Mówi się, że czasami najlepszą rzeczą, jaka nas spotyka w życiu, jest dar drugiej szansy, abyśmy nareszcie zrobili to, co powinniśmy byli zrobić za pierwszym razem.


Luke miał bardzo wiele: kochającego ojca, wspaniały dom, duże pieniądze, zaplanowaną przyszłość.

Gdyby ktoś mu kiedyś powiedział, że wyrzeknie się tego wszystkiego, nie uwierzyłby. A jednak tak się stało. Podjął złe decyzje, poznał nieodpowiednich ludzi. Nie rozumiał, czym naprawdę jest miłość.

Stare przysłowie głosi, że gdyby nie ciemność, nigdy nie poznalibyśmy światła. Luke na własnej skórze przekonał się o prawdziwości tych słów.

Czy kręte i niebezpieczne ścieżki jego życiowych wyborów zaprowadzą go w końcu do domu?

“Papierowe marzenia” to powieść Richarda Paula Evansa uznana przez czytelników za jedną z najlepszych i najbardziej poruszających w jego dorobku. Tym razem autor bestsellerowych “Stokrotek w śniegu” i “Kolorów tamtego lata” opowiada historię o miłości i przebaczeniu, na które nigdy nie jest za późno.

Richard Paul Evans
Papierowe marzenia
Tłumaczenie: Hanna de Broekere
Wydawnictwo Znak
Premiera: 25 sierpnia 2014

Rozdział 5

Inteligentni ludzie bywają inspirujący albo męczący. Czasami jedno i drugie.
– Z dziennika Luke’a Crispa

Za pięć szósta już byłem w holu na parterze budynku, w którym mieszkałem. Candace jeszcze nie było. Mniej więcej dziesięć po szóstej zacząłem się zastanawiać, czy mnie nie wystawiła do wiatru. Zamierzałem wrócić do swojego pokoju, gdy wyszła z windy.
W pierwszej chwili jej nie poznałem, tak bardzo zmienił się jej wygląd. Włosy zaczesała do tyłu i włożyła drogie dżinsy oraz krótką kurtkę z niebieskiego zamszu podkreślającą jej figurę. Podeszła do mnie z promiennym uśmiechem.
– Przepraszam za spóźnienie. Moja współlokatorka wróciła zapłakana i nie mogłam tak po prostu jej zostawić.
– Nic się nie stało – powiedziałem. – Mówiłaś, że to grupa dyskusyjna. Mam zabrać swoje książki?
Uśmiechnęła się ironicznie.
– Właściwie to nie jest żadna grupa dyskusyjna – powiedziała.
– Nie mam pojęcia, dlaczego używamy tej nazwy. Pewnie żeby nie mieć wyrzutów sumienia z powodu czasu, jaki marnujemy.Większość z nas poznała się w pierwszy weekend kursów przygotowawczych i od tego czasu trzymamy się razem. – Po wyjściu na zewnątrz skręciliśmy w kierunku zachodnim. – Tędy idzie się do Smokey Joe’s – wyjaśniła.
Powietrze było rześkie, a słońce kryło się za powłoką niskich chmur.
– Skąd jesteś, Luke? – zapytała.
– Ze Scottsdale w Arizonie.
– Scottsdale – powtórzyła. – Scottsdale Fashion Square.
– Byłaś tam?
– Kilka razy. Uwielbiam Arizonę. Zazwyczaj zatrzymuję się w The Phoenician.
– To zaledwie pięć kilometrów od mojego domu – u podnóża Camelback Mountain.
– Chodziłam pieszo po Camelback. Piękne okolice.
– Moje rodzinne strony – powiedziałem. – A ty skąd jesteś?
– Cincinnati. Gdy dorastałam, moja rodzina często przenosiła się z miejsca na miejsce. Ale to Cincinnati nazywam swoim domem.
– Dlaczego zainteresowałaś się biznesem i zarządzaniem? – zapytałem.
– Mówiąc słowami Williego Suttona: „Bo tam są pieniądze”.
– Kto to jest Willie Sutton?
– Słynny rabuś bankowy z czasów Wielkiego Kryzysu. Gdy go zapytali, dlaczego napada na banki, odpowiedział…
– … „Bo tam są pieniądze” – dokończyłem.
Uśmiechnęła się.
– Zgadza się.
– Jaki jest ten Smokey Joe’s? – zapytałem.
– Typowy bar kampusowy. Prezydent Ford nazwał go „siedemnastą instytucją edukacji wyższej na Uniwersytecie Pennsylvania” albo jakoś tak podobnie. Bywalcy określają się jako Pennstitution. Nie bardzo wiem, co to znaczy. Dla mnie to po prostu miejsce, w którym można spędzić czas.
– Brzmi zachęcająco – stwierdziłem.
– Mam nadzieję – powiedziała z pewną rezerwą w głosie. – Wiesz, powinnam cię chyba ostrzec przed moimi znajomymi. Bywają trochę… wstrząsający.
– Wstrząsający?
– No wiesz, coś jak wypadek samochodowy. Ale przynajmniej nie są nudni. Nigdy nie są nudni.
– To fajnie – powiedziałem.
– Fajnie – przytaknęła. I zaraz dodała: – Na ogół.

*

Smokey Joe’s znajduje się na University Square, około dziesięciu minut od mojego mieszkania. Ma wystrój, jakiego oczekuje się od ulubionego miejsca spotkań studentów: niskie sufi ty, drewniana boazeria i wiszące na ścianach fotografie w ramkach. Gdy weszliśmy, w środku było tłoczno i głośno. Z szafy grającej płynęła muzyka lat osiemdziesiątych. Candace rozejrzała się i z przeciwległego kąta sali pomachała do nas rudowłosa dziewczyna. Candace ujęła mnie za rękę.
– Tam jesteśmy – powiedziała.
Przecisnąwszy się przez tłum, dotarliśmy do narożnika po wschodniej stronie sali. Przy stoliku z na wpół zjedzoną pizzą i dwoma dużymi kuflami piwa siedziało pięcioro studentów. Mężczyzna u szczytu stołu z wyglądu trochę przypominał Jamesa Deana. Miał złotobrązowe włosy, rozpiętą na piersiach koszulę z bawełny o panamowym splocie i podwinięte rękawy. Skierował na mnie chłodne spojrzenie.
– To Luke – przedstawiła mnie Candace, zwracając się do wszystkich przy stole.
Wszyscy pomachali do mnie lub skinęli w moim kierunku głową. Wszyscy z wyjątkiem chłopaka podobnego do Jamesa Deana, który nadal przyglądał mi się badawczo.
– Luk-ierek – powiedział do mnie po chwili. – Jestem Sean.
Napij się piwa.
– Dzięki.
Oboje z Candace usiedliśmy przy stole.
– To Marshall, Suzie, Lucy i James – Candace przedstawiła mi pozostałe osoby.
– Cześć – powiedziałem do wszystkich.
Wysoki blondyn wyciągnął dłoń ponad stołem i uścisnął mi rękę.
– Jestem Marshall.
– Cześć.
– Jak się nazywasz, Luke? – zapytał Sean.
– Crisp.
– Crisp? Jak Ksero Crispa? – odezwał się James, szczupły chłopak
o oliwkowej cerze i ciemnobrązowych, kręconych włosach.
– Zgadza się – odparłem, celowo nie dodając nic więcej.
– To nie jest pospolite nazwisko – powiedziała Lucy. To ona pomachała do nas, gdy weszliśmy do baru. Miała oszałamiającą urodę: rude włosy, piękne szmaragdowozielone oczy, pełne usta i zgrabną figurę. Jedną rękę trzymała na ramieniu Marshalla, więc rozumiałem, że byli parą. – Jesteś spokrewniony z właścicielami Ksero Crispa?
– To firma mojego ojca.
Candace spojrzała na mnie zaskoczona.
– Carl Crisp to twój ojciec? – zapytał, a właściwie wykrzyczał Marshall. – W kwietniu zeszłego roku czytałem w „Forbesie” opinię na jego temat. To ci dopiero jest kapitalista. Pozbawił pracy więcej ludzi niż huragan Katrina.
– A twój ojciec to kto? – zapytałem ostrym tonem. – Che Guevara?
Wszyscy się roześmiali z wyjątkiem Marshalla.
– Che Guevara. Dobre – stwierdził z uznaniem Sean. – W takim razie jesteś jednym z nas. Jesteśmy owocami kapitalizmu i produktami uprzywilejowania. Mamy wszystko i nic. – Wzniósł swoje piwo. – Za szampańskie marzenia i tekturowe dusze.
Słysząc to określenie, uśmiechnąłem się. Byłem ciekaw, w jakim stopniu opisywało jego samego.
– Za tekturowe dusze – zawtórowała Suzie, bardzo chuda dziewczyna o krótkich blond włosach.
– A więc, panie Crisp – podjął Sean, wpatrując się we mnie uważnie – jaki jest sens życia?
Candace przewróciła oczami.
– Każdego o to pyta – odezwała się Lucy.
Poczułem się trochę zakłopotany.
– Jeszcze nie znam odpowiedzi, Sean. Na razie cieszę się, że tu jestem.
– Mnie się podoba ta odpowiedź – odezwała się Candace.
– Tak, życie jest niezbadane – powiedział Sean. – To pewnik. Na przykład obecny tu James twierdzi, że jest odrodzony, cokolwiek to znaczy…
– To znaczy, że jestem chrześcijaninem – powiedział do mnie James.
– Jak mówiłem, cokolwiek to znaczy – ciągnął Sean. – Nabijanie się z chrześcijan jest jak polowanie na krowy z karabinem maszynowym.
James jedynie pokręcił głową.
– Obecna tu Lucy jest agnostyczką, choć to trochę zbyt wielkie słowo jak dla niej…
Lucy uderzyła go żartobliwie.
– … A Marshall jest hedonistą.
– Altruistycznym hedonistą – poprawił go Marshall.
– Co to znaczy altruistyczny hedonista? – zapytałem.
– Uważamy, że w życiu warto zabiegać jedynie o piękno i przyjemność – prawdziwe zaspokojenie wszystkich zmysłów. Przyznajemy jednak, że altruizm również sprawia pewnego rodzaju przyjemność.
– Jeszcze nie rozgryzłem, kim jest Suzie – powiedział Sean.
– Moralną kapitalistką – oznajmiła Suzie.
– To oksymoron – zauważył Marshall.
– A kim ja jestem? – zapytała Candace.
– Ty – odparł wolno Sean – jesteś ostrożna.
Candace wzruszyła ramionami.
– Czym różnię się od ciebie.
– A ty kim jesteś? – zwróciłem się do Seana.
Uśmiechnął się.
– Jestem głęboko powierzchowny.
– Co oznacza, że nie wie, kim jest – powiedziała Suzie.
– Co oznacza – powiedział Sean – że nie jestem na tyle arogancki, żeby twierdzić, że wiem, na czym polega sens życia, jeśli coś takiego w ogóle istnieje.
– Przesłyszałam się, czy ty rzeczywiście użyłeś słów „nie” oraz „arogancki” w odniesieniu do siebie? – zapytała Candace.
– Skoro wy wszyscy macie przydomki – powiedziałem – to przypuszczam, że ja też jestem kapitalistą. W końcu dlatego gonimy za marchewką w postaci dyplomu z zarządzania, zgadza się?
– Uwielbiam marchewki – powiedziała Lucy. Zwróciła się do mnie. – Jestem weganką.
– Chwileczkę – odezwał się Marshall – ale to nie przeszkadza ci być hedonistą. Kapitalizm jest dla ciebie środkiem czy celem?
– Środkiem do jakiego celu? – zapytałem.
– Ujmę to tak – powiedział Marshall. – Gdybyś miał miliard dolarów, nadal byś pracował?
Zastanowiłem się.
– Prawdopodobnie tak – odpowiedziałem.
– W takim razie jesteś takim samym hedonistą jak ja.
– Można wiedzieć, jak doszedłeś do tego wniosku? – zapytała Candace.
– Chodzi o to, że jeśli twoim celem ostatecznym jest robienie pieniędzy dla samego robienia pieniędzy, to jesteś najbardziej skrajnym ze wszystkich hedonistów, ponieważ czerpiesz przyjemność najmniej dostępną ze wszystkich przyjemności.
– Marshall ma rację – powiedział Sean. – Nowoczesny kapitalizm stworzył nowego estetę, zupełnie nowy gatunek człowieka – takiego, który nie ceni tego, co można kupić za pieniądze, ale same pieniądze. To tak, jakby przygotować ucztę tylko po to, żeby na nią patrzeć.
– To też może być przyjemne – zauważyła Candace.
– Ty – powiedział Sean, wskazując na nią – nie gadaj tyle. Candace przewróciła oczami.
– Zawsze istniał taki gatunek człowieka – odezwałem się. – Niedawno czytałem Dickensa.
– Masz rację – zgodził się Sean, kiwając głową. – Nasza kultura nie wymyśliła niczego nowego, ona jedynie bezwstydnie wchłania poronione wytwory poprzednich kultur – oczyszcza je i nazywa nowymi. Z filozoficznego punktu widzenia jest to fascynujące – relatywiści od wieków twierdzą, że sama podróż jest celem, i nowy typ kapitalisty przyswoił sobie ten pogląd. Twórz i gromadź. Poetyczne.
– Nie rozumiem, o co tyle hałasu – powiedziała Lucy. – Za dużo zachodu. Według mnie trzeba pracować, żeby żyć, a nie żyć po to, żeby pracować. Zarabiać dość, żeby starczyło na własne przyjemności.
– Co ty wiesz o pracy? – zapytał ją Marshall.
– Lepiej zapytaj, co wiem o przyjemności – odparła, tuląc się do niego.
– Rodzi się interesujące pytanie – powiedziała Candace. – Ile to jest „dość”? Przychodzimy na świat, żeby być zachłannymi czy dobrymi? A przede wszystkim, co jest dobre?
– I to jest właściwe pytanie – powiedział Sean, dotykając czubka swojego nosa, jakbyśmy grali w szarady. – Zachłanność jest dobra.
– Bóg jest dobry – odezwał się James. Do tej pory powiedział tak niewiele, że prawie zapomniałem o jego obecności.
– Możliwe, że cię zaskoczę – powiedział Sean, zwracając się do Jamesa – ale w tym jednym wypadku zgodzę się z tobą, mój ty dwukrotnie narodzony przyjacielu. Jeśli wierzysz w Boga i w to, że Bóg jest dobry, byłoby niewłaściwe nie uznać dobra, które on stworzył. To byłoby jak czczenie drzewa, ale wystrzeganie się jego owoców. Dobro jest w dążeniu do ziemskich przyjemności.
– A więc dzisiaj jesteś hedonistą – stwierdził Marshall.
– Hedonistą oraz wierzącym. Pomyśl tylko. Jeśli wierzysz w jednego Stworzyciela Wszechmogącego, to popatrz na to, co stworzył: zmysłowe przyjemności, jedzenie, picie, ciało – to jego dzieła, nie nasze – stworzone dla naszej radości. I to jest jedyny Bóg wart uwielbienia, ten, który stworzył nas…
– Albo został przez nas stworzony – wtrącił Marshall.
– … albo został przez nas stworzony – zgodził się Sean. – Bóg, który chce, żebyśmy przeżywali prawdziwą przyjemność. Wszystko inne to masochizm. A to już działka Lucy, nie moja.
Lucy uśmiechnęła się.
– Musi być masochistką, skoro jest z Marshallem – rzuciła Suzie.
Sean uniósł szklankę.
– Za zachłanność, hedonizm i Jedynego Prawdziwego Boga, który dał to światu.
Candace miała rację. O jej znajomych można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są nudni.

 
Wesprzyj nas