W środowisku wyższych sfer, spędzających lato na włoskich wybrzeżach, rozgrywa się akcja powieści „Zobaczyć Sorrento i umrzeć”. To kryminał retro kuszący urokiem kosmopolitycznego towarzystwa z przełomu XIX i XX wieku.


Na przełomie XIX i XX wieku arystokracja z całej Europy zjeżdżała latem na włoskie wybrzeża, by w ekskluzywnych kurortach spędzać całe tygodnie. W jednym z takich miejsc: malowniczym miasteczku Sorrento rozgrywa się akcja powieści napisanej przez Katarzynę Kwiatkowską. To klasyczny kryminał, gdzie zagadka i jej metodyczne rozwiązywanie mają pierwszeństwo przed nagłymi zwrotami akcji. Książka stanowi też smaczny kąsek dla czytelników rozmiłowanych w klimatach Belle Epoque. Opowieść szczelnie wypełniają odmalowane z pietyzmem pejzaże minionych czasów począwszy od obyczajów, poprzez ówczesne wydarzenia – te dobrze znane z historii, aż po modę i ulotny urok dawnych dni.

A rzecz cała rozpoczyna się prozaicznie: Konstancja Radolińska, dobrze urodzona, elegancka Polka podróżująca po Europie dowiaduje się przypadkiem, że jej ukochany Jan Morawski był w związku z ekstrawagancką i śmiałą Eleanor, kobietą szpiegiem. Ta wieść budzi u Konstancji rozczarowanie: wszak wpajano jej od dzieciństwa, że mężczyźni pragną towarzystwa rozsądnych i zachowawczych dam. Oliwy do ognia dolewa fakt, że Jan, po raz już kolejny, odwołał spotkanie we wspólnym gronie, podejmując się zawodowego wyzwania. Konstancja dochodzi więc do wniosku, że musi zaimponować mężczyźnie, a zamierza to osiągnąć rozwiązując pewną zagadkę. Ów niewinny pomysł, rodem z romansu, popycha Konstancję w wir wydarzeń, w których pojawi się zbrodnia i międzynarodowa polityka, a przy nich salonowe rozgrywki w bardzo eleganckim gronie.

Jest bogato i stylowo, światowcy rozdają karty, intrygi toczą się swoim torem, zawiązują się spiski

W „Zobaczyć Sorrento i umrzeć” ów urok kosmopolitycznego towarzystwa, jego maniery i nonszalancja odgrywają istotną rolę. Atmosfera powieści przypomina tę, stworzoną przez Mike’a Barkera w ekranizacji „Wachlarza Lady Windermere”, dramatu Oscara Wilde’a z 1891 roku. Jest bogato i stylowo, światowcy rozdają karty, intrygi toczą się swoim torem, zawiązują się spiski.

Konstancja przekonuje się, że od znalezienia odpowiedzi na pytania jakie stawia sobie jako detektyw-amator, trudniejsze może być wyjście poza schematyczną rolę przypisaną kobiecie, ale też przybrana przez nią rola podoba się jej o wiele bardziej od grzecznego i układnego życia wśród innych arystokratycznych dam. Czytelnik śledzi jej przemianę równolegle do postępów w śledztwie. Powieść zapewnia solidną porcję główkowania i z pewnością sprawdzi się jako towarzysz wakacyjnego odpoczynku – nie tylko w Sorrento.

(AK)

Katarzyna Kwiatkowska
Zobaczyć Sorrento i umrzeć
Wydawnictwo rozpisani.pl
Premiera: 27 stycznia 2015


ROZDZIAŁ 1

Podsłuchiwanie bywa wielce przydatne i pouczające. Jest to fakt powszechnie znany, choć każdy odkrywa go samodzielnie, gdyż mądrość ta nie należy do kanonu oficjalnej wiedzy.
Pewnego wrześniowego poranka 1900 roku prawdę tę poznała także Konstancja Radolińska, która na pokładzie parowca Kaiser Wilhelm II płynęła z Genui do Neapolu. Wybierała się do Amalfi, by spędzić tam wakacje razem ze swym bratem Antonim oraz Janem Morawskim, ukochanym przyjacielem z dzieciństwa. Podsłuchana, a raczej podsłyszana rozmowa miała wprawdzie zniweczyć te świetliste projekty, ale nade wszystko okazała się właśnie przydatna i pouczająca.
Był to ostatni dzień rejsu i Konstancja postanowiła zaszyć się gdzieś na osobności, by wystawić twarz na działanie słońca i lekko ją zezłocić. Decyzja ta nie przyszła jej łatwo. Dziewczyna żywiła wrodzony i utrwalony wstręt do wszelkich ukradkowych działań, a kąpiel słoneczna musiała być potajemna, gdyż zgodnie z panującym przekonaniem słońce nie miało prawa paść na twarz damy. Przewalczywszy swe opory, Konstancja rozpoczęła poszukiwania odludzia na przeludnionym statku, co powiodło się dopiero dwie godziny przed cumowaniem parowca w Neapolu, gdy pasażerów i załogę opanowało szaleństwo pakowania.
Zaglądając do palarni położonej na rufie pokładu spacerowego, Konstancja stwierdziła, że między dwoma stosami złożonych krzeseł wypoczynkowych powstała metrowej szerokości szczelina. Rozejrzała się, a ponieważ nikogo w okolicy nie dostrzegła, oknem wydostała się na pokład, rozstawiła leżak i zasłoniła go dodatkowym krzesłem. Zdjęła kapelusz i szmizetkę, a potem wygodnie się umościła.
Przez kwadrans pławiła się w słońcu i snuła wizje nadchodzących rozkosznych dni: kąpieli, wycieczek po okolicy i wspólnie spędzanych wieczorów.
Nagle, z lewej strony, dobiegł ją głos jej starszego brata:
– A więc Jan nie przyjedzie.
Dziewczyna poderwała się i zakryła usta, by nie zawołać: „Jak to, nie przyjedzie?”.
– Niestety – tym razem mówił pułkownik Richards, angielski mocodawca zarówno Antoniego, jak i Jana w ich międzynarodowych rozgrywkach. – Wiedziałem o waszych planach, więc zaproponowałem, że znajdę kogoś do tego zadania, ale uparł się, że to on pojedzie do Mediolanu. Obawiam się, że twoja siostra będzie zawiedziona.
– Konstancja zrozumie – odparł Antoni uspokajająco. – Jest bardzo rozsądna.
Konstancja, zaciskająca pięści i zagryzająca wargi, nie wyglądała w tej chwili na kogoś szczególnie wyrozumiałego czy racjonalnego. Ponownie odezwał się młody Polak:
– Musimy zrobić wszystko, aby nie dopuścić do kolejnych zamachów. W Europie…
Dalszych słów dziewczyna nie słuchała, gdyż w wymuszonym milczeniu trawiła prawdę, że Jan po raz kolejny odwołał ich spotkanie i po raz kolejny zrezygnował ze spędzenia z nią czasu. Już chciała się zerwać i ukryć w kajucie, gdy uświadomiła sobie swą krytyczną sytuację. Ukazanie się teraz byłoby przyznaniem się, że oddawała się czemuś zakazanemu, a przede wszystkim, że podsłuchiwała.
Tymczasem znowu padło imię Jana i Konstancja zmusiła się, by słuchać:
– Jan pojechał na północ, by to rozpoznać – stwierdził Anglik. – Nie wiemy, czy te ślady faktycznie wiążą się z zamachem na króla Umberta1, ale zbyt wiele nitek zbiega się w Mediolanie, by można to uznać za przypadek. A większość tych tropów wiedzie na południe. Dlatego postanowiłem tam wyruszyć, a tymczasem na północy musi mnie zmienić ktoś tam nieznany.
– W Neapolu nigdy nie było spokojnie – zauważył Polak.
– Tym razem nie chodzi o Neapol, lecz o Sorrento. Najlepiej będzie, jeśli opowiem ci wszystko od początku. Dwa tygodnie temu, dokładnie dwudziestego piątego sierpnia, pilnie wezwano mnie do Mediolanu, bo poprzedniego dnia wytropiono w mieście Giuseppe Angelego. Z pewnością o nim słyszałeś. To jeden z najgroźniejszych włoskich anarchistów, od kilku lat poszukiwany. W maju widziano go na Azorach, tuż przed morderstwem króla* był w Monzie, ale potem zniknął. W Mediolanie wszedł do remontowanej pralni Hotelu de la Ville, po godzinie z niej wyszedł i rozpłynął się w powietrzu. Pralnię przeszukano i znaleziono dwa świstki. Jeden był oderwanym fragmentem kartki, na której napisano po francusku: „…Liberata. Za pierwszym razem się nie udało, ale to nic straconego. Następna szansa w drugiej dekadzie września. Proszę nie zmieniać wcześniejszych planów. W Sorrento jest pięknie o tej porze roku, a Hotel Royal zasługuje na swą nazwę. Eleanor może potwierdzić, że nie rzucam słów na wiatr”. To ostatnie zdanie przekreślono.
– Eleanor? – powtórzył Antoni. – Jaka Eleanor?
– Poczekaj, to nie wszystko. W starym piecyku znaleziono nadpaloną ćwiartkę papieru. Nagłówek brzmiał „Per l’american”, a pod spodem wymieniono trzech cesarzy i prezydenta Francji.

* Król Włoch Umberto I zginął w zamachu w Monzie 29 lipca 1900.

W tym momencie Konstancja, którą te tajemnicze wiadomości tak zainteresowały, że zapomniała o doznanym zawodzie, oparła się o stertę krzeseł rozdzielającą ją od mężczyzn. Dwa z nich przesunęły się względem siebie, przyciągając uwagę Anglika.
– Ktoś tam jest? – zawołał, dłońmi badając przesłonę.
– Same krzesła – odparł niefrasobliwie młody Polak. – A za nimi kończy się pokład.
– Wydawało mi się, że wcześniej widziałem na tym pokładzie twoją siostrę.
– Konstancję? Chyba poszła do kajuty. Zresztą nie wierzę, by była zdolna do jakichkolwiek ukradkowych działań.
Dziewczyna bezgłośnie zachichotała, tłumiąc jednocześnie poczucie honoru, które nakazywało się ujawnić. Pan Richards jednak nie dał się przekonać. Przybliżył się do barykady i próbował przeniknąć ją wzrokiem.
– Widać tylko kremowe siedziska i brąz drewnianych ram – mruknął.
Była to także kremowa suknia Konstancji i brąz jej włosów. Uspokojony pułkownik podjął opowieść:
– Tamtego dnia, już po Giuseppe, do tej pralni weszły pojedynczo jeszcze dwie osoby: mężczyzna i kobieta. Mężczyzna ubrany był w strój kelnera, ale agent śledczy nie rozpoznał go później wśród obsługi hotelu. Kobieta była szczupła, twarz miała szczelnie zakrytą woalką, ale gdy się odwracała, mignęły rude włosy.
– Jedyne, co kojarzy mi się z „Liberatą” – wyznał Polak – to ta organizacja, Europa Liberata.
– Angelo należy do jej najaktywniejszych członków – przytaknął pułkownik. – Porzucili swe szczytne ideały i przeobrazili się w terrorystów gotowych usunąć każdego niewygodnego polityka. O ile tylko znajdzie się ktoś skłonny ponieść koszty egzekucji.
– O to chyba nietrudno – mruknął Antoni. – Nie brakuje przecież zawiedzionych w ambicjach arystokratów czy niezadowolonych ze swych władców obywateli.
– Dlatego wciąż wydłuża się lista celów ewentualnych zamachów. W Paryżu odkryliśmy ślady przygotowań do ataków na tych czterech wymienionych władców, a także na prezydenta Stanów Zjednoczonych, pana McKinleya. I coraz więcej wskazuje na to, że to Europa Liberata ponosi odpowiedzialność za zabójstwo króla Umberta oraz za tę sierpniową próbę zamordowania szacha.
Konstancja leżała nieruchomo, prawym ramieniem zasłaniała twarz przed palącymi promieniami słońca i czuła się, jakby czytała jedną ze szpiegowskich powieści Williama Le Queuxa.
– Podobno w Nowym Jorku – odezwał się Radoliński – aresztowano kilku anarchistów pod zarzutem planowania zamachu na prezydenta. Może należałoby poinformować Amerykanów o paryskim odkryciu? Najwyraźniej prowadzą własne działania i być może chcieliby przyłączyć się do naszej akcji.
– W połowie sierpnia byli tu na konsultacjach ich urzędnicy – poinformował pułkownik – ale stwierdzili, że nie istnieje żaden ślad spisku na życie prezydenta. Morderstwo króla Umberta uznali za sprawę włoskich antymonarchistów, strzały do szacha zaś za wybryk szaleńca. Albo rzeczywiście nie wierzą w istnienie spisku, albo planują rozwiązać zagadkę sami.
Tu nastąpiła chwila ciszy, a w powietrzu rozniósł się zapach dymu cygar.
– Wydaje mi się – oznajmił Antoni – że należy się skoncentrować na tej kartce związanej z Liberatą. W tym urywku mamy co najmniej trzy konkretne punkty zaczepienia.
– Tak właśnie postąpiliśmy – odpowiedział pan Richards. – Liberata. Hotel Royal w Sorrento. Eleanor. Sądzimy, że w Hotelu Royal dojdzie do spotkania anarchisty z Europa Liberata ze zleceniodawcami. Nie mamy tylko pewności, czy chodzi o przyszłe zadanie czy o rozliczenie dokonanego zamachu.
– A ta Eleanor?
– Tamtego dnia w Hotelu de la Ville przebywała znana francuska awanturnica, zamieszana nie tylko w skandale towarzyskie i zniknięcia klejnotów, lecz także w szpiegostwo i szantaże.
– Czyżby Eleanor Duval? – zagadnął Polak.
Zaciekawiona Konstancja lekko się uniosła i w tym momencie tuż przed jej twarzą przemknęła jak strzała końcówka męskiej laski, wbita z szaleńczą siłą między krzesła. Dziewczyna osunęła się na leżak, lecz równie szybko jak ta strzała przez głowę przemknęła jej myśl o piorunie, który nigdy nie uderza w to samo miejsce. Poderwała się i przylgnęła do tych desek, spomiędzy których przed chwilą wystrzeliła śmiercionośna broń. Po kilku sekundach nastąpił kolejny cios, tym razem tnąc powietrze w miejscu, gdzie przed momentem spoczywała jej skroń. Pokonując opór ciasnej sukni, Konstancja zsunęła się z siedzenia i skuliła na podłodze. Serce jej łomotało, a krew przetaczała się z ogłuszającym hukiem.
Zza przepierzenia dobiegł spokojny głos pułkownika.
– Chciałem tylko się upewnić, że jesteśmy sami – wyjaśnił, po czym kontynuował:
– Wprawdzie nie znamy całego tekstu wiadomości, ale mogę się założyć, że Eleanor jest w tej sprawie postacią kluczową: głównym ogniwem bądź pośredniczką. Skoro ją znasz, nie muszę ci tego tłumaczyć.
– Właściwie niewiele o niej wiem.
– Jak my wszyscy. Jest obywatelką Francji. Miała co najmniej dwóch mężów: Austriaka i Francuza. Pojawiła się znikąd w Paryżu, uwiodła starego barona, który się z nią ożenił, wprowadził do towarzystwa i zmarł. To, co jej zostawił, już dawno wydała, ale nadal żyje niezwykle rozrzutnie, choć nie wiadomo, kto płaci za te luksusy.

Tymczasem mimowolny świadek tej rozmowy postanowił opuścić panów po angielsku, nie chcąc narażać się na bliskie spotkanie z laską. Dziewczyna musiała tylko zdecydować się na jakąś drogę ucieczki. Ostrożnie przybliżyła oko do sterty krzeseł. Plamy marynarek obu panów, granatowa i popielata, znajdowały się przy ścianie palarni, Konstancja odwróciła się więc i zaczęła powolutku wycofywać na klęczkach w przeciwnym kierunku, w stronę burty. Przesuwała się tyłem, cal po calu, na tyle tylko bowiem pozwalała jej wąska suknia, opinająca ściśle biodra i nogi aż do kolan. Pomyślała z rozbawieniem, że podobnie musiała się czuć Kleopatra zawinięta w dywan.
Pułkownik zaś dalej kreślił portret bezwzględnej damy:
– Największym dla nas problemem jest jej upodobanie do młodych dyplomatów, którzy nie potrafią jej się oprzeć, a kolejną komplikacją to, że nie jest związana z żadnym rządem. Pracuje dla tych, którzy najlepiej płacą. Ale wszystko to wiem niejako z drugiej ręki, bo nigdy nie zetknąłem się z nią osobiście. A ty ją znasz?
– Spotkałem ją kilka razy. – Po tej lakonicznej odpowiedzi Antoni na chwilę zamilkł. – W gruncie rzeczy dobrze się stało, że Jan ruszył na północ.
Konstancja dotarła właśnie do skraju pokładu i odkryła, że ten drugi stos leżaków, bliższy rufy, nie dochodził do burty, dzięki czemu między nim a barierką istniała wąska szczelina. Postanowiła wślizgnąć się za leżaki i zeskoczyć na niższy pokład. Już wyciągała dłoń w stronę balustrady, gdy imię Jana zatrzymało ją w miejscu.
– Jan? A co on ma z nią wspólnego? – spytał w imieniu Konstancji pułkownik.
– Wywiadowcy sfuszerowali sprawę – zauważył Polak – skoro nie wykryli, że był z nią związany.
– Nic o tym nie słyszałem – mruknął Anglik. – No, ale nie jesteśmy w stanie wyśledzić każdej miłostki.
– To nie była miłostka, tylko kilkuletni związek – sprostował Antoni. – Oparty na potężnej fascynacji. Wbrew pozorom, sporo ich łączyło. Żądza przygód, śmiałość, ekstrawagancja. Ogólny… rozmach, nazwijmy to. On chyba planował jej się oświadczyć, może zresztą do tego doszło. Byli razem ze dwa lata, gdy wybuchł ten skandal ze zniknięciem testamentu księcia Platera. Stanęli po przeciwnych stronach i ona wystrychnęła go na dudka. Rozstali się jako wrogowie. To musiało być jakieś pięć lat temu, pół roku po tym jak po raz pierwszy pojechałem do niego do Paryża.
Opowiadał o tym zupełnie beztrosko, a tymczasem jego siostrę sparaliżowało na skraju pokładu. Jan oświadczył się jakiejś… ladacznicy! Urzeczony jej śmiałością i ekstrawagancją! A tymczasem ona, Konstancja, siedziała w tej klatce i narażała się na nadzianie na rożen, tylko dlatego, że wstydziła się przyznać do wygrzewania na słoneczku. Po raz pierwszy poczuła impuls, by wstać, odsunąć krzesło, wejść do palarni przez okno i pomachać do obu panów. To też byłby rozmach.
– Z kim jest obecnie związana? – spytał Antoni.
– W świetle tego, co powiedziałeś, to dość ciekawe. Do Mediolanu przybyła jako towarzyszka pewnego młodego amerykańskiego milionera…
– A jednak jest w tym jakiś Amerykanin.
– To nie on – zapewnił Anglik. – Już wrócił za ocean. Porzuciła go i oddała się pod opiekę Rosjanina, wpisującego się do hotelowych ksiąg jako hrabia Straduński. Stało się to wieczorem tego dnia, gdy znaleziono te wiadomości w pralni. Co ciekawe, chwilę wcześniej hrabia otrzymał jakąś tajemniczą wiadomość, która wprawiła go w wyśmienity humor. Możliwe, że był to list od Europa Liberata i możliwe, że piękna Eleanor zmieniła protektora właśnie przez tę wiadomość. Od razu wyjechali do Wenecji, a stamtąd do Sorrento.
– A sam hrabia? – dopytywał się Polak. – Kto to taki?
– Straduński to chyba pseudonim, bo widziałem jego zdjęcie i myślę, że to pewien autentyczny książę. Jeśli mam rację, to ten człowiek nadawałby się na klienta organizacji. Nie ukrywa niechęci do cara i od ponad dwudziestu lat znajduje się w niełasce za swe ostre wypowiedzi.
– Przystojny? Młody? Bogaty?
– Tylko bogaty – zaśmiał się Anglik.
– W takim razie piękna Eleanor miała inny powód, by się do niego przyłączyć.
Konstancja zagryzła wargi z nagłą determinacją. Poczuła, że musi poznać tę cudowną istotę, szpiega i awanturnicę, kobietę, w której zakochał się Jan. Najwyraźniej, wbrew zapewnieniom matek, śmiałość i ekstrawagancja podobały się mężczyznom bardziej niż prozaiczny rozsądek.
Porzuciła te myśli i nadstawiła ucha, gdyż ponownie odezwał się pułkownik:
– Skoro poznałeś Eleanor, czy mówi ci coś nazwisko Julien de Preissac?
– Nie, zupełnie nic.
– Ta dwójka współpracuje od lat, lecz nie wiem, czy ich związek można nazwać namiętnością, przyjaźnią czy wspólnotą interesów. A w wolnych chwilach on oddaje się swej pasji, którą jest polowanie na bardzo bogate kobiety, szczególnie te utytułowane, i wyciskanie z nich pieniędzy.
– Był teraz w Mediolanie? – spytał młody Radoliński.
– Nigdzie nie natrafiliśmy na jego ślad – przyznał z ociąganiem Anglik. – Ale nos mi podpowiada, że on bierze w tym udział.
– Trzech podejrzanych. To całkiem sporo.
– Może być ich więcej. Muszę po prostu znaleźć osoby, które były wtedy w Mediolanie, a teraz będą w Sorrento.

 
Wesprzyj nas