abraham kochał Boga ponad wszystko i chociaż nie pojmował dlaczego, poddał się jego woli.

Nadal nie rozumiem.
W Piśmie Świętym roi się od historii, które trudno dziś zrozumieć. Weźmy takiego Hioba –wspaniały człowiek, dobry, zamożny, darzony szacunkiem, bogobojny. Bóg odbiera mu wszystko. Po co? Dlaczego? Czyż nie jesteśmy igraszką w rozgrywce między Bogiem a szatanem? Piłeczką, którą się przerzucają? Zrozumienie tych kwestii jest trudne. Właśnie z powodu takich hiobowych historii niektórzy filozofowie patrzą na Boga sceptycznie. W Starym Testamencie zazwyczaj pojawia się albo zły, albo dobry Jahwe. Spojrzenie na Boga zmienia dopiero przyjście na świat Jezusa Chrystusa.

Papież Franciszek zwraca uwagę na starzenie się społeczeństw. Jeśli państwo nie realizuje polityki senioralnej, często dochodzi do zachwiania pamięci narodu.
W wielu krajach po prostu nie ma polityki związanej z seniorami. To przecież system naczyń połączonych. Gdzie jest więcej dzieci, tam ma się kto opiekować się starcami. A rodziny mają teraz coraz mniej dzieci, prawda? Kto się będzie opiekował dziadkami? Roboty?

Może to jednak kwestia ludzkiej odpowiedzialności; młodzi wolą mieć jedno dziecko, ale poświęcić się jego wychowaniu, zapewnić mu jak najlepsze szanse na rozwój.
Słuszna uwaga, ale przy jednym dziecku istnieje także możliwość rodzicielskiej porażki.

Przegrać jako rodzic mogę bez względu na liczbę dzieci.
Prawda, ale mówiąc brutalnie – przy jednym istnieje większe prawdopodobieństwo tego, że zostaniemy sami. Jeśli jedynak umrze przed nami, co wtedy? W jakimś mieście, w którym dzieci zginęły w trzęsieniu ziemi, ich rodzice wyszli na ulice w akcie bezsilności. Posiadanie dzieci zawsze związane jest z relacją, jaką rodzice budują między sobą i ze swoimi pociechami. Na rodzicach oczywiście spoczywa największa odpowiedzialność. Ale pomóc może tu także państwo, może wspierać ich starania. Znany wszystkim chyba przypadek: Chiny. Przez wiele lat można tam było mieć tylko jedno dziecko w rodzinie. Wielodzietne rodziny we Francji mogą z kolei liczyć na pomoc państwa. W gruncie rzeczy chodzi przecież o powoływanie do życia nowych obywateli! Młodzi ludzie oddają przysługę państwu, w którym żyją. Oczywiście, nie chodzi też o to, by, jak to określił papież Franciszek, rozmnażać się jak króliki.

Wróćmy do starości. Święty Benedykt w swojej regule zaleca, by młodzi zakonnicy opiekowali się starszymi. W zamian seniorzy mają młodych otoczyć miłością duchową.
Starszych szanować, młodych miłować.

W Tyńcu opiekują się ojcem?
Nie może być inaczej. Młodszy zakonnik miałby mnie lekceważyć, kopać, nie puszczać na pierwsze miejsce, zabierać najlepsze kąski ze stołu? To by dopiero było. (uśmiech) Na szczęście nic takiego mnie nie spotkało. Oczywiście są też nadęci mnisi, przechodzą obok mnie jak obok słupka. A chodzi o to, żeby od czasu do czasu uśmiechnąć się, powiedzieć dobre słowo. Oczywiście cicho, żeby nie łamać milczenia. (śmiech) Zwykła ludzka życzliwość wpisana jest w standard funkcjonowania mnichów w klasztorze. Nigdy współbracia nie spychali mnie na margines. Czasem pewnie ze mnie żartują, ale nigdy nie krzywdzą. A sam zabieram głos tylko wtedy, kiedy muszę, często przecież dyskutujemy o sprawach ważnych dla naszej wspólnoty. I tu istotna kwestia: wiek nie ma znaczenia, ważne byśmy mówili mądrze, do rzeczy! Przez wiele byłem katechetą, dyskusję z młodymi mam we krwi.

W polskim Kościele starsi księża często trzymają się urzędu, nie chcą oddać władzy młodszym. Ale często widzę wiekowych księży na marginesie życia parafii. Chodzą na mszy z tacą i tyle.
Spraw związanych z urzędami pilnuje kuria. W nasze życie wpisane jest posłuszeństwo. Powinniśmy być czystym posłuszeństwem. Uczciwemu księdzu często blisko jest do zakonnika. A co do starców na urzędzie – różne z tym bywa. Są tacy, którzy mają dziewięćdziesiąt pięć lat i nie przejdą z tacą po kościele. Nie spowiadają, czują się dzięki temu ważniejsi. Reguły nie ma. W wielu parafiach nadal z tacą chodzą siostry albo wierni. To najpiękniejszy widok. Ludzie przekazują sobie koszyczek z ławki do ławki, z rąk do rąk. Z koszykiem problem leży gdzie indziej. W wielu parafiach panuje przekonanie, że jak ksiądz, a najlepiej ksiądz proboszcz, przejdzie po kościele z koszyczkiem, to więcej zbierze. Sam często chodzę i zbieram na ofiarę podczas rekolekcji. Nie bardzo chcę, ale w parafii przekonują: „Jak ojciec pójdzie, to więcej zbierzemy”. Tylko trzeba uważać, żeby nie zebrać więcej od proboszcza (śmiech).

I tak medialna popularność ojca przekłada się na zawartość tacy.
Nie ma się co okłamywać. Czasem głupio mi z tego powodu. Ale medialną zawieruchę traktuję z przymrużeniem oka. Nie porównuję się z nikim, staram się nie pysznić. Zawsze można trafić na lepszego od siebie, a po co wpadać w kompleksy. (uśmiech) Od jakiegoś czasu prowadzę bloga, mam swój profil na Facebooku, także w ten sposób szukam kontaktu z ludźmi. Stary dziad, a w Internecie! A poważnie mówiąc – cieszę się, że mój profil na Facebooku obserwuje wielu młodych ludzi. Oni też się kiedyś zestarzeją.

Starość jest medialna? Przyciąga ojciec młodych do Boga?
Nie wiem, nie zmierzyliśmy tego. Jeszcze.

A obraz starości w mediach? Cukierkowa reklama, para z wieloletnim stażem małżeńskim wśród drzew, złota polska jesień, oni na ławeczce, spokojni o swój dalszy los.
W reklamie ubezpieczeń musi być przecież babcia i dziadzio. (śmiech) Są też rodziny wielopokoleniowe. Miedzy środkami na pielęgnowanie czegoś, zawsze znajdzie się cudowny eliksir dla starych i schorowanych, dzięki któremu można jeść ile wlezie! I pożyczka, dzięki której można kupić dzieciom i wnukom pół sklepu.

W reklamach coraz częściej pojawiają się oferty firm, które „zapewniają spokojną starość”.
Widziałem.

Przepisz na nas swój dom i już o nic nie będziesz się musiał martwić.
Poza tym, że tak naprawdę nie będziesz miał niczego swojego. W zamian na stare lata zapewnimy Ci coś, czego nigdy nie miałeś. Widziałem. Tu wracamy do kwestii godnego życia na stare lata. Należy się nam godne traktowanie. Nie można jednak ludzi traktować jak skarbonkę, z której można coś uszczknąć, podebrać. To szerszy problem, chodzi o nasz stosunek do starości – nie lubimy jej, staramy się ją oszukać, uciec. Są panie, które decydują się na przykład na serię operacji plastycznych, ciągle coś tam sobie poprawiają, i potem wyglądają strasznie.

Może robią to, bo starość je upokarza? Odbiera im godność, o której ojciec mówi? Starość upokarza człowieka szczegółami.
Najbardziej ciało upokarza Cię, gdy przestajesz panować nad potrzebami fizjologicznymi. Czujesz się pozbawiony samodzielności. Stajesz się dzieckiem. Chwalimy dziecko za dojrzałość, gdy potrafi samo zjeść, załatwić się. Po latach okazuje się, że znów potrzebujemy kogoś, kto nas umyje, nakarmi, pomoże się wypróżnić. Im bardziej jesteśmy samodzielni, tym trudniej się przełamać i powiedzieć choćby: „Proszę mi podać”. Trzeba przejść na dietę, pamiętać o lekach, brać je codziennie, szukać poręczy, zastanawiać się, czy damy radę otworzyć sami ciężkie drzwi. Stajemy przez wyzwaniami, barierami, które jeszcze niedawno pokonywaliśmy odruchowo. Nagle trzeba cały czas kogoś o coś prosić. To bardzo trudne doświadczenie, może prowadzić do poczucia upokorzenia. Szczególnie, gdy nie przepadamy za ludźmi. Ale gdy spojrzę na to z Bożej perspektywy, mam wrażenie, że mówimy o sytuacji zupełnie naturalnej. Jeśli masz osiemdziesiąt pięć lat jak ja, to musi Cię coś boleć. Ba, jeśli w wieku pięćdziesięciu kilku lat wstajesz i uświadamiasz sobie, że nic Cię nie boli, to może to znaczyć, że nie żyjesz! (śmiech)

Starość potrafi niemiło zaskoczyć? Przecież wtedy właśnie, po przepracowaniu wielu lat, powinniśmy podróżować po świecie, w pełni sprawni i bez żadnego bólu.
W naszym opactwie coraz częściej gościmy wiernych i turystów z zagranicy. Zorganizowane wycieczki emerytów z Niemiec, Stanów Zjednoczonych czy Anglii. Zapytałem kiedyś francuskiego turystę, skąd bierze pieniądze na takie wojaże; odpowiedział krótko: „Możemy sobie na to pozwolić, państwo pomaga, mam niezłą emeryturę”. Przypomniałem sobie wtedy, że sam mam dziewięćset trzydzieści złotych emerytury. Wychodzi trzydzieści złotych dziennie. To co? Zostają słone paluszki i woda.

Niektóre rodziny stać już na zagwarantowanie opieki swoim rodzicom w prywatnych domach spokojnej starości.
Dla mnie taki dom powinien być w całości opłacany z emerytury. Ale wiadomo, że nie zawsze pieniędzy wystarczy.

A jeśli dziecko decyduje się umieścić swojego rodzica w takim domu, to nie jest rodzaj społecznego wyparcia starości?
Domy spokojnej starości, domy opieki nad starszymi osobami, to bardzo delikatny temat. Nie zawsze chodzi przecież o pozbycie się rodzica. Spoglądamy na problem tylko z jednego punktu widzenia: patrz, matkę z domu wyrzucił, nie dawał sobie rady, to do domu starości ją posłał? To nie tak. Często ludzie mają mnóstwo obowiązków, muszą jakoś wiązać koniec z końcem, tymczasem ojciec lub mama wymagają stałej, często specjalistycznej opieki. Co wtedy robić? Naprawdę trudno podejmuje się decyzję, która może na zawsze zmienić relacje w rodzinie. Raz jeszcze podkreślę, osoby starsze często potrzebują fachowej opieki medycznej. I nie demonizujmy domów opieki. Sam znam takie placówki prowadzone przez siostry; nawet Caritas się dziwi, dlaczego się miejsca tam nie zwalniają. Ich podopiecznym jest naprawdę dobrze. Co w tym złego? Mam przekonanie, że w Polsce coraz mniej jest umieralni. Problem leży gdzie indziej – do dobrego domu opieki często trudno się dostać, kolejka jak w PRL-u do sklepu.

W naszej rozmowie o starości wiele razy powraca temat strachu, przewija się kwestia upokorzenia, ale jest też starość jako ścieżka rozwoju. Mówiliśmy o strachu i upokorzeniu, a czy starość może być potraktowana jako nowe otwarcie?
Pewnie, że tak. Najlepszym przykładem może być Uniwersytet Trzeciego Wieku. Sam prowadziłem kilka razy na tej uczelni wykłady, sale wypełnione były po brzegi. Są tam oceny, indeksy, są obowiązki, zaliczenia, nie ma żartów! Po ukończeniu uniwersytetu studenci oznajmiają organizatorom: „Chcemy więcej, wymyślcie dla nas coś jeszcze!”. Pewna Pani, która podczas nauki na Uniwersytecie Trzeciego Wieku pisała wiersze, kilka z nich zadedykowała Janowi Pawłowi II. Przysłała mi cały psalm do Ojca Świętego. Wysłałem jej wiersz do Watykanu. Po jakimś czasie papież odpisał z podziękowaniem na moje ręce. Osiemdziesiąt siedem lat pani miała, a Jan Paweł II pochwalił jej wierszyk! Sam na jednym ze spotkań Uniwersytetu Trzeciego Wieku otrzymałem tytuł seniora bloggingu. Wiele starszych osób bierze udział w kursach komputerowych, są specjalne programy i aplikacje, które ułatwiają im pierwszy kontakt z wirtualną rzeczywistością. Dochodzimy do ciekawego spostrzeżenia: dojrzali ludzie nie potrzebują do szczęścia supergadżetów czy najnowszych osiągnięć techniki, w zupełności wystarcza im podstawowa wersja samochodu, zwykły telewizor. Potrzebują, łakną za to uwagi drugiego człowieka. Dlatego uczą się, próbują przystosować do czasów, w których Internet jest oczkiem w głowie społeczeństwa.

Ale w jednej z książek pisze ojciec, że znaczącym objawem starości jest świadomość, że nie zostało już nic do zrobienia.
To z jednej strony zabawne, z drugiej chyba jednak tragiczne, gdy nie mamy do czego dążyć. Dzieci odchowane, życie już za nami. Dopóki mamy coś do roboty, nie czujemy upływu czasu. Co zrobić, gdy się zatrzymamy? Gdy czasy zaczną nas wyprzedzać? Trzeba się mobilizować!
(…)

 
Wesprzyj nas