Powieść „Matki” opowiada o zesłanej do gułagu Zuzannie, która rodzi i wychowuje syna w ekstremalnych warunkach obozu. To druga powieść w literackim dorobku Rankova, ubiegłorocznego laureata nagrody „Angelus”.


Pavel Rankov jest słowackim pisarzem i naukowcem. Debiutował w roku 1995 zbiorem opowiadań „Z perspektywy czasu”. Pierwsza powieść, „Zdarzyło się pierwszego września (albo kiedy indziej)”, ukazała się drukiem w 2008 roku. Rok później za tę właśnie powieść otrzymał Europejską Nagrodę Literacką, a w roku ubiegłym Nagrodę Literacką Europy Środkowej „Angelus”. Rankov w swoim dorobku ma również publikacje naukowe, dotyczące mass mediów, komunikacji i przepływu informacji. Książka „Matki”, która w tym roku trafiła na półki polskich księgarń, jest drugą powieścią w karierze pisarza.

Jest rok 1944. Ku niezadowoleniu matki, Zuzanna Lawkowa ma romans z radzieckim żołnierzem. Pewnej nocy do wsi, w której mieszkają matka i córka, wkraczają Niemcy. Kochanek ratuje się ucieczką, niestety bez powodzenia. Zostaje zastrzelony tuż za płotem domu zamieszkiwanego przez kobiety. Spodziewającej się dziecka Zuzannie nie jest dane spokojnie przeżywać żałobę. Wkrótce do wsi wkracza Armia Czerwona i dziewczyna zostaje aresztowana, a następnie oskarżona o kolaborację z Niemcami oraz wydanie na śmierć radzieckiego żołnierza. Z dnia na dzień zostaje wywieziona do Gułagu. Spędza tam osiem lat, nieustannie walcząc najpierw o donoszenie ciąży, utrzymanie dziecka i siebie przy życiu, a wreszcie o to by bezwzględny, totalitarny system nie odebrał jej syna. Po opuszczeniu więzienia i powrocie do kompletnie odmienionej ojczyzny problemy Zuzanny nie kończą się. Koszmar Gułagu odciska piętno nie tylko na jej życiu, ale też syna i matki.

Główna bohaterka znajduje się w podwójnie trudnej sytuacji. Osadzona w więzieniu, w warunkach dalekich od tych do jakich przywykła, codziennie styka się z niebezpieczeństwem i śmiercią. Jednocześnie kiełkuje w niej nowe życie. To właśnie ten nowy człowiek daje jej siłę, by się nie poddać, przetrwać i na obozową miarę stworzyć odpowiednie warunki dla małego, niewinnego dziecka.
W historii ciężarnej więźniarki, którą ta opowiada po 65 latach młodej studentce Luci pojawiają się jeszcze inne przykłady macierzyństwa w skrajnie trudnych warunkach.
Matka Zuzanny, chcąc ochronić swoją córkę, decyduje się na ostateczne rozwiązanie, którego skutków nie była w stanie przewidzieć.
Zuzanna, będąc już na zesłaniu, spotyka w lesie samotną wilczycę, jedyną ocalałą z watahy, oraz jej młode. Zdesperowana i głodna samica jest w stanie zaatakować to niebezpieczne zwierzę – człowieka. Zrobi wszystko, by jej młode miało co jeść i nauczyło się polować. Wilczyca wycofuje się jednak w ostatniej chwili, instynktownie wyczuwając, że trafiła na ciężarną samicę. Oszczędza matkę spodziewającą się potomstwa i w ten sposób staje się bardziej ludzka.
Mamy tu również przykład macierzyństwa przerwanego. Jedna z więźniarek rodzi bliźnięta, które jednak szybko umierają. Najbliższa przyjaciółka Zuzanny, Anna, która została rozdzielona z rodzoną córką, automatycznie wszystkie uczucia przelewa na Zuzannę i jej dziecko.
Głównodowodząca obozem Irina, zaślepiona komunistyczną ideologią, pod maską okrucieństwa i bezwzględności skrywa sekret, którego istnienia sama przez długi czas nie była świadoma. Pragnienie bycia matką.

w książce pojawiają się przykłady macierzyństwa w skrajnie trudnych warunkach

W powieści poruszony został również niewygodny, budzący wiele kontrowersji temat aborcji. Lucia przeprowadzająca z Zuzanną wywiad, spodziewa się dziecka, do usunięcia którego namawia ją matka. Między kobietami dochodzi do kłótni. Pomysł dobry, chociaż nie do końca udany. Fragmenty książki, w których autor przenosi narrację do współczesności przeszkadzają w lekturze, spłycają i bagatelizują całą historię, zwłaszcza zakończenie, odpowiednie dla lekkiej powieści obyczajowej, ale nie pasujące do literatury obozowej. Wątek ten, niedopracowany, potraktowany przez autora dość marginalnie, został wpleciony w narrację chyba tylko dla ukazania jak zmieniło się podejście do macierzyństwa w przeciągu kilkudziesięciu lat.
Mimo wszystko jest to kawałek dobrej literatury i warto sięgnąć po powieść słowackiego pisarza. Jakub Sobieralski

Pavol Rankov
Matki
Przekład: Tomasz Grabiński
Wydawnictwo Książkowe Klimaty
Premiera: maj 2015


Swidietielstwo o rożdienii
(ros. dokument urodzenia, metryka)

Mój syn Aleksiej Aleksiejewicz Lauko urodził się nad ranem 16 września 1945 roku. Pamiętam tylko niejasne momenty. Już wieczorem czułam się bardzo dziwnie, ale w tych dniach mój umysł był zamroczony rozmaitymi lękami, więc bardziej się bałam, że dziecko umiera, niż spodziewałam się jego narodzin. Jeszcze kiedy w nocy wyciekła ze mnie gęsta ciemna krew, płakałam, że to jest poronienie, a  nie poród. Potem zaczęły mi odchodzić wody płodowe i  obudziłam Annę. Ciągle widzę napięte twarze kobiet wokół mnie. Raz kazały mi przeć, a potem znów przestać, raz oddychać szybko, a  potem wstrzymać oddech. Niejasno przypominam sobie, że w decydującej chwili zaczęły się kłócić, czy mają już przeciąć pępowinę.
– Żyje? – krzyknęłam.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam piskliwy zawodzący płacz, a potem głos Anny:
– Aleksiej. Ich taufe dich im Namen des Vaters und des Sohnes und des Heiligen Geistes. Amen – ochrzciła go.
Jedna z zeczek rzuciła, że dziecko tak ciągle płacze, bo zobaczyło, gdzie się urodziło. Położyły mi dziecko na piersiach, czułam, że słabiutko przyssało się do brodawki, ale nie miałam nawet tyle siły, by pochylić głowę i na nie spojrzeć.
Co ja wtedy mogłam wiedzieć o  noworodkach? Mały Aleksiej wydał mi się bardzo chudy. To było pierwsze, z  czego zdałam sobie sprawę, kiedy Anna podniosła go, żebym mogła mu się przyjrzeć. Choć go umyły i wytarły, ciągle miał na sobie coś białego, jakby był posypany mąką. Anna powiedziała, że to normalne, zawsze tak jest. Kiedy zagotują kolejną wodę, zmyją to z niego. I mam się też nie przejmować tym, że jego skóra jest czerwona, wręcz bordowa.
– Jest podobny do ojca? – spytała Anna.
Nie był podobny. Skoncentrowałam się na poszczególnych rysach twarzy, na małym nosie, wąziutkich ustach, pomarszczonym czole. Główkę pokrywał mu rzadki czarny meszek, tak odmienny od mocnych jak drut płowych kędziorów Aleksieja. Nie, nie widziałam w  synu niczego, co przypominałoby mi jego ojca. Anna chyba wyczuła, że nie widzę żadnego podobieństwa, bo z zadowoleniem pokiwała głową:
– Ten Aleksiej nie będzie bolszewikiem.
Dopiero w  chwili, kiedy tak się przyglądałam dzieciątku, stałam się jego matką. Poczułam jakieś całkiem nowe uczucie, radość i odwagę. Synek otworzył wtedy jedno oko. Było błękitne, po ojcu.
Strażniczki od razu poinformowały Irinę, a  ta musiała powiadomić przez nadajnik zonę, bo już rano przybył doktor, by spisać swidietielstwo o rożdienii. Do baraku wszedł razem z naszą dowódczynią, która rzucała na mnie nienawistne spojrzenia. Nawet nie spojrzała na dziecko. Doktor obejrzał syna i  mnie i  stwierdził, że jeśli przeżyliśmy pierwsze trzy godziny po porodzie, to chyba będzie w  porządku. Ponieważ barak był już pusty, Irina wykorzystała sytuację i  bez świadków wszczęła kolejny konflikt z  lekarzem. Żądała, by dziecko i  mnie przenieść natychmiast w  sanczast’. Doktor nie chciał nawet o  tym słyszeć, ponieważ sanczast’ jest od dłuższego czasu kompletnie przepełniona, chorzy leżą już na ziemi między łóżkami. Irina zaproponowała więc, by wysłał dziecko w dietskij dom, ale doktor powiedział, że na razie na pewno tego nie zrobi. Powtórzył, że pułkownik Żurawin postanowił, że urodzę w  szóstym łagpunkcie i tu będę też dbać o dziecko tak długo, jak to będzie konieczne. Lekarz powiedział, że pułkownik chyba zamierza zrealizować w  ten sposób jakiś swój tajny plan. Irina jednak nie chciała uwierzyć, żeby dowódca zajmował się jedną więźniarką, ale lekarz się upierał, że omawiał moją sytuację z pułkownikiem. Irina sprzeciwiała się tym decyzjom, twierdząc, że z dzieckiem szósty łagpunkt nie będzie mógł wykonać planu wydobycia drewna, ale ten argument lekarz szybko odrzucił. Zabezpieczenie dyscypliny pracy jest sprawą dowódczyni i straży. Nakazał, żeby kołyska, której dotychczas Irina nie pozwoliła przynieść do baraku, stała pod ścianą. Z powodu higieny i  hałasu. Irina spytała, jak to będzie z  przydziałami. Lekarz odparł, że matka, która karmi, ma prawo do takiej samej dobawki jak kobieta w ciąży. Na pytanie, kiedy będę już mogła wrócić do pracy, powiedział, że przez siedem dni muszę być zwolniona z jakichkolwiek obowiązków, a  potem mogę iść do służby dziennej. Irina tylko pokręciła głową z dezaprobatą.
Kiedy doktor już wychodził, zatrzymał się jeszcze na chwilę przy drzwiach i dodał, że każe przysłać prześcieradła, żebym mogła zawinąć w nie dziecko i miała z czego zrobić pieluchy. Nie odważyłam się przenieść sama na pryczę w  rogu baraku, ale na szczęście Irina nakazała to wieczorem na razwodzie. Choć nie byłam w  stanie nawet usiąść, musiałam pójść na razwod. Przez cały ten czas umierałam tam ze strachu, czy Aleksiejowi coś się beze mnie nie stanie, nasłuchiwałam, czy nie zacznie płakać, choć w pierwszym dniu swojego życia był bardzo cichy, tylko czasem słabiutko zakwilił. Problemy miałam raczej ze sobą i swoim ciałem. Na razwodzie do ostatniego momentu nie czułam, że chce mi się sikać, i wróciłam do baraku z mokrymi spodniami.
Następnego przedpołudnia w  ciężarówce przywożącej zapasy rzeczywiście był też worek pełen rzeczy dla Aleksieja. Nie były to jednak prześcieradła, jak powiedział doktor, ale używane ubranka dla dzieci. Wybrałam stamtąd trochę rzeczy i  podarłam na ścierki, które dałoby się wykorzystać jako pieluchy. Chciałam to wyprać, ale byłam jeszcze za słaba do noszenia wody. Mydło też już mi się skończyło. Kiedy Anna zobaczyła wieczorem worek, od razu wiedziała, co z  tym zrobić. Najpierw wybrała te ubranka, które dałoby się przeszyć na koszulki dla Aleksieja albo można by podrzeć na pieluchy.
Stwierdziła, że w ten sposób dziecko będzie dobrze zaopatrzone, po czym zawołała parę kobiet, które pomagały jej przy porodzie, żeby wybrały coś sobie z  worka na onuce, szale, czapki albo rękawice. Ciągle pozostała jednak dobra jedna trzecia worka. Anna wyciągnęła część rzeczy na swoją pryczę i  zaprosiła pozostałe zeczki, niech przyjdą sobie coś kupić. Dzięki temu zdobyłyśmy co najmniej kilo cukru i dwa kawałki mydła. Jedną z tych, które przyszły obejrzeć rzeczy, była Lora.
– To jest po zmarłych dzieciach – spojrzała spode łba i wróciła na swoje miejsce, powłócząc nogami.
Rozpłakałam się. Zwariowana Niemka pewnie miała rację. To są ubrania po zmarłych dzieciach. Po nich odziedziczył je Aleksiej, a  prędzej czy później jakieś dziecko odziedziczy te rzeczy po Aleksieju… Taka jest karuzela krótkiego życia w łagrze. Anna od razu dostrzegła, jak zabolały mnie słowa Lory. Usiadła obok na pryczy i  pogłaskała mnie po policzku:
– To bzdura, jaką może powiedzieć tylko szalona zeczka. Dzieci rosną, pewnego dnia już nie mieszczą się w ubrankach i  trzeba je odłożyć. Albo… Pamiętasz, jacy byli rosyjscy żołnierze. Gdzie chodzili, to rabowali. Te rzeczy być może są skradzione, ale na pewno nie są po… martwych.
Ja jednak nadal płakałam, a po chwili zaczął płakać też Aleksiej. Jakby jeszcze ciągle był połączony ze mną niewidzialną pępowiną i  przez nią przechodził na niego mój niepokój, jak wtedy, kiedy nosiłam go pod sercem. Chciałam go uspokoić i  włożyłam mu pierś do ust. Nie zaczął jednak ssać, dalej płakał. Wcisnęłam brodawkę głębiej, ale synek się rozpłakał tak, że aż poczerwieniał i zaczął się dusić, jakby nie mógł oddychać. Anna wyjęła mi go z rąk. Zaczęła go delikatnie kołysać i śpiewać. Płacz Aleksieja, właściwie wtedy to już wrzask, stopniowo się zmniejszał. Kiedy zasnął, włożyłyśmy go do kołyski, ale po chwili znów zaczął płakać i  wszystko się powtórzyło.
Najpierw próbowałam go karmić, ale to tylko zmieniło jego płacz we wrzask, więc Anna znowu musiała go wziąć i zacząć śpiewać. Tyle śpiewu wcześniej nie wymogła nawet Pieseńka. Ta chyba zdała sobie sprawę, że od tej pory będzie się śpiewać po drugiej stronie baraku, i  nie chciała się z  tym pogodzić. Narzekając, pozbierała wszystkie swoje rzeczy, tak samo jak inne suki miała też wielki siennik pod głowę, przeszła korytarzem między pryczami i zatrzymała się przy małomównej Tatarce, która spała obok mnie. Pieseńka znów coś pozrzędziła, rzuciła swoje rzeczy na pryczę Tatarki, a  ją samą złapała potężnymi rączyskami za kołnierz bluzy. Biedna Tatarka naturalnie nie rozumiała, czego od niej chce groźna suka, i  wystraszona stała w  miejscu. Pieseńka zrzuciła jej koc na ziemię i  sama rozłożyła się na opustoszałym łóżku. Kiedy widziała, że Tatarka jeszcze ciągle stoi przy niej i niczego nie rozumie, machnęła głową w  stronę swojej dawnej pryczy. Tatarka podniosła koc i  przeszła tam z wahaniem. Nie odważyła się tak od razu położyć na miejscu niebezpiecznej suki, ale kiedy widziała, że Pieseńka już nie zwraca na nią uwagi, zwinęła się w kłębek na pryczy. Spod koca było widać tylko jej ciemne oczy, które czujnie obserwowały Pieseńkę po drugiej stronie baraku.
Anna też obserwowała Pieseńkę z  niepokojem i choć Aleksiej już spał, dodała jeszcze jedną niemiecką kołysankę. W  nocy Aleksiej płakał cztery razy, Anna za każdym razem musiała uciszać go śpiewem.

 
Wesprzyj nas