Życie literatów często bywało barwniejsze niż tworzone przez nich fabuły.  W książce “Sekretne życie pisarzy” autorki zebrały najciekawsze historie o znanych ludziach pióra i wbrew sloganom z okładki nie są to wyłącznie perypetie miłosne.


Shannon McKenna Schmidt i Joni Rendon piszą lekko i z humorem. Ich książka “Sekretne życie pisarzy” stanowi zbiór artykułów i wyodrębnionych ciekawostek o najsłynniejszych pisarzach w dziejach literatury. To lektura typowo rozrywkowa pozwalająca przekonać się, że wiele pomysłów na powieści powstało na bazie rzeczywistych wydarzeń lub nieznacznie tylko zmodyfikowanych.

Dobrym przykładem w tej kwestii jest chociażby rozdział poświęcony Karen Blixen, której osobiste przeżycia stały się kanwą “Pożegnania z Afryką”, a ich echa występowały także w innych dziełach autorki. Podobnie rzecz miała się z doświadczeniami Francisa Scotta Fitzgeralda i Zeldy Sayre czy Ernesta Hemingwaya uwiecznionymi na kartach ich powieści.

Nie ulega wątpliwości, że autorki “Sekretnego życia pisarzy” przebrnęły przez ogromną ilość publikacji biograficznych i dokumentów by wydobyć z nich to co najciekawsze i stworzyć niewielkie objętościowo rozdziały dotyczące pisarzy. Opisały kilkadziesiąt osób, a prócz tego podzieliły się z czytelnikami sporą dawką ciekawostek z literackiego świata.

Na przykład mało kto wie, że  rozpad małżeństwa Agathy Christie spowodował największe poszukiwania w historii Anglii,  T.S. Eliot podczas miesiąca miodowego sypiał na rozkładanym leżaku, zaś Edgar Allan Poe związał się jednocześnie z dwoma zamężnymi kobietami za plecami swojej żony.

Autorki przebrnęły przez ogromną ilość publikacji i dokumentów by wydobyć z nich to co najciekawsze

To nie pierwsza popularnonaukowa książka duetu autorek. Wcześniej napisały wspólnie „Novel Destination”. Ponadto Shannon publikowała w „Arrive”, „National Geographic Traveller”, „Shelf Awareness” i innych czasopismach. Obecnie podróżuje po Stanach Zjednoczonych i świecie. Artykuły Joni drukowane były w „National Geographic Traveller”, „Travel + Leisure”, „BookPage”, „The Writer” oraz w serwisie Bookreporter.com. Mieszka w Londynie.

Wanda Pawlik

Shannon McKenna Schmidt, Joni Rendon
Sekretne życie pisarzy
Przekład: Roman A. Dąbrowski
Wydawnictwo: Muza SA
Premiera: 22 kwietnia 2015

Wprowadzenie

Co działo się za zamkniętymi drzwiami gabinetów wybitnych pisarzy? Bez trudu potrafimy wyobrazić sobie samotnych geniuszy tonących w rozmyślaniach, którzy za całe towarzystwo mają tylko poplamione atramentem manuskrypty. W rzeczywistości jednak spotkalibyśmy liczne grono erotomanów, oddających się dionizyjskim uciechom, oraz kochanków nękanych sercowymi rozterkami.

Temat życia uczuciowego pisarzy zainteresował nas, kiedy zbierałyśmy materiały do naszej poprzedniej książki, Novel Destinations. Odwiedzałyśmy domy i miejsca, gdzie słynni pisarze wiedli swoje żywoty, kochali i szukali inspiracji, a naszą uwagę coraz bardziej przykuwały ich perypetie miłosne. Poznawałyśmy coraz więcej i więcej zaskakujących, intrygujących szczegółów, odsłaniały się przed nami nowe pikantne tajemnice, aż w końcu na dobre postanowiłyśmy zagłębić się w tym uczuciowym gąszczu.

Gdzie dokładnie znajdowały się ukryte drzwi, które służyły kochance Wiktora Hugo za drogę ucieczki? Czy to prawda, że Karol Dickens durzył się w swojej szwagierce? Niczym wścibscy turyści, którzy przez wynajęte lornetki podglądali lorda Byrona i Shelleyów spędzających wakacje nad Jeziorem Genewskim, chciałyśmy zdobyć sensacyjny materiał o sławnych (i niesławnych) podrywach, romansach, kłamstwach i burzliwych rozstaniach naszych literackich idoli.

Pisarze wydają się idealnymi partnerami do przeżycia miłosnej przygody – są sławni, podziwiani, romantyczni. Odkryłyśmy jednak, że zakochanie się w pisarzu to nader niebezpieczna gra. Można skończyć z nożem w plecach (przypadek Adele Mailer), jako alkoholiczka (Caitlin Thomas), w zakładzie psychiatrycznym (Vivienne Eliot), jako alkoholiczka w zakładzie psychiatrycznym (Zelda Fitzgerald) albo zadowolić się rolą pielęgniarza (Leonard Woolf).

Niektórzy pisarze powinni chyba nosić etykietki z ostrzeżeniami. Obnażają wszak swoje dusze przed światem, powodowani megalomanią, egotyzmem lub z racji nadmiernie emocjonalnego charakteru. Te same cechy czynią ich fatalnymi partnerami. A przy tym świat ma zdumiewającą skłonność do wybaczania pisarzom najgorszych rzeczy. Nie muszą się nawet bronić. Normana Mailera, na przykład, usprawiedliwiał jego wydawca, twierdząc, że gwałtowność i agresja tegoż pozwalają mu zebrać się na odwagę, by pisać. Nasi bohaterowie, mimo czasem zupełnie skandalicznych zachowań, unikali kary, gdyż byli artystami – a czyż artysta nie powinien być tajemniczy, nieprzewidywalny, obdarzony ognistym temperamentem właściwym dla cyganerii?

W zasadzie szalone życie stanowi w jego wypadku wymóg zawodowy. Wspaniałą prozę prędzej stworzy człowiek wyzwolony z więzów tradycyjnej moralności niż sympatyczny przeciętniak, dla którego szczytem romantyzmu jest randka w sobotni wieczór. Lord Byron nie bał się umieścić w poemacie Don Juan kilku szokujących wersów – a miał na koncie znacznie gorsze rzeczy, choćby kazirodczy związek z siostrą czy publiczne rozstanie z żoną. Sianie zgorszenia, i w życiu, i w literaturze, stanowiło dla niego nie lada podnietę.

Można by też zadać pytanie, czy powstałaby powieść Czuta jest noc, gdyby nie kryzys małżeński Fitzgeralda podczas pobytu na południu Francji? Albo czy T.S. Eliot stworzyłby ponury świat Ziemi jałowej, gdyby nie znalazł się na skraju szaleństwa za sprawą chorej psychicznie żony?

Inni pisarze z kolei zawdzięczają sławę wiernemu towarzyszowi lub towarzyszce. Zofia Tołstoj przepisywała Wojnę i pokój siedem razy. Powieści Virginii Woolf ujrzały światło dzienne w niemałym stopniu dzięki jej mężowi, Leonardowi, który latami utrzymywał ją przy życiu. Gertruda Stein zyskała rozgłos, gdy dopuściła do głosu swoją partnerkę, Alice B. Toklas.

Romanse pisarzy są ponadto fascynujące, gdyż ich bohaterowie często je dokumentują, i to ze szczegółami. Słynna zakochana korespondująca para, Robert i Elizabeth Browningowie, wymieniła blisko sześćset listów. Inni wykorzystywali papier listowy, by jakoś poradzić sobie w świecie, który nie wymyślił jeszcze seksu przez telefon ani internetowej pornografii. Bezpruderyjna korespondencja Jamesa Joyce’a zawierała nader poetyckie fragmenty o tym, jak podniecające były wzdęcia jego żony. Henry Miller listownie zapraszał Anais Nin na „literackie święto seksu”. Ona natomiast wykorzystała własne seksualne eskapady jako materiał w swoich słynnych dziennikach.

Zdumiewający związek dramaturga Arthura Millera i Marilyn Monroe dowiódł, że przeciwieństwa naprawdę się przyciągają – przynajmniej przez jakiś czas. Z reguły jednak pisarze wybierali partnerów podobnych do siebie, choć nawet to nie gwarantowało długiego, szczęśliwego życia. Oświeceniowy filozof Wolter ze swoją uczoną kochanką tworzyli parę i w laboratorium, i w sypialni. Simone de Beauvoir i Jean-Paul Sartre dzielili stolik kawiarniany, zamiłowanie do filozofii oraz do uwodzenia swoich uczniów. To, co łączyło Ernesta Hemingwaya i Marthę Gellhorn – praca w charakterze korespondentów wojennych – ostatecznie doprowadziło do ich gwałtownego rozstania.

Pracując nad Sekretnym życiem pisarzy, powtarzałyśmy sobie bezustannie: „Nikt by czegoś takiego nie wymyślił”. Święte słowa. A zresztą, któż by chciał? Jeśli chodzi o miłosne życie pisarzy, prawda jest z reguły dziwniejsza (i bardziej skandaliczna) aniżeli fikcja.

CZĘŚĆ I

Folie a deux

Pisarz i aktoreczka

Arthur Miller

Maggie, samobójstwo zabija dwoje ludzi.
To cały jego sens!
Arthur Miller, After the Fall

On był najwybitniejszym żyjącym dramaturgiem Ameryki,
ona – najsłynniejszym symbolem seksu.
Ślub Arthura Millera i Marilyn Monroe zapoczątkował
burzliwy, pełen napięć związek, który nie trwał nawet pięciu lat,
lecz miał prześladować pisarza przez wiele dekad.

“To jak wpaść na drzewo! Albo jak szklanka lodowatej wody, kiedy masz gorączkę”, wykrzyknęła blond seksbomba Marilyn Monroe po tym, gdy pierwszy raz spotkała dramaturga Arthura Millera, starszego od niej o jedenaście lat okularnika. Było to na jakimś przyjęciu w Hollywood. Tańczyli i flirtowali wiele godzin. On, człowiek żonaty, ojciec dwojga dzieci, masował stopy Marilyn. Patrzyli sobie w oczy.
Był rok 1951; dwudziestopięcioletnia gwiazdka miała wówczas na koncie tylko kilka drobnych ról filmowych i nie była jeszcze sławna. Dramaturg natomiast dopiero co został uznany za tytana amerykańskiego teatru, a jego sztuka Śmierć komiwojażera zdobyła Nagrodę Tony i Pulitzera.
Miller robił niezwykłą karierę, zaczęło się natomiast sypać jego małżeństwo z Mary Slattery, z którą związał się jeszcze podczas studiów. Zanim poznał Marilyn – jak to ujął przyjaciel Millera, reżyser Elia Kazan – pragnął „wyżyć się seksualnie”. Nie inaczej niż większość mężczyzn, Millera urzekła zmysłowość Marilyn. Ją natomiast ujęły jego dżentelmeńskie maniery, intelekt oraz fakt, że szanował ją jako aktorkę. W tamtym czasie nikt nie traktował poważnie ambicji Marilyn. Miller jednak powtarzał, że z takim talentem mogłaby podbić Broadway.

Mimo obustronnego zauroczenia dramaturg nie chciał zaczynać romansu. Miał za sobą niedawny flirt, po którym zostało mu ciężkie poczucie winy. Postanowił więc stłumić uczucia wobec Marilyn i posłusznie wrócił do rodzinnego domu na Brooklynie. Następny raz spotkali się dopiero cztery lata później.
Marilyn robiła w tym czasie oszałamiającą karierę, spotykała się z wieloma mężczyznami i wyszła za mąż za słynnego baseballistę Joego DiMaggio. Nadal jednak nie mogła zapomnieć o Millerze. Był pierwszym mężczyzną, który zobaczył w niej coś więcej niż tylko obiekt pożądania. Uważała go za obrońcę, figurę ojca – później zresztą nazywała go „Papą”. Gdy po zaledwie dziewięciu miesiącach burzliwe małżeństwo z DiMaggiem dobiegło końca, ambitna aktorka wyjechała z Hollywood, by szlifować swój fach w Nowym Jorku. Krótko lizała rany; skrywany romans z nieszczęśliwie żonatym dramaturgiem rozkwitł bardzo szybko.

„Była dla mnie wówczas jak wirujące światło; czysty paradoks, kusząca tajemnica”, pisał Miller o olśniewającej, skomplikowanej blondynce. Image słodkiej idiotki skrywał wiele głębokich emocji i wewnętrznych cierpień. Pociąg, który czuł do niej Miller, był mieszanką pożądania i współczucia z powodu jej trudnego dzieciństwa. Nie miała ojca, czuła się niechciana jako dziecko. Początkowo wychowywała ją matka schizofreniczka, potem Marilyn trafiła do rodziny zastępczej. Wrażliwy pisarz był głęboko poruszony tą tragiczną historią. Wydawało mu się, że zdoła uratować Marilyn przed jej demonami.

Mimo dzielących ich różnic, odkryli, że zaspokajają nawzajem swoje potrzeby. Związek z uzdolnionym pisarzem pozwalał Marilyn zwalczyć brak pewności siebie i niską samoocenę. Miller czuł się świetnie u boku najbardziej pożądanej kobiety Ameryki. Lubili proste radości, jak każda zwyczajna para. Wybierali się na przejażdżki rowerami, pływali, chadzali na długie spacery, słuchali jazzu.

Latem 1956 roku Miller zdobył się wreszcie na niełatwy krok: wziął rozwód i poślubił gwiazdę filmową. Nie był jednak przygotowany na wścibstwo dziennikarzy, którzy nie odstępowali Marilyn na krok. Odbijało się to na całym otoczeniu aktorki. Od chwili ogłoszenia zaręczyn aż do rozwodu „Wspaniały Amerykański Mózg” i „Wspaniałe Amerykańskie Ciało” byli nieustannie prześladowani przez fotoreporterów.

Już samo to, jak niezwykłą parę tworzyli – „Jajogłowy żeni się z Klepsydrą”, krzyczały nagłówki gazet – ściągnęło na nich niechciane zainteresowanie publiki. Prześcigano się w kpinach i złych wróżbach. Truman Capote żartował, że małżeństwo określić można mianem „Śmierci dramaturga”. Również znajomi Marilyn kręcili nosami, obawiając się, że jej image porządnej amerykańskiej dziewczyny ucierpi wskutek związku z Millerem, który nie krył swoich „niepatriotycznych”, lewicowych poglądów.

Mimo przedślubnych deklaracji Marilyn, jakoby chciała kręcić mniej filmów i bardziej poświęcić się życiu rodzinnemu, okazało się, że dom musi zaczekać. Dwa tygodnie po ceremonii najsłynniejsi nowożeńcy świata znaleźli się w Londynie. Aktorka miała zagrać u boku Laurence’a Oliviera w filmie Książę i aktoreczka. Miller nieoczekiwanie znalazł się w roli jej opiekuna, psychoterapeuty, rodzica i apologety. Zaszokowało go to, że na planie filmowym Marilyn przechodziła przemianę, przywodzącą na myśl opowieść o doktorze Jekyllu i panu Hyde. Wskutek ogromnego stresu związanego z aktorstwem do głosu dochodziły liczne lęki oraz brak pewności siebie.

Marilyn radziła sobie za pomocą lekarstw i tabletek, co również stanowiło dla Millera przykrą niespodziankę. Notował swoje frustracje i wątpliwości w dzienniku, który Marilyn, na swoje nieszczęście, odkryła. Zapiski męża spowodowały jej załamanie nerwowe. Całe wydarzenie (później wykorzystane przez Millera w sztuce After the Fall) było niczym dodatkowe paliwo dla jej burzliwego temperamentu i paranoi. Na planie zdjęciowym ukojenia nerwów szukała na dnie butelki, co tylko pogarszało jej gwałtowne wahania nastroju. Miller, który musiał mierzyć się z ich konsekwencjami, porównywał je do strzaskanej wazy: „Póki pozostaje w całości, jest piękna, lecz potłuczone okruchy są śmiertelnie niebezpieczne i mogą cię pokaleczyć”.

Po części emocjonalne trudności Marilyn podczas kręcenia filmu można wyjaśnić nieoczekiwaną ciążą. W sumie trzykrotnie zaszła z Millerem w ciążę i trzykrotnie poroniła. Bardzo pragnęła dziecka. Każde poronienie powodowało nową falę depresji i próby samobójcze.

Choć po tamtych wydarzeniach związku z Millerem nigdy nie udało się w pełni odbudować, parze zdarzały się lepsze okresy, zwłaszcza gdy Marilyn nie musiała zmagać się ze stresem występowania przed kamerą. Próbowała odnaleźć się w życiu domowym (raz, dla żartu, suszyła domowej roboty makaron suszarką do włosów). Razem z Millerem pluskali się w morzu na plaży w Hamptons i nadzorowali przebudowę swojej dziewiętnastowiecznej farmy w Connecticut.

Ale nawet gdy byli tylko we dwoje, nie dało się zignorować ogromnych różnic, które ich dzieliły. Miller potrzebował ciszy i samotności, by pracować. Marilyn natomiast, niczym egzotyczny szklarniowy kwiat, wymagała ciągłej uwagi i zainteresowania. Nie miała hobby, krąg jej bliskich przyjaciół składał się zaledwie z kilku osób. Wedle relacji pokojówki Marilyn spędzała większość czasu na spaniu, wizytach u psychiatry, lekcjach aktorstwa oraz na przeglądaniu się w lustrze. Nienawidziła być sama, nienawidziła, kiedy mąż ją zostawiał, by pisać. Pewnego razu wykrzyczała: „Tkwię w pieprzonym więzieniu, a klawisz nazywa się Arthur Miller. (…) Każdego ranka zamyka się w tym swoim cholernym gabinecie i spędza tam całe godziny. (…) A ja tu siedzę i siedzę, i nie mam co ze sobą zrobić”.
Samolubnie nie dostrzegała, że jej ogromne potrzeby stają na przeszkodzie twórczości męża. Przez cały okres ich małżeństwa Miller nie napisał żadnej sztuki. Poświęcił się, został obrońcą Marilyn, posłańcem między jej niezadowolonymi reżyserami i szefami wytwórni filmowych. Wyrzeczenia te sprawiły, że Norman Mailer z pogardą nazwał go „najbardziej utalentowanym niewolnikiem na świecie”.

Latem 1958 roku aktorka pojechała do Los Angeles, by kręcić Pół żartem, półserio. Miller został w Nowym Jorku i zabrał się do pracy. Wkrótce potem Marilyn przedawkowała i trafiła do szpitala. Nieprofesjonalne zachowania na planie – codziennie spóźniała się o kilka godzin, zapominała swoje kwestie (proste: „Gdzie jest bourbon?” wymagało pięćdziesięciu dziewięciu dubli), była nieprzyjemna dla ekipy – spowodowały nawrót starych problemów, zmuszając Millera do pozostania w Hollywood i prób poskładania Marilyn z powrotem w całość.

Po zakończeniu zdjęć Marilyn ponownie poroniła. Gdy doszła do siebie, jej zrozpaczony mąż wpadł na pomysł, by przerobić swoje opowiadanie Skłóceni z życiem na film, w którym mogłaby zagrać. Byłaby to poważna dramatyczna rola, o jakiej zawsze marzyła. Miller liczył, że pomoże jej to uporać się z depresją i ponownie zbliży ich do siebie. Co zdumiewające, Marilyn mało entuzjastycznie odniosła się do projektu i niechętnie zgodziła się zagrać w filmie dopiero wtedy, kiedy John Huston podjął się reżyserowania. Uczucia – i ego – Millera bardzo ucierpiały na skutek tej reakcji.

 
Wesprzyj nas