Susanne Mischke napisała 19 powieści kryminalnych i przez dwie dekady pisarskiej kariery zyskała w Niemczech spore groni sympatyków. Co ciekawe, dopiero kilka tygodni temu do rąk polskich czytelników trafił pierwszy przekład jednej z jej książek. Dlaczego dopiero teraz i czy warto po tę lekturę sięgnąć? Sprawdziliśmy.


Zdawałoby się, że dorobek niemieckiej autorki kryminałów jest trudny do przeoczenia: Susanne Mischke od ponad 20 lat czaruje czytelników swoimi historiami. Od debiutu w 1994 roku udziela się w kilku stowarzyszeniach zrzeszających pisarzy powieści kryminalnych i ma spore grono oddanych wielbicieli. -Może wydawcy nie zauważali sporego potencjału tych książek – mówi Marcin Kicki z Domu Wydawniczego PWN, którego nakładem ukazało się w Polsce „Zabij, jeśli potrafisz”. -My też nad tym bolejemy. Dlatego postanowiliśmy być pierwsi na polskim rynku i zacząć upowszechniać twórczość królowej niemieckiego kryminału – dodaje.

Jej „Zabij, jeśli potrafisz”, debiut przed polską publicznością, to ostrożny wybór wydawcy spośród pisarskiego dorobku Mischke. Kryminał ten jest zarazem bardzo klasyczny i bardzo skandynawski, a zatem taki, jaki powinien być, by spodobać się szerokiej publiczności. Zawiera wszystkie niezbędne atrybuty gatunkowe, stanowi intelektualną grę z wielością możliwych rozwiązań i tylko jednym prawdziwym, a zarazem prezentuje w sposób udany tło społeczno-obyczajowe. Jest w nim wszystko to, co polski czytelnik zna już z powieści Hakana Nessera, Ake Edwardsona i ich naśladowców: komisarz z problemami osobistymi, jego osobliwa asystentka wyróżniająca się pośród kolegów z komendy, imigranci sprawiający problemy szwedzkiemu społeczeństwu i sporo mroku czającego się pośród dobrze sytuowanej warstwy społecznej.

Czy zatem warto poświęcić czas na lekturę, pomimo że z dużym prawdopodobieństwem, każdy miłośnik kryminałów miał już okazję czytać historię złożoną z podobnych elementów? Odpowiedź brzmi: tak, bo Susanne Mischke ma talent narracyjny i pozostając wierną konwencji gatunkowej potrafi pisać tak, by przykuć uwagę odbiorcy od pierwszej do ostatniej strony. Nie brak jej też reporterskiego zmysłu obserwacji, potrafi budować nastrój chwili wokół detali, pisze obrazowo.

Susanne Mischke ma talent narracyjny i pozostając wierną konwencji gatunkowej potrafi pisać tak, by przykuć uwagę odbiorcy od pierwszej do ostatniej strony

W „Zabij, jeśli potrafisz” opowiedziała czytelnikom historię rodziców poszukujących dziecka uprowadzonego w biały dzień z ruchliwego targu w centrum miasta. Ich nieszczęście to tylko jeden z wątków poruszonych w powieści. Pojawia się też tajemnicze samobójstwo niezwykle zamożnego mężczyzny, jak również zaginięcie kilkuletniej dziewczynki z ubogiej imigranckiej dzielnicy. Komisarz Gregor Forsberg będzie miał za zadanie dowiedzieć się czy te sprawy, z pozoru odległe, mają jakiś wspólny mianownik. Wisienką na torcie jest finał powieści: z jednej strony przewidywalny, z drugiej dający do myślenia.

Wanda Pawlik

Oficjalna strona Susanne Mischke (w języku niemieckim)
Facebook autorki

Susanne Mischke
Zabij, jeśli potrafisz
Przekład Sylwia Miłkowska
Wydawnictwo Impint / Dom Wydawniczy PWN
Premiera: październik 2014


Kościół był wypełniony po brzegi. Także z „Göteborg Dagbladet” przybyła liczna reprezentacja. Obok naczelnego Pettera Hinnforsa siedział Peer Reinfeldt, dawny szef działu wiadomości. Eva złapała się na myśli, jak szybko ludzie się starzeją, kiedy rezygnują z życia zawodowego. Na początku wybrała ławkę z tyłu, obok kolegów, ale potem została poproszona przez Daga Cederlunda, który przywitał ją serdecznym uściskiem, o zajęcie miejsca z przodu. Teraz siedziała w drugim rzędzie, zaraz za rodziną. Po przekątnej widziała wygolony kark Daga, którego grzecznie zaczesane włosy ukazywały kilka siwych pasemek, obok blond kok jego żony Mette. Dag je sobie przedstawił. Ponad kapeluszem Marty Cederlund można było dojrzeć trumnę, która ginęła pod kaskadą kwiatów.

W kościele było chłodno i Eva cieszyła się, że założyła blezer. Dobrze też, że w ostatniej chwili zdecydowała się na małą czarną, ponieważ w pierwszych ławkach otoczona była szytymi na miarę włoskimi garniturami oraz kostiumami od najlepszych projektantów. Prominenci z odpowiednio ponurymi minami zastygli sztywno na niewygodnych siedzeniach. Pprócz osobistości Göteborga na uroczystość przybyło także kilku przedstawicieli branży ze Sztokholmu, znanych czytelnikom z działów ekonomicznych krajowych gazet. Dla Cederlunda „Dagbladet” stanowił raczej pasję, do której z jakichś sentymentalnych powodów był przywiązany. Obok Evy w kaszmirowym golfie i dusznych oparach perfum siedział wydawca jednego z magazynów o sztuce. Było też wielu przedstawicieli mediów. Eva przyłapała się na tym, że wśród tłumu gości szuka Leandera Hanssona. Nie było go tu, ale dlaczego miałby być?

Prowadząca ceremonię pastorka starała się dodawać otuchy i przypominała o życiu wiecznym. O samobójstwie Cederlunda wspomniała tylko przelotnie, stwierdzając, że nie wiadomo, co go skłoniło do popełnienia takiego czynu. Mowa nie poruszyła Evy, tym bardziej była zdziwiona, widząc u niektórych łzy w oczach. Ważniak ze Stena Line bez skrępowania pociągał nosem. Czy rzeczywiście płaczą po Cederlundzie? Czy to tylko nastrój smutku, który wzbudza w nich melancholię i sprawia, że zaczynają myśleć o własnych troskach?

Dodatkiem do kazania był ponury monolog redaktora naczelnego wygłoszony po mowach kierownika wydawnictwa i szefa telewizji. Potem do mikrofonu podszedł Dag Cederlund. Podziękował zgromadzonym za przybycie i w formie kilku anegdot przedstawił Magnusa Cederlunda jako surowego, ale troskliwego ojca, bez którego nie byłby tym, kim dzisiaj jest. A kim jest? Był rewidentem gospodarczym w urzędzie skarbowym. Niezły zawód, nic naruszającego godność, ale też niezbyt ciekawa kariera dla syna milionera.
Co za aktor, pomyślała Eva, gdy zakończył przemowę.
Dag miał trzydzieści dziewięć lat, rok mniej od Evy i w dzieciństwie był dla niej niczym młodszy brat. Prawie codziennie bawili się razem w ogrodzie albo w domu. Tylko kiedy odwiedzały ją przyjaciółki, odprawiała go z kwitkiem. Stał wtedy przy płocie jak smutny pies, nawet gdy padał deszcz albo śnieg. Czasem litowały się nad nim, przywoływały go i kazały mu odgrywać służącego. Dag uwielbiał Evę i robił wszystko, co chciała. Teraz, po trzydziestu latach, musiała przyznać, że bardzo to wykorzystywała. Przeważnie to on przychodził do niej, rzadko bywało odwrotnie. Ilekroć bawili się w domu Cederlundów, Marta krążyła wokół nich i uważała, żeby niczego nie uszkodzili i nie pobrudzili. Magnusa Cederlunda widywało się rzadko, ale kiedy zjawiał się w domu, Marta natychmiast odsyłała Evę.
– Tak mi szkoda tego biednego chłopca – mawiała matka Evy, a jej ojciec nazywał Cederlunda tyranem. Przez długi czas Eva nie wiedziała, co rodzice mają na myśli. Nie rozumiała tego słowa, ale nie brzmiało jak coś dobrego. Ona sama uważała, że ojciec Daga jest całkiem w porządku. W każdym razie sądziła, że jest sympatyczniejszy od Marty, która wiecznie chodziła ze skwaszoną jak cytryna miną.

Eva miała dziewięć czy dziesięć lat, kiedy zbierała pranie w ogrodzie i z sąsiedniego domu dobiegły ją krzyki i odgłosy uderzeń. Gdy kilka dni później zaczęła o tym mówić, Dag zamknął się niczym ostryga. Od tej pory częściej snuła się między sznurami do prania, błogo drżąc w przekonaniu, że robi coś zabronionego.
Pięć lat później po powrocie do domu zobaczyła matkę w kuchni siedzącą przy stole z Martą Cederlund. Nie wiedziała, co ją bardziej zszokowało: obecność sąsiadki, która nigdy wcześniej nie bywała w ich domu, czy okazane emocje. Nie zalewała się łzami, ale jej powieki były zaczerwienione, a oczy podejrzanie połyskiwały. Dag uciekł z domu. Czy Eva wie, dokąd poszedł?
Z czasem Eva i Dag zaczęli tracić kontakt, ale chodzili do tego samego gimnazjum i oczywiście wiedziała o jego ucieczce. Skłamała, że jest inaczej. Następnego ranka ciemna limuzyna Cederlundów zatrzymała się przed nią, kiedy stała na przystanku. Eva miała piętnaście lat i nie była jeszcze tak pewna siebie. Gdy Magnus poprosił ją uprzejmie, żeby wsiadła, nie miała odwagi odmówić. Bała się jego przenikliwych oczu i potężnych brwi. Czuła, że za uśmiechem legwana czai się coś mrocznego, niebezpiecznego.
Tyran.
Kiedy ją wysadził pod szkołą, zdążył wyciągnąć od niej wszystko.
Dag jeszcze tego samego dnia został złapany przez patrol w parku Schlosswald, gdzie krążył z grupą punków i popijał piwo z puszki, a następnie odstawiony do domu.
Kilka dni później Eva daremnie wyglądała Daga i robiła sobie ogromne wyrzuty. W wyobraźni widziała go całego w zielonych i niebieskich siniakach z połamanymi kończynami. Potem jej matka dowiedziała się, że chłopak został odesłany do siostry Marty w Malmö.
– Tak jest dla niego na pewno najlepiej – powiedziała. Od tej pory Eva nie słyszała więcej o Dagu. Gdy w połowie lat dziewięćdziesiątych Cederlundowie wybudowali dom w Långedrag i się wyprowadzili, ona studiowała w Uppsali. Do dziś zadawała sobie czasem pytanie, czy Dag wiedział, kto go wydał. I czy jej późniejszy etat w „Dagbladet” był judaszową zapłatą.

Msza żałobna się skończyła i po błogosławieństwie wszyscy – niczym stado czarnych owieczek – ruszyli ku wyjściu. Ponieważ Eva siedziała z przodu, była jedną z ostatnich osób, które opuściły kościół. Szukała wzrokiem kolegów, kiedy zdecydowanym krokiem podeszła do niej Marta Cederlund. Eva składała już kondolencje, ale teraz Marta podziękowała jej za przybycie i pytała o matkę. Po oczach kobiety widziała, że jej zainteresowanie było poważne, nie pytała z czystej uprzejmości. Odparła więc zgodnie z prawdą:
– Niedobrze. Ma raka. Bez szans na wyleczenie.
Marta skinęła głową.
– Słyszałam o tym. Niezmiernie mi przykro. Jest bardzo sympatyczną kobietą.
– Tak, taka jest. – Nagle Eva także zaczęła walczyć z łzami.
– A ty, słyszałam, wyszłaś za mąż.
– Tak, cztery miesiące temu – potwierdziła Eva.
Stieg rano spytał Evę półgębkiem, czy ma jej towarzyszyć, ale odmówiła. To był raczej obowiązek zawodowy, nieboszczyk nie był jej szczególnie bliski. Stiegowi ulżyło, ponieważ nigdy nie chodził na pogrzeby i unikał wszystkiego, co przyprawiało go o smutek.
– Podobał mi się twój nekrolog o moim mężu – powiedziała Marta.
Eva podziękowała jej, uśmiechając się. Pochwała z jej ust to było coś.
– Czytam wszystkie twoje artykuły. Także w „Expressen” i „Svenska Dagbladet”.
Evę zdziwiło, że Marta jest tak dobrze poinformowana o jej publikacjach. Czytała codziennie kilka gazet? Chociaż… miała na to czas. Marta Cederlund, o ile Eva wiedziała, nigdy nie pracowała zawodowo. A może mąż dawał jej artykuły Evy do czytania?

Nagle Marta zbliżyła się do niej, ścisnęła ją za ramię i spod ronda kapelusza spojrzała twardo w oczy. Musiała zadrzeć głowę, ponieważ Eva mierzyła prawie metr osiemdziesiąt. Abstrahując od formalnego podania ręki, był to pierwszy raz, kiedy Marta jej dotknęła i Eva omal się nie wzdrygnęła. ale zdołała się opanować.
– Muszę z tobą porozmawiać – mimo że głos Marty był cichy, pobrzmiewało w nim zdenerwowanie.
– Tak, oczywiście, chętnie.
– Nie tutaj. Możesz przyjść do mnie?
– Oczywiście. Może jutro wieczorem?
Marta puściła jej ramię i pokręciła głową.
– Dag i Mette zostaną kilka dni. Jest jeszcze parę spraw do uregulowania.
Jej mina pozwalała przypuszczać, że ich wizyta niekoniecznie jest dla niej przyjemna.
– A o co chodzi? – spytała Eva.
– To ma związek z moim mężem. Na coś się natknęłam… Nie wiem, co z tym zrobić. Z Dagiem nie mogę o tym porozmawiać. Potrzebuję twojej pomocy. I dyskrecji.
Zdziwienie Evy wzrosło. Co mogło być tak drażliwego, żeby Marta nie mogła zaufać synowi?

 
Wesprzyj nas