Pura Vida opowiada o krótkim, lecz niezwykle intensywnym życiu Williama Walkera, a jego życiorys jest także pretekstem do refleksji nad fenomenem wyzwolicieli Ameryki Łacińskiej, takich jak Simón Bolívar, Augusto César Sandino, czy Che Guevara.


William Walker, urodzony w 1824 roku w Nashville, Tennessee, w rodzinie o szkockich korzeniach, był nieodrodnym dzieckiem epoki romantyzmu. Studiował medycynę i prawo, zajmował się też pracą dziennikarską, ale wszystko to nie mogło zadowolić tak niespokojnego ducha. Po śmierci narzeczonej postanowił zatem pójść w ślady swojego literackiego idola, lorda Byrona, i zorganizować własną misję wyzwoleńczą.

Celem jego wyprawy stały się opanowane przez Hiszpanów kraje Ameryki Środkowej, którym zamierzał narzucić nowych władców – białych i angielskojęzycznych. Wkrótce odnosi pierwszy sukces: na odbitych Meksykowi terytoriach tworzy nową Republikę Dolnej Kalifornii i zostaje jej prezydentem.

Jego kolejnym celem jest podbój ogarniętej wojną domową Nikaragui. Reżim Walkera popada jednak w konflikt z właścicielem przedsiębiorstwa transportowego Corneliusem Vanderbiltem, któremu udaje się zdobyć poparcie innych państw środkowoamerykańskich i którego wielkim sprzymierzeńcem okazuje się też dżuma dziesiątkująca armię samozwańca.

Burzliwe życie Williama Walkera zakończyło się w 1860 roku w Hondurasie, gdzie w wieku zaledwie 36 lat zostanie skazany na śmierć.

Śledzenie jego życiorysu jest dla Deville’a także pretekstem do refleksji nad fenomenem wyzwolicieli Ameryki Łacińskiej, takich jak Simón Bolívar, Augusto César Sandino, a szczególnie Ernesto Che Guevara – do dziś otaczanych w tym regionie niezwykłą – czasem niemal religijną czcią – w przeciwieństwie do Walkera, którego nazwisko pozostaje tam symbolem znienawidzonego uzurpatora.

Patrick Deville – ur. 1957, pisarz francuski, studiował literaturę porównawczą i filozofię na Uniwersytecie Nantejskim. Wiele podróżował: w latach 80. mieszkał na Bliskim Wschodzie, w Nigerii i Algierii, a w następnej dekadzie odwiedził Kubę, Urugwaj i Amerykę Środkową. Debiutował w 1987 roku powieścią Cordon-bleu. Jego jedenasta książka Dżuma i cholera (2012) była nominowana do wszystkich najważniejszych francuskich nagród literackich (Goncourt, Renaudot, Medicis, Décembre), została uhonorowana Prix Femina. Książki Deville’a były tłumaczone na dwanaście języków.

Patrick Deville
Pura vida
Życie & śmierć Williama Walkera
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 16 kwietnia 2015


życie & śmierć Augusta Cesara Sandino


14 lipca 1895 roku, po dwumiesięcznych wahaniach, z obawy — co możemy sobie łatwo wyobrazić — przed skandalem, a może dlatego, że skoro śmiertelność niemowląt w Nikaragui jest tak wysoka, to nie ma powodu się spieszyć, Gregorio Sandino, najbogatszy rolnik w wiosce Niquinohomo nieopodal Granady, człowiek szanowany i żonaty, ojciec trojga dzieci, zgłasza narodziny swego syna z nieprawego łoża, Augusta Calderona Sandino, którego matką jest jedna z jego służących.
Czy dodając po latach jeszcze jedno sławne imię rzymskie i nazywając Sandina Augustem Cesarem, jego zwolennicy chcieli ukryć to nieprawe pochodzenie? Dzieciństwo bastarda w Niquinohomo upływa wśród ciągnących się nieprzerwanie po horyzont krzewów kawowych i zbiorów w niemiłosiernym słońcu, między jedną ucieczką z domu a drugą, wliczając w to tę najważniejszą: młody chłopak, niski i kruchej postury, idzie pieszo do Rivas, a potem Szlakiem Tranzytowym aż do San Juan del Sur nad Pacyfikiem, gdzie zaciąga się na statek jako pomocnik mechanika.
Podróżowałem długo, zmieniając statki, i nauczyłem się mechaniki. Zaoszczędziłem, po czym w 1919 roku wróciłem do Niquinohomo.
W tym miejscu opowieść mogłaby się zakończyć. Wydaje się, że syn marnotrawny myślał już wtedy o ustatkowaniu, jednak honorowe zajście (nieszczęśliwa zapewne miłość do młodej wdowy o nosie Kleopatry, jakaś sprzeczka, strzały oddane w ko­ściele w kierunku brata nazbyt młodej i pięknej wdowy) zmusiło go do kolejnej ucieczki. Emigrant przekracza granicę z Hondurasem, pracuje czas jakiś w porcie La Ceiba, przeprawia się do Gwatemali, a następnie do Meksyku. Zamieszkuje w Tampico, gdzie zatrudnia się jako mechanik w północnoamerykańskiej kompanii na!owej Huasteca Petroleum Co. Tu odkrywa anarchosyndykalizm.
Po powrocie do Nikaragui w czerwcu 1926 roku znowu myśli, by zakończyć już wędrówkę i zająć się handlem w Managui. Udaje się do León, a potem, w poszukiwaniu zarobku, wyjeżdża do kopalni złota w San Albino w departamencie Nueva Segovia. Kraj okupowany jest wówczas przez marines. Ten, który zachowując kontakty z przyjaciółmi meksykańskimi, jako jedyny zna się na polityce, ten, który chciał być handlowcem, zostaje teraz liderem związkowym, działającym wkrótce wyłącznie w ukryciu. Po kolejnych strajkach i potyczkach z armią mechanik żeglugi wielkiej Sandino staje się powoli generałem Sandino, mitycznym i niekontestowanym przywódcą czerwono-czarnego wojska, słynnym generałem w stetsonie, strategiem armii nędzarzy, która, nigdy niepobita, po sześciu latach walk zajmie dwie trzecie terytorium kraju i zepchnie jankesów do morza.
Ów Sandino jest samoukiem wizjonerem, który przejmuje na własne konto wielkie projekty minionego wieku. Chce przekopać kanał nikaraguański, który byłby konkurencją dla amerykańskiego kanału w Panamie. Chce odtworzyć Zjednoczone Prowincje Ameryki Środkowej generała Francisca Morazana. W roku 1929 idzie jeszcze dalej i zwołuje konferencję przywódców państw latynoamerykańskich, którzy w Buenos Aires mieli radzić nad jednością Ameryki Łacińskiej. Osobiście redaguje czterdzieści cztery artykuły idealnej konstytucji, której daje tytuł Plan realizacji największego marzenia Bolivara.
Jednak dla komunistów meksykańskich, którzy wspierali i finansowali jego walki partyzanckie w Nikaragui, a na początku lat trzydziestych ulegli wpływom Kominternu, Sandino staje się odszczepieńcem. Kubański dysydent Julio Antonio Mella* zostaje zamordowany w Meksyku na oczach Tiny Modotti. W Nueva Segovia brakuje broni. Ludzie są zmęczeni. Meksykańska Partia Komunistyczna wbija nóż w plecy sandinistowskim bojownikom i 30 czerwca 1930 roku publikuje Zdradę Sandina.
Postawa Sandina dowodzi, że jest on nikim innym, jak tylko liberalnym, drobnomieszczańskim kacykiem, dla którego liczy się nie tyle walka z imperializmem, ile zdobycie władzy w Nikaragui…
A tymczasem jednym z niewielu zarzutów, jakie Historia mogłaby postawić generałowi Sandino, jest ten, iż poniechał zdobywania władzy: na początku 1933 roku, gdy jego wojska miały jeszcze przewagę w terenie, już po wezwaniu do bojkotu wyborów, Sandino godzi się na negocjacje z nowym prezydentem Sacasą. Marines opuścili kraj. Zastąpiła ich Gwardia Narodowa generała Somozy.
Dlatego właśnie w archiwach Ośrodka Badań nad Dziejami Wojskowości w Nikaragui znaleźć można tę czarno-białą fotografię: Somoza i Sandino ramię w ramię, przyszły morderca i przyszła ofiara mordercy, ten pierwszy sztywny, wbity w przyciasny dla kogoś tak grubego jak on mundur, w białej czapce na głowie, Sandino zaś szczupły, wręcz żylasty, zbyt niski i — jak to bywa u ludzi zbyt niskich — elegancki, w wojskowych butach i spodniach do jazdy konnej, z ładownicą przy pasie, w stetsonie.
Otrzymawszy gwarancję regionalnej autonomii, armia sandinistowska składa broń i bojownicy wracają na rolę.
I jakże nas zadziwia ten drugi, Sandino, gdy w towarzystwie trzystu żołnierzy oraz ich rodzin udaje się na wybrzeże atlantyckie, gdzie karczuje dziewicze ziemie Nueva Segovia i zakłada Spółdzielnię Río Coco.
Jest utopistą, który marzy o idealnym mieście Wiwilí, rysuje plany ulic, buduje szpital i kantynę dla ludności. Samorządowa wspólnota uprawia kukurydzę, fasolę i inne warzywa, prowadzi hodowlę, szybko staje się samowystarczalna, eksportuje tytoń i ziarno kakaowca. Robotnicy sami ustalają godziny pracy, dzielą między siebie zbiory i likwidują własność prywatną. Szukają złóż złota, pogłębiają port rzeczny, budują lotnisko, zakładają rozgłośnię radiową i telegraf….. Oto komuna znad río Coco.
Tym jednym przykładem Sandino chce przekonać prezydenta Sacasę o słuszności swych projektów. Ma nadzieję, że rozszerzy swoją komunę na całą Nikaraguę, całą Amerykę Środkową, całą Amerykę Łacińską, a może i na całą planetę….. Czyżby tak słabo znał się na ludziach? 13 lutego 1934 roku wysyła do prezydenta Sacasy list i dołącza do niego paczkę cygar wyprodukowanych w swojej spółdzielni, tłumacząc, że są lepsze od tych z Masai.
Tydzień później, 21 lutego, udaje się osobiście do Managui i w sakiewce przywozi pierwsze spółdzielcze bryłki złota. On i dwaj jego ludzie jedzą kolację w towarzystwie prezydenta Sacasy i ministra Salvatierry. Atmosfera jest swobodna, przyjacielska. Panowie palą cygara z Nueva Segovia. Jednak prezydent Sacasa kontroluje już tylko własną palarnię, kuchnie i wyłożone boazerią salony. Nocą zaś budzą się wampiry.
O dziesiątej wieczorem samochód z gośćmi prezydenta zostaje zatrzymany w drodze powrotnej przez dziesięciu ludzi z Gwardii Narodowej. To jeden z tych automobili z lat trzydziestych XX wieku, z dużymi kołami i cienkimi oponami. Trzeba zejść ze stopnia, z kapeluszem w dłoni, z głową ciężką od dymu cygar i projektów na przyszłość. W kieszeni jest gdzieś przepustka od prezydenta. Sandino i jego dwóch ludzi zostają natychmiast uprowadzeni i zabici w nieznanym miejscu.
25 lutego prezydent Sacasa i generał Somoza wydają wspólny komunikat, w którym potępiają niedającą się niczym usprawiedliwić zbrodnię i obiecują, że winnych spotka kara. Niemniej 30 maja kongres przegłosowuje dekret o amnestii dla wciąż nieznanych zabójców Sandina. 20 czerwca Tacho Somoza oświadcza, że to on zorganizował zabójstwo, i bierze za nie odpowiedzialność. Gwardia Narodowa likwiduje w sprawnej akcji Spółdzielnię Río Coco. Dwa lata później w Managui rządzi już dyktator. Zachowa władzę przez dwadzieścia lat, do roku 1956, kiedy to zginie zamordowany przez młodego poetę anarchistę.
Anonimowe grupki pierwszych sandinistów będą się biły w górach Nueva Segovia aż do lat pięćdziesiątych.
Na początku kolejnej dekady nowa generacja stworzy FSLN, czyli Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego, wspierany i finansowany przez Che Guevarę, ucznia i wielbiciela Sandina. FSLN potrzebować będzie dwudziestu lat partyzantki, a potem otwartej wojny, by obalić ostatniego dyktatora z krwawej linii, Tachita Somozę, i zmusić go do ucieczki do Miami.
Po miesiącach paranoicznych zmian miejsca pobytu — ten nieustający strach był dlań wystarczającą karą — ów ostatni Somoza zostanie zastrzelony w Paragwaju, lecz o szczegółach akcji sandiniści wolą się nie rozwodzić, z szacunku dla komanda, które podjęło się tego niecnego zadania.

brat Blas pod wulkanem


Niziny Nikaragui zaliczyć można do najpiękniejszych i najmil­zych w Indiach.
Mamy tu kukurydzy w bród, jako też warzyw i owoców, pośród tych zaś jest jeden, którego ziarnem, zwanym kakao, mieszkańcy posługują się jak pieniądzem.
Te dwa zdania zostały napisane w 1528 roku przez Gonzala Fernandeza de Oviedo. Znajdują się w czterdziestej drugiej z pięćdziesięciu ksiąg jego dzieła zatytułowanego Historia general y natural de las Indias.
Ów Oviedo y Valdés jest potomkiem szlacheckiego rodu z księstwa Asturii. Urodził się w 1478 roku w Madrycie. W Hiszpanii, która odnosi triumf nad ostatnimi bastionami arabskimi i konkuruje na morzach z Portugalczykami. W kraju, gdzie wciąż jeszcze żywy jest duch rycerstwa. W roku 1493, jako piętnastoletni chłopiec, Gonzalo dowiaduje się, że karawele Krzysztofa Kolumba, z wielkim krwawym krzyżem na kwadratowych żaglach, dopłynęły do nieznanych brzegów. 25 września admirał don Cristóbal wypływa z Kadyksu w swoją drugą podróż. Tym razem już siedemnaście żaglowców płynie majestatycznie arabską Wadi al-Kabir, słusznie przemianowaną na chrześcijańską Gwadalkiwir.
W wieku dwudziestu lat młody, wykształcony, choć niezbyt wysoko urodzony człowiek wyrusza do Italii, by tam szukać swojej szansy. Uczy się toskańskiego i czyta Dantego w oryginale. Nie tak zbija się fortunę.
W 1502 roku wraca do Hiszpanii, gdzie nudzi się i gryzmoli nieporadne wiersze, żeni się po raz pierwszy z piękną Margaritą de Vergara, która czyni go niebawem wdowcem, po raz drugi zaś — z nie mniej piękną Isabel de Aguilar. W dziele wspinania się po szczeblach władzy ślub bywa często skuteczniejszy od erudycji. Ale tego jeszcze mało. Zarówno ówczesny chłop, jak i szlachcic powinni wybrać się do Indii, jeden w ładowni, drugi na międzypokładziu, jeden ostrząc kordelas, drugi — miecz, pierwszy marząc o mule, drugi o własnym koniu.
11 kwietnia 1514 roku uczciwy człowiek o nieposzlakowanej opinii zostaje mianowany kontrolerem królewskim w odlewni złota w Darién w dzisiejszej Kolumbii. Miasto Santa María del Darién już od czterech lat figuruje na portolanach. Możemy sobie łatwo wyobrazić kościół i rząd drewnianych baraków wzdłuż pełnej błota ulicy, a także Indian, którzy z oddali i po kryjomu obserwują dumnych facetów z bródką i w zardzewiałym hełmie na głowie, dosiadających pierwszych w Nowym Świecie koni. Ich dowódcy — a wśród nich Oviedo — noszą białe rajtuzy i pludry z rozporkami, co sprawia, że wyglądają jak wielkie indyki na cienkich nóżkach. Już dwa miesiące po przybyciu piękna Isabel i jej syn umierają na malarię.
Dystyngowany italianista dowiaduje się, co to wojna i grabieże, widzi niewolników przypalanych rozgrzanym do czerwoności żelazem i indiańskich kacyków, których rzuca się na pożarcie psom. Jednak w przeciwieństwie do Bartolomé de Las Casas Oviedo potępia te barbarzyńskie praktyki jako niegodne wartości rycerskich. W roku 1516 wraca do Europy, prosi o audiencję u młodziutkiego Karola V, udaje się do Brukseli, gdzie zabiega o to, by podboju dokonywano z poszanowaniem kodeksu honorowego. To polityczny błąd. Europejscy królowie wolą powierzać swoje Indie brutalom bez czci i wiary, szybko zdobywającym złoto, nie zaś oświeconym umysłom, które wkrótce mogłyby się uniezależnić od Starego Świata. A co do reszty, w tym co do stanu waszych dusz, to zaufajcie Kościołowi. On już się postara o to, by grzechy zostały wam odpuszczone.
Urażony Oviedo jest znów w Hiszpanii i zostaje pisarzem: chce opisywać świat takim, jakim powinien być. Wydaje epos rycerski Don Claribalte, który kilkadziesiąt lat później przeczyta Miguel de Cervantes. Jednak i na literaturze — jak wszystkim wiadomo — nie da się zbić fortuny. Oviedo jest człowiekiem aktywnym i ciekawym wszystkiego, więc chciałby zostawić jakiś ślad w dziejach swojego wieku. Wraz z Las Casasem stara się o urząd gubernatora Santa Marty, tego samego miasta, w którym trzy i pół wieku później spotkamy Simona Bolivara, będącego już u kresu życia i siedzącego na plaży w wiklinowym fotelu.
Las Casas potrzebuje pięćdziesięciu chłopów, by z Santa Marty uczynić rolniczą kolonię, Oviedo natomiast chce przy pomocy setki żołnierzy dokonać podboju zgodnie z kodeksem. Uzyskuje jedynie awans na gubernatora-porucznika Santa Marii del Darién.
Podczas drugiego pobytu w Indiach spędzi pięć miesięcy w Panamie, ponownie jako kontroler odlewni złota, i będzie świadkiem powrotu z Północy Gaspara de Espinosa, który odkrył właśnie dzisiejszą Kostarykę i zatokę Orotiña. W imieniu króla Oviedo ostempluje pięćdziesiąt tysięcy pesos z czystego złota.
Po powrocie do Santa Marii niepopularny gubernator, który nie pozwala spokojnie mordować i każe odsyłać złoto królowi, szybko pada ofiarą zamachu i ledwo wyleczywszy rany, musi uciekać. Dociera na wyspę Hispaniolę i zawiera trzecie małżeństwo, z Cataliną de Ribafrecha, a ona czyni go ojcem Diega Lopeza de Salcedo, przyszłego gubernatora Hondurasu. Oviedo ma teraz czterdzieści pięć lat. Osiągnął stabilność. Marzy o napisaniu gigantycznego dzieła, które zaczyna od spisu treści.
Z Hiszpanii otrzymuje propozycję objęcia urzędu guberna­tora w Cartagena de Indias: udaje, że ją przyjmuje, chce bowiem raz jeszcze wsiąść na statek. Ale na ocean popycha go teraz już tylko jedno: nazwa dziewiczej ziemi, gdzie wszystko jest jeszcze możliwe, gdzie nie powtórzą się już błędy z Darién, raju po drugiej stronie zatoki Orotiña, gdzie — podobnie jak na kartach powieści — dokonywać można czynów rycerskich. Tyle że na to miejsce sfruwają już niczym drapieżne ptaki wszyscy spryciarze i kapitanowie, o których Kubańczyk José María de Heredia napisze czterysta lat później, że snuli marzenia heroiczne i brutalne.
Oviedo udaje się do Panamy, a stamtąd do Nikaragui.
W 1513, rok przed pierwszą podróżą Ovieda, Vasco Núñez de Balboa przedostał się przez Przesmyk Panamski i odkrył morze na południu, stając się pierwszym Europejczykiem, który odcisnął ślad swoich stóp na plaży nad nienazwanym jeszcze wówczas Pacyfikiem. Ten wyczyn nie zyska takiej sławy jak pierwszy krok Neila Armstronga na Księżycu.
Ów Balboa nie płaci już podatku Koronie, jest kimś w rodzaju Kurtza zagubionego w jądrze ciemności, a w Historii pozostanie po nim jedynie — gdy z obiegu wypadną już ziarna kakaowca — nazwa monety w Panamie. Gubernator Darién, Pedrarias Dávila, wyrusza przeciw niemu z dwoma tysiącami ludzi. Po pospiesznym procesie Núñez de Balboa i jego buntowniczy żołnierze zostają ścięci toporem, Pedrarias zaś zakłada na miejscu egzekucji miasto Panama, co dzieje się w roku 1519, czyli dokładnie wtedy, gdy Magellan i Elcano odbijają od wybrzeży Hiszpanii i płyną przez Atlantyk w poszukiwaniu przeprawy morskiej na południe.
Z Panamy Pedrarias wysyła misje rozpoznawcze na północ, wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, szukając przesmyku między oceanami, co umożliwiłoby konkurowanie z osiadłymi już na Filipinach Portugalczykami i otwierało Hiszpanii drogę do Azji i korzeni. Postęp dokonuje się szybciej na morzu niż na lądzie. W maju 1520 roku, gdy Espinosa dociera do zatoki Orotiña i dzisiejszej Kostaryki, Magellan i Elcano dopływają już do La Platy. Rok później, w 1521, po odkryciu cieśniny na krańcach Chile, Magellan trafia na Filipiny, gdzie ginie w potyczce z tubylcami.
Elcano wraca na morze i opływa Afrykę. W 1522 przybija do wybrzeży Hiszpanii, a Karol V obsypuje go honorami.
Niebawem Gil González Dávila otrzymuje od króla rozkaz, by opuścić Panamę, ruszyć jeszcze dalej na północ i wkraczając na ziemie należące do wodza Nicarao, szukać przejścia pomiędzy dwoma oceanami, co pozwoliłoby uniknąć piętnastu tysięcy kilometrów niebezpiecznej żeglugi. Pierwszy kontakt z Indianami — a dochodzi do niego w roku 1523 — przebiega pokojowo: w zamian za drewniane krzyże i mgliste obietnice wiecznego zbawienia chrześcijanie otrzymują kwintale złota. Jednak ich armia — zanadto uzbrojona jak na pokojową misję — staje się szybko celem pomalowanych na czerwono i czarno łuczników innego, mniej łatwowiernego wodza Diriajena, który nie troszcząc się o zbawienie swojej duszy, zmusza Davilę do wycofania się ze złotem do Panamy.
Ten sukces podsyca niebawem głód wszystkich hiszpańskich konkwistadorów, którzy nie godzą się, by Gil González Dávila zawładnął ostatnim niezbadanym skrawkiem Ameryki Środkowej i mógł poszukiwać przesmyku między oceanami. W roku 1524 sfora drapieżców osacza ze wszystkich stron nikaraguańskiego królika. Z północy i podbitego trzy lata wcześniej Meksyku Hernán Cortés wysyła dwie ekspedycje pod wodzą Pedra de Alvarado i Cristobala de Olid: jedna porusza się lądem, druga morzem. W 1526 roku Diego López de Salcedo, krewny Ovieda, obejmuje urząd gubernatora Hondurasu i zamieszkuje w forcie w Trujillo, tym samym, który w roku 1860 zajmie William Walker. Jego zamiary były podobne. Z Trujillo ruszyć na południe i zaatakować Nikaraguę. William Walker zostanie rozstrzelany na plaży, którą trzysta pięćdziesiąt lat wcześniej Diego López de Salcedo opuszcza rankiem na czele swoich oddziałów, żeby przedzierać się przez sosnowe lasy i góry Hondurasu. Wkracza jako zwycięzca do Nikaragui i obejmuje władzę w León 7 maja 1527 roku, obdzielając swoich ludzi niewolnikami i kopalniami złota.
W kolejnych miesiącach Nikaragua przypomina obrazy Meissoniera lub Balbusa ze scenami batalistycznymi, na których z bitewnej kotłowaniny wyłania się nagle zakrwawione ostrze miecza, zdeformowany wędzidłem pysk i końskie oczy wytrzeszczone ze strachu, kopyto wgniatające w ziemię pancerz, stalowy hełm toczący się po piasku… Cristóbal de Olid, oficer Hernana Cortesa, zostaje zamordowany. Francisco Riquelme — powieszony. Francisco Hernández de Córdoba — ścięty. Gil González Dávila ucieka. Diego López de Salcedo, pozbawiony urzędu, trafia do więzienia. Z tego chaosu zwycięsko wychodzi niestrudzony Pedrarias, który zachowa władzę i swój pałac w León aż do śmierci w wieku dziewięćdziesięciu lat.
Mieszka w nim tuż przed przyjazdem Ovieda pod koniec roku 1527.
Oviedo nie jest konkwistadorem. Nie stara się o polityczną posadę w Nikaragui. Buduje dom w León, zajmuje się interesami, bogaci na handlu niewolnikami i perłami. Nie ze skromności, lecz dlatego, że jego ambicje sięgają dalej. Sława, o której marzy, ma wymiar literacki. Za pięć stuleci jego nazwisko będzie zapamiętane. A nazwiska tych próżnych kapitanów, którzy go otaczają, nie ulegną zapomnieniu tylko dlatego, że on sam je zanotuje.
Wzorując się na układzie Historii naturalnej Pliniusza Starszego, opisuje jeziora i wulkany, owoce i nieznane ptaki, jako pierwszy rysuje panterę, mrówkojada, pancernika i liść kakaowca.
Przez blisko dwa lata Oviedo uprawia etnologię porównawczą. Zbiera materiały na temat wierzeń i uroczystości wotywnych Indian Chorotega, Nacarao, Chondale i Maribio, spotyka się z wodzami i opisuje arkana sprawowania władzy politycznej. Opisuje Indian, którzy zbierają owoce kakaowca i następnie piórkiem wyskrobują z nich tłuszcz. Chwali medyczne właściwości tego balsamu, cieszy się, że ziarna kakaowca zastępują pieniądz, co ogranicza tezauryzację. Notuje niektóre ceny obowiązujące w osadach indiańskich w roku 1528.
Tamtego roku w Nikaragui za dziesięć ziaren można było kupić królika. Za cztery — osiem fig. Niewolnik kosztował sto ziaren, w zależności od tego, jak się strony dogadały. Lubieżni Indianie mogli sobie również zafundować guatepol, co oznacza prostytutkę lub córę radości, przyjemność za osiem do dziesięciu ziaren, zależnie od umowy. Innymi słowy, numerek za królika. I może łatwiej było pukać do drzwi burdelu, trzymając za dwoje uszu właśnie królika.
W maju 1529 roku Oviedo stwierdza, że o Nikaragui napisał już wystarczająco dużo. Setki stron tekstu i rysunków utworzą księgę czterdziestą drugą jego Historia general y natural de las Indias.

* Sekretarz generalny Meksykańskiej Partii Komunistycznej.

 
Wesprzyj nas