W twórczości literackiej Teodora Parnickiego bardzo wyraźne są echa jego licznych podróży i doświadczeń zdobywanych w służbie dyplomatycznej II RP. Nie zabrakło ich także w powieści „Trzy minuty po trzeciej”, wznowionej właśnie po 85. latach od pierwszego wydania.


Teodor Parnicki był znanym pisarzem, krytykiem i znawcą literatury, a także attaché kulturalnym w ZSRR oraz w Meksyku, gdzie pozostał przez długie lata po tym jak władze tego kraju przestały uznawać rząd RP na uchodźstwie. Tam też powstało wiele z jego dzieł. Jako teoretyk był znawcą powieści historycznej. W swojej twórczości skupiał się przede wszystkim na dwóch okresach z dziejów świata – starożytnym Rzymie i początkach chrześcijaństwa oraz najdawniejszej przeszłości państwa polskiego.
Za oficjalny debiut w roli pisarza uznaje się wydanie drukiem „Aecjusza, ostatniego Rzymianina” w 1936 roku, jednak to właśnie powieść „Trzy minuty po trzeciej” była pierwszym dłuższym tekstem prozatorskim, opublikowanym przez Parnickiego. To właśnie ona stała się dla autora istotnym krokiem na drodze literackiej przygody.

Akcja tej powieści rozgrywa się w 1927 roku na Dalekim Wschodzie. Osią dla wszystkich wydarzeń, które obficie przewijają się przez kolejne rozdziały, są tajne dokumenty japońskie i próba ich odzyskania przez dwóch byłych wojskowych, Piotra Iwanowicza Zagorskiego i Aleksandra Aleksiejewicza Flagina, zupełnie przypadkowo zaplątanych w międzynarodową aferę. Cała awantura, która początkowo wydaje się być błahostką, rozpoczyna się w pewien mroźny lutowy wieczór, kiedy to Zagorski wraca z opery i spotyka dziwnego osobnika. Człowiek ten wręcza mu klucz, informując o której godzinie i kiedy ma się z tym kluczem stawić w miejscu, którego lokalizacji nie wyjawia.
Piotr nie przywiązuje większej wagi do tego wydarzenia, aż do momentu, gdy ów klucz zostaje u niego zauważony przez japońskiego fryzjera. Zagorski, który od razu orientuje się iż jest śledzony przez podwładnych Jego Cesarskiej Mości, spotyka swojego starego przyjaciela, Flagina. Ten, widząc że Zagorski jest w złym nastroju, namawia go by poszedł z nim na operę Wagnera. W drodze powrotnej z teatru obaj panowie zostają porwani przez tajemniczych Japończyków i stają przed trybunałem 17-stu. Skazani na śmierć za działania na niekorzyść Japonii, w ostatniej chwili cudem zostają ocaleni, gdyż wyrok odroczono o dwa miesiące. W tym czasie panowie mają za wszelką cenę odzyskać wspomniane już dokumenty. Gdyby im się nie udało, po dwóch miesiącach wyrok zostanie wykonany. Od tego momentu akcja, która dotychczas rozwijała się bardzo powoli, rozkręca się i coraz szybciej, ledwo wyrabiając się podczas licznych zwrotów, mknie ku końcowi.

Wyjściowo „Trzy minuty…” publikowane były w odcinkach na łamach „Lwowskiego Kuriera Porannego”. Ze względu na to, że pierwotnym miejscem publikacji było czasopismo konstrukcja tekstu ma postać niezbyt długich, urywających się zawsze w najciekawszym momencie rozdziałów. Pojawiają się też licznie nowe postaci. Wraz z rozwojem akcji liczba osób pracujących nad tym by dokumenty trafiły wprost na Kreml, dobija niemal dziesiątki. Wydaje się to być nieprawdopodobnym, by profesjonalni, tajni agenci wędrowali przez Chiny w tak licznej grupie, niczym drużyna pierścienia, zmierzająca z przeklętym skarbem do Mordoru, wywołując zamęt wszędzie gdzie się pojawią i pozostawiając za sobą trupy przeciwników oraz współtowarzyszy.

Niewątpliwym atutem książki jest umiejscowienie akcji w Chinach, w czasach wojny domowej. Mało kto dziś wie, że taka wojna miała miejsce, i jak blisko było tego by Chiny uwolniły się spod jarzma komunizmu. Ciekawe są również opisy życia na Dalekim Wschodzie. Myśląc o Chinach początku XX wieku, wyobrażamy sobie domki przypominające pagody, papierowe ściany, drewniane chodniki, scenerię z serialu „Szogun” i opery „Madame Butterfly”. Okazuje się jednak, że były to miasta bardzo industrialne, kamienne, z bogatym życiem towarzyskim i kulturalnym, wielonarodowościowe i multikulturowe, o czym świadczą również zamieszczone na końcu książki liczne zdjęcia archiwalne ukazujące występujące w powieści lokalizacje.

Za wyjątkowością powieści przemawia również fakt, iż można odnaleźć w niej nawiązania do biografii pisarza, który w wieku zaledwie dwunastu lat, jako półsierota, uciekł ze szkoły korpusu kadetów we Władywostoku do Mandżurii. Z pomocą miejscowej Polonii zamieszkał w Harbinie, czyli mieście, w którym rozpoczyna się akcja „Trzech minut…”.

W powieści można odnaleźć nawiązania do biografii pisarza

Proza Parnickiego nie jest łatwa w odbiorze, wymaga bowiem od czytelnika skupienia, sporej dawki wyrozumiałości i wytrwałości. „Trzy minuty po trzeciej” razi zbytnią, jak na dzisiejsze czasy, teatralnością i przerysowaniem, rodem z wielkich przebojów kina niemego oraz schematyzmem w kreowaniu bohaterów. Jest też powieścią bardzo mocno nacechowaną politycznie, sporo w niej patetycznych tonów i antykomunistycznej propagandy.

Czytelnikom przyzwyczajonym do pisarstwa lekkiego, nieskomplikowanego, stylistycznie dostosowanego do prostej, codziennej mowy, lektury również nie ułatwi archaiczny już nieco język. Mimo to powieść pozostaje perełką, na nowo odkrytą przez wydawców, obok której obojętnie przejść nie można.

Jakub Sobieralski

Teodor Parnicki
Trzy minuty po trzeciej
Powieść egzotyczno-sensacyjna
Wstęp i opracowanie: Tomasz Markiewka
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 17 września 2015


SŁOWO WSTĘPNE

Powieściowy debiut Teodora Parnickiego z 1929 roku wraca do czytelników po ponad 85 latach zapomnienia, wypełniając tym samym jedną z ostatnich luk w obrazie twórczości pisarza. Dzięki pośmiertnie wydanej przez Oficynę Literacką Noir Sur Blanc rozliczeniowej – zarówno w wymiarze artystycznym, jak i biograficznym – Opowieści o trzech Metysach (1994) oraz wielkiej kodzie twórczości: niedokończonej, pisanej niemal do dnia śmierci Ostatniej powieści (2003) – dzieło literackie Parnickiego można uznać za domknięte, choć wciąż niepozbawione miejsc zapomnianych i tym samym wciąż niekompletne. Wśród „nieobecnych”, wczesnych utworów Trzy minuty po trzeciej jest tekstem najważniejszym, oryginalnym i z pewnością godnym przypomnienia.

Powieść Trzy minuty po trzeciej może być dla czytelników wyrafinowanej intelektualnie prozy historycznej Parnickiego sporym zaskoczeniem, toteż warto choć pokrótce przypomnieć historyczny kontekst, w jakim powstała. Zanim w 1937 roku Aecjusz, ostatni Rzymianin przyniósł pisarzowi spektakularny sukces, miał Parnicki za sobą bardzo długą i skomplikowaną drogę. Gdy jako dwudziestolatek, latem 1928 roku, przyjechał do Lwowa, by rozpocząć studia i (na co bardzo liczył) pracę literacką, pozostawiał za sobą świat wczesnej młodości, który był skomplikowaną mozaiką języków, kultur i tożsamości. Urodzony w 1908 roku w Charlottenburgu pod Berlinem lata wczesnego dzieciństwa spędził w Rosji, gdzie jego ojciec, choć był obywatelem niemieckim, z czasem coraz chętniej przywoływał swoje odległe, wielkopolskie korzenie. W wyniku wybuchu wielkiej wojny w 1914 roku Parniccy, jako obywatele niemieccy, zmuszeni zostali do opuszczenia Moskwy i przenieśli się do Ufy. Dramatyczne wydarzenia obu rosyjskich rewolucji oraz przedwczesna śmierć matki w 1918 roku sprawiły, że 11-letni Teodor rozpoczął swą wielką dalekowschodnią odyseję, ewakuując się wraz z korpusem kadetów armii generała Aleksandra Kołczaka, by poprzez Omsk i Władywostok w końcu przedostać się do chińskiego Harbina. Choć w Harbinie Parnickiemu nie udało się odnaleźć ojca, to czas tam spędzony stał się początkiem wrastania przyszłego pisarza, pod opieką lokalnej Polonii, w język i kulturę polską, czego owocem był przyjazd Parnickiego na studia do Polski.

Lwowski okres życia to czas, w którym Teodor Parnicki próbował łączyć studia uniwersyteckie (balansując między polonistyką, orientalistyką i anglistyką) z próbami literackimi i krytycznoliterackimi. Powoli zaczynały dojrzewać pierwsze efekty tej pracy. Z jednej strony były to szkice krytycznoliterackie, głównie poświęcone literaturze rosyjskiej (zarówno sowieckiej, jak i emigracyjnej), a z czasem coraz częściej powieściopisarstwu historycznemu i obecnej w nim refleksji zrodzonej z ducha personalizmu chrześcijańskiego. Ostatnie studia z tego zakresu ukazywały się pod koniec lat 30. zarówno w liberalnych „Wiadomościach”, jak i w wydawanym przez Towarzystwo Jezusowe „Przeglądzie Powszechnym”. Z drugiej strony, od samego początku pobytu we Lwowie, Parnicki chciał się ównież dać poznać jako twórca tekstów literackich, publikując liczne opowiadania, z których najwięcej ukazało się w latach 1932–1934. Pozwoliły mu one na uzyskanie dość mocnej pozycji w życiu literackim młodego Lwowa. Na tym tle niewątpliwie najgorzej w latach 30. wypadła akademicka „kariera” młodego Parnickiego. Szukając dla siebie miejsca między wydziałami, bez wątpienia inspirował się wykładami znanych badaczy literatury (szczególnie najważniejszego wówczas badacza twórczości Słowackiego – Juliusza Kleinera), jednak studiów nie ukończył. Podejmowane w połowie lat 30. próby nawiązania współpracy z rusycystyką na Uniwersytecie Jagiellońskim spełzły na niczym – ostatecznie Rosja i jej literatura miały pozostać dla Parnickiego wielką fascynacją, a w twórczości późnej – materiałem dla jego własnych powieści.

Na tle burzliwych pierwszych lat pobytu w Polsce powieść Trzy minuty po trzeciej jest utworem wyjątkowym, przede wszystkim pod względem skali literackiego przedsięwzięcia. Publikacja Trzech minut po trzeciej we „Lwowskim Kurierze Porannym” – wówczas najważniejszym piśmie obozu narodowego we Lwowie – miała otworzyć Teodorowi Parnickiemu drzwi do literackiego świata Lwowa. Droga do świata literatury nie była jednak prosta. W liście do swego harbińskiego mentora, Konstantego Symonolewicza, pisał Parnicki 1 listopada 1929 roku:

Jak Pan wie, miałem podczas wakacyj chwalebną chęć zdawać egzaminy i pisać pracę, ale stało się inaczej. Pamięta Pan, że rozpaczliwie szukałem wtedy, w końcu lipca, pieniędzy, gdyż nie miałem z czego żyć. Gdy od Pana nie otrzymałem nic, zacząłem szukać sposobów dostania pieniędzy, nie biorąc dla siebie żadnego biurowego zajęcia. Zwróciłem się do różnych pism z propozycją dostarczania artykułów o literaturze rosyjskiej, o stosunkach chińskich, sowieckich itd. Z  tego  skorzystałem  niewiele,  bo  wydrukowałem  tylko  jeden  artykuł  w  „Myśli  Narodowej”  pt. Pomruki  wschodnie,  za  który,  nawiasem  mówiąc,  jeszcze  dotychczas  mi  nie  zapłacono. Wtedy do jednej z lwowskich redakcyj, a mianowicie zaczynającego się rozwijać „Kuriera Porannego”, poniosłem nowelkę z życia ros[yjskich] emigrantów w Mandżurii pt. Nóżki. Redaktor przeczytał, powiedział, że dobre, ale do druku nie wziął – mówi, że tak smutnych rzeczy teraz nikt nie czyta. Wtedy wpadłem  na  pomysł  powieści  sensacyjnej.  W kilka  dni  później  napisałem  dwa  pierwsze rozdziały powieści egzotyczno-sensacyjnej pt. Trzy minuty po trzeciej. Redakcja „Lwowskiego Kuriera”, nie czekając aż skończę powieść, zaczęła ją drukować, dając mi 300 zł, którą to sumę wszyscy we Lwowie obecnie uważają za małą. Powieść zaczęła się drukować 26 lipca – skończy się około 20 grudnia – piszę ją z dnia na dzień, jak Sienkiewicz Trylogię (trochę za śmiałe porównanie).

Powieść ta przeniosła lwowskich czytelników w egzotyczny świat odległej Mandżurii i Dalekiego Wschodu, tak dobrze poznany przez Parnickiego w latach 1920–1928. Stolica jednej z trzech prowincji wchodzących w skład ówczesnej Mandżurii, Harbin, była centralnym ośrodkiem administracyjnym na trasie Kolei Wschodniochińskiej (stanowiącej południową odnogę Kolei Transsyberyjskiej), a w latach 20. XX w. zyskiwała powoli miano „Paryża Dalekiego Wschodu”. Kosmopolityczna metropolia, w której mieszały się wpływy polityczne i kulturowe Rosji, Chin i Japonii, była miejscem niezwykle silnych napięć, których źródło stanowiły dążenia wielkich mocarstw do przejęcia pełnej kontroli nad Koleją Wschodniochińską. W naturalny sposób teren Mandżurii stał się obszarem penetracji tajnych służb i wywiadów państw zainteresowanych przejęciem głównej arterii komunikacyjnej prowincji. W latach 20. umacnianie się sowieckich wpływów na Dalekim Wschodzie prowadziło do sytuacji, w której rosyjscy emigranci (podobnie zresztą jak harbińscy Polacy) stawali się kartą przetargową w nabrzmiewającym konflikcie sowiecko-japońsko-chińskim. Znajdując się w oku tego politycznego cyklonu, Harbin lat 20. był niezwykłym kulturowym tyglem, światem cerkwi, kościołów katolickich i protestanckich, synagog i świątyń buddyjskich, miastem luksusowych domów towarowych, oddziałów europejskich i amerykańskich firm, eleganckich hoteli, restauracji i szybkich samochodów. Był miastem wielonarodowym, w którym rosyjscy emigranci z nostalgią wspominali dawną Rosję, a życie toczyło się przy akompaniamencie oper Wagnera łączących się z dźwiękami jazz-bandów, charlestona i wielkomiejskim blichtrem importowanej głównie z Ameryki nowoczesności.

W takim właśnie Harbinie rozpoczyna się historia opowiedziana na kartach Trzech minut po trzeciej, powieści, której narracja jest kreślona przez Parnickiego w zgodzie z wszystkimi regułami literatury popularnej. Sensacyjność, egzotyka, przerysowane portrety bohaterów czy skłonność do pewnej teatralności i efekciarstwa z pewnością są w niej obecne – jednak pod powierzchnią szpiegowskiej narracji kryją się fragmenty, w których dostrzec można nie tylko wątki autobiograficzne, ale też pierwsze próby myślenia młodego Parnickiego o bardziej uniwersalnych mechanizmach historii. Osią fabularną powieści, której akcja zaczyna się w mroźny zimowy wieczór w połowie lutego 1927 roku, jest walka o odzyskanie japońskich dokumentów, które przypadkowo dostały się w ręce sowieckiego wywiadu, a których dotarcie do Moskwy naraziłoby japońskie interesy związane z Koleją Wschodniochińską. Dwaj bohaterowie – Piotr Iwanowicz Zagorski i młodszy od niego Aleksander Aleksiejewicz Flagin, byli oficerowie carskiej armii, wiodący niepewną egzystencję białych emigrantów w Harbinie, zostają przypadkowo wplątani w skomplikowane działania wywiadu japońskiego i podejmują często nierówną walkę z agentami Kominternu. Mroczny, tajny japoński „trybunał siedemnastu”, zawieszając wykonanie wyroku śmierci na bohaterach, umożliwia im podjęcie poszukiwań wspomnianych dokumentów, których odzyskanie pozwoli uniknąć kary śmierci. Opowieść o ich „wielkiej przygodzie” pełna jest zaskakujących zwrotów akcji, pościgów samochodowych, podróży koleją, epizodów walk, wątków romansowych (trzech pomniejszych, jednego całkiem poważnego), postaci sobowtórów, tajnych – czasem podwójnych – agentek i agentów, oddanych sprawie, ideowych, lecz przegranych komunistów, oraz pracujących dla nowego systemu sowieckiego karierowiczów. Historia walki o odzyskanie dokumentów pozwala Parnickiemu ukazać dość szeroką panoramę Dalekiego Wschodu w roku 1927. Obok Harbina i pomniejszych miast na trasie Kolei Wschodniochińskiej teatr wydarzeń obejmuje mroczny, totalitarny Władywostok z wszechwładnym GPU czy kosmopolityczny Szanghaj. Powieść ukazuje też główny front rozpoczynającej się właśnie chińskiej wojny domowej, czyli walki między sprzyjającą Japonii mandżurską północą pod wodzą generała Zhang Zuolina (1875–1928) a zdominowanym przez Czang Kaj-szeka (1887–1975) i jego partię Kuomintang południem. Rosjanie walczyli w tych wojnach po obu stronach frontu – biali emigranci zdecydowanie popierali działania północy, stanowiąc najsprawniejsze militarne ramię armii Zhang Zuolina, zaś bolszewicy, infiltrując południe, dążyli do rozpoczęcia w Chinach rewolucji komunistycznej.

Co jednak w powieści Trzy minuty po trzeciej wydaje się najbardziej interesujące, to fakt, że spod sensacyjnej, egzotycznej i politycznej powierzchni co jakiś czas wyłaniają się obrazy i historie, które układają się w bardziej złożony, pogłębiony obraz katastrofy dawnej Rosji i współczesnych walk „Rosjan z Rosjanami” na rozległym obszarze Dalekiego Wschodu, w otoczeniu rosnących w siłę Chin i nieustannie zainteresowanej Azją kontynentalną Japonii. Wyłaniające się w retrospekcjach portrety kobiet (Tatiana Lipowska, Maria Ozierowa, Anastazja Wozdwiżeńska), biografie komunistów (Gusiew, Babincew) czy fragmenty historii białych emigrantów (Nikołaj Wozdwiżeński) przedstawiają dramatyczne epizody rewolucji i wojny domowej oraz moralne i polityczne dylematy bohaterów. W tym sensie Trzy minuty po trzeciej to powieść, w której Parnicki odmalowuje „swoją” Rosję – niegdyś niemal idylliczną, potem pełną wstrząsów spowodowanych przez ferment polityczny, rewolucje i wojnę domową, kraj, którego historyczny dramat – sygnalizowany na kartach powieści – rozgrywa się między harbińską przystanią białych emigrantów, sowieckim Władywostokiem a chińskim Nankinem i Szanghajem.

Lektura debiutanckiej powieści Teodora Parnickiego może budzić współcześnie różnorakie odczucia. Jest w niej z pewnością sporo naiwności w obrazie świata, warsztatowych niedoskonałości czy językowych świadectw ryzykownego balansowania między polszczyzną a językiem rosyjskim. Dzięki nim jednak utwór ten ma w sobie wiele szczerej pasji i autentycznych emocji – a tym samym literackiego uroku, który odnaleźć można chyba tylko w literackich juweniliach. Wydaje się jednak, że nie do końca wolno redukować wartość tej powieści do poziomu jedynie literackiej ciekawostki, przynależącej bardziej do porządku biografii pisarza niż do jego wielotomowego, imponującego dzieła, od którego znacznie się różni zarówno artystycznie, jak i intelektualnie. Trzy minuty po trzeciej mogą bowiem niejednokrotnie zaskoczyć. Uważna lektura powieści pozwala odnaleźć wątki, problemy i idee bliskie nie tylko młodemu Parnickiemu, ale obecne w bardziej złożonej, wysublimowanej postaci również w jego późniejszej twórczości. Bez żadnej autorskiej autocenzury ujawniają się w niej kluczowe obrazy świata powieściowego Parnickiego – pojawiający się na razie jedynie w epizodach, kilkakrotnie powtarzany motyw bohatera mieszańca, który w powieściach historycznych Parnickiego miał zająć tak ważną pozycję. Również sposób ukształtowania świata powieściowego, będącego przede wszystkim areną działań tajnych agentów, szpiegów i wywiadów, jest pierwszym, ale bardzo mocnym sygnałem kierunku, w jakim rozwinie się literacki świat przyszłego autora Końca „Zgody Narodów” czy Twarzy księżyca. Pewne jest jednak jedno: przywrócenie literackiej pamięci pierwszej powieści Teodora Parnickiego pozwoli lepiej zrozumieć świat wrażliwości młodego pisarza, który miał stać się jednym z najważniejszych twórców powieści historycznych w XX wieku.
 
Tomasz Markiewka

Część pierwsza
KLUCZ

1
Spotkanie w nocy


 
Na wielkim zegarze Sztabu Prowincji Heilundziańskiej[1] wybiła właśnie godzina dwunasta, gdy przez drzwi Klubu Kolejowego zaczął się wylewać na ulicę tłum ludzi. Opera się skończyła. Widzowie szybko opuszczali gmach teatru, cisnąc się w pośpiechu do autobusów, taksówek i dorożek.
Nieliczni tylko, niemający zapewne nawet nędznych dwudziestu centów na autobus, szli pieszo, trzęsąc się z zimna. Mróz był bowiem zwyczajny, mandżurski[2], taki, co zagraża bezpośrednio nosom, policzkom i uszom.
Zagorski należał dnia tego do tych nieszczęśliwych. Szedł, wtuliwszy szyję i, o ile to się dało, głowę w wytarty kołnierz futrzany swego płaszcza – pozostałość jeszcze z petersburskich czasów – ręce schował do dziurawych kieszeni, chcąc je choć w ten sposób zabezpieczyć przed mrozem. Najgorzej było z głową. Miękki jesienny kapelusz nie dawał zbyt dużej ochrony przed mrozem.
Zagorski jednak nie myślał o tym. Był pod wrażeniem opery. Zawsze lubił szalenie Wagnera, a Tannhäusera, którego już nie słyszał od lat ośmiu, szczególnie. Wprawdzie można było nawet dość dużo zarzucić charbińskim wykonawcom, no, ale co Charbin[3] to nie Petersburg… W każdym razie był oczarowany. Nie czuł, że mróz niemiłosiernie szczypie. Zdawało mu się, że słyszy jeszcze uroczyste, wspaniałe dźwięki finału. Spróbował nawet zanucić Chór pielgrzymów, ale od razu poczuł przejmujące zimno w krtani i zrezygnował. Dzwoniły mu jednak w uszach jeszcze te jego ulubione dźwięki.
Potem, gdy ostatnie iluzje melodii już się urwały, zaczął myśleć o wykonawcach i porównywać ich z petersburskimi. „No, no… – uśmiechał się – cokolwiek ludzie o tym mówią, to jednak takiego Wolframa jak Aleksaszyn[4] i Teatr Maryjski by się nie powstydził”. I zaczął, mimo dreszczów i dojmującego zimna w krtani, przypominać sobie arię Gwiazda wieczorna. Z początku jakoś mu nie szło. Odtwarzał sobie dokładnie w myśli wszystkie tony, wszystkie modulacje, ale gdy chciał zanucić głośniej, wciąż było nie to!
Tak go to zajęło, że zapomniał o wszystkim, idąc machinalnie przed siebie, gdy nagle uczuł, jakby prąd elektryczny przeszedł przez całe jego ciało. Wzdrygnął się. W lewym łokciu poczuł dojmujący ból. Co to? Odwrócił się.
Za nim stał jakiś mężczyzna, szczelnie okutany w wykwintne lisie futro. Twarzy nie było widać, bo osłaniał ją nastawiony szeroki kołnierz, czoło zaś przysłaniała czapka. Tylko ciemne oczy lśniły spod niej jakby porozumiewawczo. W ręku nieznajomy trzymał elegancką cienką laseczkę z metalowym końcem. „Aha – pomyślał Zagorski – to tym on mię uderzył w łokieć”. I, zwracając się do stojącego tuż za nim nieznajomego, zapytał dość ostro:
– Czego pan sobie życzy?
Tamten obejrzał się szybko, nachylił się do niego tak blisko, że ich głowy niemal się zetknęły, i szepnął do ucha Zagorskiemu:
– W noc z niedzieli na poniedziałek, trzy minuty po trzeciej!
I miękkim, kocim ruchem wsunął mu coś do kieszeni. Nim Zagorski zdołał otworzyć usta, nieznajomy oddalił się szybko. Chciał iść za nim, by go zapytać, co to wszystko ma znaczyć, lecz tamten, dojrzawszy, że go goni, położył palec na ustach i przecząco pokręcił głową, jakby mówił: „Nie podchodź!”. Po chwili Zagorski usłyszał syrenę samochodową. Auto podjechało do chodnika. Nieznajomy wsiadł i po chwili zniknął w mrokach nocy.
„A to ciekawe… – pomyślał Zagorski. – Co u licha?!” – i sięgnął do kieszeni. Skostniałą od mrozu ręką namacał mały klucz. Poza tym nic więcej. – „Może co wypadło” – przemknęła mu myśl przez głowę. Zapalił zapałkę i zaczął szukać wokoło siebie. Nie znalazł jednak nic.
„Co za dziwna historia – myślał trochę rozdrażniony. – Klucz? Nieznajomy? Trzy minuty po trzeciej? Nic nie rozumiem…”. Po chwili nerwowym ruchem uderzył się w głowę: „Aha, już wiem! Wziął mnie za kogoś innego… A to heca!”.
I szybko pomaszerował do domu. Ale minę miał trochę kwaśną, Zagorski bowiem, choć był człowiekiem odważnym, zbyt dużo przeszedł podczas pierwszych dwóch lat rewolucji, by to nie zostawiło żadnych śladów w jego ustroju psychicznym. Był bardzo nerwowy i, wyrwawszy się raz z piekła bolszewickiego, lękał się znów zetknąć z czymś, co by go mogło choć pośrednio związać z tym przeklętym, jak się wyrażał, światem.
Nocy tej spał bardzo niespokojnie. Śniło mu się, że Aleksaszyn w stroju Wolframa wkłada mu klucz do kieszeni, to znów widział błyszczące w ciemności oczy nieznajomego. Zrywał się z łóżka kilka razy, aż wreszcie dopiero nad ranem zasnął głęboko.

 
Wesprzyj nas