Były tancerz z Broadwayu, cierpiący na agorafobię Billy Shine przez ponad dekadę nie opuścił swojego domu. Życie i ludzi obserwuje przez okno…


I choć zna swoich sąsiadów – piękną manikiurzystę Rayleen, samotną starszą panią Hinman, byłą narkomankę Eileen i jej dziewięcioletnią córkę Grace czy złego na cały świat pana Lafferty’ego, większość z nich nigdy go nie widziała.

Gdy kilka metrów od jego patio, na schodkach prowadzących do rodzinnego domu zaczyna przesiadywać mała Grace, zdenerwowany zmianą w naturalnym porządku rzeczy mężczyzna zbiera się na odwagę i pyta ją, dlaczego przesiaduje na ulicy.

Jeśli będę siedzieć w środku, nikt nie zauważy, że mam kłopoty. I nikt mi nie pomoże – wyjaśnia dziewczynka.
Ta odpowiedź na zawsze zmieni życie Billy’ego.

“Znakomita książka!”
– New Books Review

“Oryginalna i cudowna”
– The Sun

Catherine Ryan Hyde
Nie pozwól mi odejść
Tłumaczenie Małgorzata Żbikowska
Wydawnictwo Jaguar
Premiera: 10 września 2014

Jeden:
Billy

Za każdym razem, gdy Billy wyglądał przez rozsuwane drzwi balkonowe, widział brzydkie, szare, zimowe popołudnie w Los Angeles, chylące się ku wieczorowi. Za każdym razem było trochę inaczej. Roześmiał się i zbeształ sam siebie:
– Billy, chłopcze, myślisz, że zachodzące słońce zerwie z tradycją na ten jeden wieczór?
Ponownie wyjrzał na dwór zza zasłony, którą owinął wokół siebie.
Dziewczynka wciąż tam była.
– Wiemy, co to oznacza, prawda? – mruknął.
Nie odpowiedział sobie, bo doskonale wiedział. Nie było więc sensu ciągnąć tej rozmowy.
Włożył szlafrok na starą, flanelową piżamę, ciasno opatulił nim chude jak patyk ciało i obwiązał się w pasie sznurkiem, którym jakieś sześć lat temu zastąpił pasek. Tak. Billy Shine zamierzał wyjść na dwór.
Nie z mieszkania na ulicę. Nic tak szaleńczo radykalnego. Jedynie na patio lub balkon, czy jak tam się zwało to miejsce wielkości znaczka pocztowego na parterze, gdzie stały dwa pordzewiałe krzesła ogrodowe.
Najpierw jednak ponownie wyjrzał przez drzwi, jakby oczekiwał burzy, wojny lub inwazji obcych – jakiegoś boskiego aktu, który usprawiedliwiłby rezygnację z wyjścia na balkon. Ale zrobiło się tylko trochę ciemniej, co nie było niczym nadzwyczajnym.
Zdjął szczotkę – prowizoryczne zabezpieczenie drzwi balkonowych przed włamywaczami – pokrytą warstwą kurzu i gazy. Od wieków nikt jej nie ruszał. Poczuł wstyd, bo był dumny ze swojego zamiłowania do czystości.
– Zapamiętać – powiedział głośno. – Należy wszystko odkurzać. Nawet jeżeli sądzimy, że nie będziemy tego używać w najbliższym czasie. Choćby tylko dla zasady.
Rozsunął drzwi zaledwie na kilka milimetrów i głośno wciągnął w płuca chłodne powietrze.
Dziewczynka uniosła wzrok, po czym spuściła go na stopy. Miała komicznie rozczochrane włosy, jakby od tygodnia nikt ich nie czesał. Niebieski rozpinany sweterek był krzywo zapięty. Mogła mieć nie więcej niż dziewięć lub dziesięć lat. Siedziała na schodkach, z rękami wokół kolan i kiwała się ze wzrokiem utkwionym we własnych butach. Oczekiwał mocniejszej reakcji z jej strony, bardziej wyrazistego gestu, jednak nie umiał określić, co to miałoby być.
Przysiadł ostrożnie na brzegu krzesła, przechylił się przez balustradę i spojrzał na czubek głowy dziewczynki, oddalony o niecały metr od niego.
– Bardzo dobry wieczór – powiedział.
– Cześć – odpowiedziała głosem brzmiącym niczym syrena alarmowa.
Drgnął i omal nie spadł z krzesła.
Nie znał się na dzieciach, sądził jednak, że dziewczynka sprawiająca wrażenie przygnębionej powinna mówić cicho. Co prawda wiele razy słyszał jej głos dobiegający zza ścian, bo mieszkała z matką w suterenie. Zbyt wiele. I nigdy się nie zdarzyło, by mówiła cicho. Mimo to spodziewał się, że tym razem zrobi wyjątek.
– Jesteś moim sąsiadem? – spytała tym swoim zaskakującym głosem.
Tym razem był na to przygotowany.
– Można tak powiedzieć – odparł.
– Więc dlaczego nigdy cię nie widziałam?
– No to teraz mnie widzisz. Ciesz się tym, co masz.
– Śmiesznie mówisz.
– A ty głośno.
– Wszyscy tak twierdzą. Czy ktoś ci już mówił, że śmiesznie mówisz?
– Nie przypominam sobie – odparł Billy. – Jednak z drugiej strony nie rozmawiam z wieloma ludźmi.
– No to wierz mi na słowo. To dziwny sposób mówienia, zwłaszcza do dziecka. Jak się nazywasz?
– Billy Shine. A ty?
– Shine? To znaczy błyszczysz jak gwiazdy albo jak podłoga, gdy się ją wypastuje?
– Coś w tym rodzaju.
– Skąd wziąłeś takie nazwisko?
– A ty skąd wzięłaś swoje? A tak w ogóle to jeszcze mi nie powiedziałaś, jak ci na imię.
– Grace. I mama mnie tak nazwała.
– Billy Shine to nie jest nazwisko matki. Naprawdę nazywam się Donald Feldman. Więc je zmieniłem.
– Dlaczego?
– Bo byłem w show biznesie. Musiałem mieć nazwisko tancerza.
– A Donald Feldman nie jest nazwiskiem tancerza?
– Ani trochę.
– Skąd wiesz, które jest, a które nie?
– Serce ci to podpowiada. Ale, ale, możemy tak siedzieć cały wieczór i prowadzić tę uroczą konwersację, wyszedłem jednak, by spytać, dlaczego siedzisz tu samotnie?
– Wcale nie siedzę samotnie Przecież ty tu jesteś.
– Jest już prawie ciemno.
Poruszyła się po raz pierwszy od chwili, gdy wyszedł, i spojrzała w górę, jakby chciała sprawdzić, czy mówi prawdę.
– Tak – przyznała. – Rzeczywiście. Więc już nie jesteś w show biznesie?
– Nie. Już nie. Nie jestem teraz w żadnym biznesie.
– Nie lubiłeś tańczyć?
– Bardzo lubiłem. Uwielbiałem. Taniec był całym moim światem. Śpiewałem też i grałem.
– Więc dlaczego przestałeś?
– Nie nadawałem się do tego.
– Nie byłeś dobry?
– Byłem bardzo dobry.
– Więc do czego się nie nadawałeś?
Billy westchnął. Wyszedł, żeby zadawać pytania, nie udzielać na nie odpowiedzi. A jednak to odwrócenie ról wydawało się takie naturalne, takie oczywiste. Właściwie dlaczego sądził, że może grać rolę dorosłego w tej – lub innej – rozmowie. To kwestia umiejętności aktorskich. Ale kto wie, co się stało z tymi umiejętnościami? Tracisz je, gdy nie ćwiczysz.
– Do niczego. Do niczego się nie nadawałem. A głównie do życia. Nie nadaję się do życia.
– Przecież żyjesz.
– Raczej wegetuję.
– Ale żyjesz.
– Dość kiepsko. Nie gram tej roli zbyt dobrze. Na szczęście krytycy znaleźli sobie bardziej obiecujące obiekty i to w samą porę. Czy mogłabyś wejść do domu? Znaczy, gdybyś musiała?
– Pewnie. Mam klucz.
Uniosła rękę, by mu go pokazać. Był to lśniący nowością klucz umocowany na sznurku zawieszonym na szyi. Odbiło się w nim światło ulicznej latarni, która właśnie rozbłysła.
Jasność, pomyślał Billy. Nie zapomniałem tego słowa.
– Mam drobny kłopot ze zrozumieniem, dlaczego ktoś tkwi na dworze, gdy może siedzieć w domu – powiedział.
– Ty nigdy nie wychodzisz na dwór?
Znowu to samo, pomyślał Billy. Nie ma sposobu, bym to ja prowadził rozmowę.
– Nie, jeśli to ode mnie zależy. Nie boisz się?
– Nie, jeżeli trzymam się blisko domu.
– A ja się boję. Widzę, że siedzisz tu sama i boję się. Nawet jeżeli ty się nie boisz. Więc może zrobiłabyś coś dla mnie. Może weszłabyś do środka, żebym nie musiał się już bać.
Dziewczynka ciężko westchnęła. Dramatycznie. I spełniła jego prośbę.
– No dobrze. Zresztą i tak zamierzałam wrócić, gdy latarnie się zapalą.
Wbiegła po schodach i zniknęła w domu.
– Świetnie – mruknął Billy do siebie i do zapadającego zmroku. – Gdybym wiedział, darowałbym sobie tę szczerość.
Źle spał tej nocy. A właściwie w ogóle nie spał. Nie był w stanie udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że ten przeogromny, niewypowiedziany akt, jakim było wyjście na balkon, stał się powodem zdenerwowania i bezsennej nocy, ale tak można było sądzić. Przynajmniej miał na co zwalić winę.
Lepsze to niż nic.
Gdy zasypiał, jedynie na kilka minut, śniły mu się trzepoczące skrzydła. Był to powracający sen lub półsen, a może iluzja. Albo halucynacja. Im bardziej czuł się zmęczony życiem, tym mocniej biły skrzydła we śnie.
Teraz znowu nie mógł przez nie spać.
W końcu zasnął, ale dopiero godzinę lub dwie po wschodzie słońca. A gdy obudził się, przeciągnął i wstał – bo nie należało się spieszyć w tak delikatnych sprawach – minęła szesnasta trzydzieści.
Jak zwykle związał włosy w długi, cienki koński ogon, sięgający do połowy pleców. Potem pochylił się nad umywalką i ogolił na wyczucie, czasami zamykając oczy, a czasami wpatrując się w drewnianą apteczkę, jakby miała lustro. Pewnie kiedyś miała, jak wszystkie apteczki.
Potem zaparzył kawę, wciąż słysząc w głowie trzepotanie skrzydeł. Nie była to jakaś makabryczna udręka, niemniej jednak udręka.
Otworzył lodówkę i w tym momencie przypomniał sobie, że nie ma śmietanki. Zakupy dostarczą dopiero w czwartek.
Wsypał trzy łyżeczki cukru do smutnej czarnej kawy, zamieszał bez entuzjazmu, po czym podszedł z kubkiem do dużych oszklonych drzwi balkonowych. Rozsunął zasłony i spojrzał na schody, gdzie wczoraj siedziała dziewczynka. Może była tylko snem lub wizją, jak bicie skrzydeł, tylko głośniejszą.
Wciąż tam tkwiła. Więc to jednak nie była wizja.
No, może nie wciąż, pomyślał. Przecież spała w domu. Potem znowu wyszła. Tak, znowu. To przynajmniej wydawało się mniej kłopotliwe.
Nagle zobaczył panią Hinman, która mieszkała na poddaszu jego kamienicy. Szła chodnikiem w stronę domu.
– Dobrze – powiedział Billy szeptem. – Każ jej wejść do domu.
Starsza kobieta dreptała wolno, kołysząc się na boki. W ręku ściskała papierową torbę, z której wystawała szyjka butelki czerwonego wina. Zawsze była w niej butelka, pomyślał Billy, i zawsze wystawała. Tylko jedna butelka, więc nie piła dużo. Czy ona ją reklamowała? A może, co wydawało się bardziej prawdopodobne, trzymała ją przy sobie jako narzędzie obrony.
Kiedyś w tej okolicy mieszkali przyzwoici przedstawiciele klasy robotniczej. Ale to było dwanaście lat temu. Nie mógł o tym zapomnieć. Nie mógł wyrzucić z myśli tego stwierdzenia. Czuł, że powinien przywyknąć do zmiany, ale to było przyzwyczajenie, a Billy Shine nie potrafił rezygnować z przyzwyczajeń.
Pragnąc usłyszeć, co pani Hinman zrobi w sprawie dziewczynki, najciszej, jak mógł, rozsunął drzwi balkonowe. Potem ukrył się za zasłoną z kubkiem żałosnej czarnej kawy. Nie miał pewności, dlaczego serce mu tak łomocze. Z drugiej jednak strony niczego nie był pewny.
Starsza kobieta przystanęła u stóp szarych, betonowych schodków i popatrzyła na dziewczynkę, grającą w tanią grę elektroniczną. Grace nie od razu ją zauważyła. Ale po chwili skrzywiła się, jakby przegrała, i spojrzała na panią Hinman.
– Dzień dobry – odezwała się pani Hinman.
– Cześć – odpowiedziała dziewczynka.
Znowu ten piskliwy głos. Zupełnie, jakby ktoś ciął szkło.
Dotąd nie słyszał, żeby dziewczynka powiedziała coś cicho.
– Gdzie jest twoja mama?
– W domu.
– Dlaczego siedzisz tu sama?
– Bo mama jest w domu.
– Czy to aby bezpieczne? To nie jest przyjemna okolica. A jeżeli pojawi się tu jakiś zły człowiek?
– To ucieknę do domu i zamknę drzwi.
– Ale on może być szybszy od ciebie.
– Ale ja jestem bliżej drzwi.
– Może i tak. Jednak to wciąż mnie niepokoi. Co twoja mama robi takiego ważnego?
– Śpi.
– O czwartej po południu?
– Nie wiem – odparła dziewczynka. – A która godzina?
– Szesnasta.
– To tak.
Pani Hinman westchnęła i pokręciła kilka razy głową. Potem weszła po schodkach, po jednym stopniu, jakby wspinała się na stromą górę, i zniknęła Billy’emu z oczu. Usłyszał, jak wchodzi na klatkę schodową. Dziewczynka nie ruszyła się z miejsca.
Kilka chwil później mył kubek w zlewie, do którego chwilę wcześniej wylał prawie całą ohydną kawę.
– Tylko barbarzyńca pije kawę bez śmietanki – stwierdził głośno. – Można wiele nam zarzucić i nie wypieramy się tego, ale nie jesteśmy barbarzyńcą.
Może później zaparzy sobie filiżankę herbaty, by zastąpić kofeinę, do której przywykł jego organizm. Lecz gdy ponownie zajrzał do lodówki, okazało się, że nie ma cytryny. A tylko barbarzyńca pije herbatę bez cytryny.
Usłyszał walenie do drzwi mieszkania w suterenie, tuż pod nim. Właśnie tam mieszkała dziewczynka z matką. Czekał w bezruchu, pragnąc usłyszeć, czy matka zareaguje. Ale nikt się nie poruszył – przynajmniej on niczego nie słyszał.
Po chwili drgnął nerwowo, zaskoczony głośniejszym waleniem. Serce znowu zaczęło mu szybciej bić. Tak właśnie stuka policjant, zanim wyważy drzwi i wejdzie bez pozwolenia lokatora.
Cisza.
Może matki nie było w domu. Może dziewczynka otrzymała takie instrukcje, gdy matka pracowała lub wychodziła z mężczyznami. Wydawało się to niezrozumiałe, ale Billy wiedział, że to się zdarza. Macierzyństwo nie było już takie jak kiedyś. Ale co było?
Tego dnia zaszło jeszcze jedno niezwykłe zdarzenie.
Miało ono miejsce kilka minut później. Billy usłyszał głosy na klatce schodowej przy skrzynkach pocztowych. Nie było to nic niezwykłego, więc nie zawracał sobie tym głowy.
Rozmawiały ze sobą pani Hinman i Rayleen, ta wysoka, piękna Afroamerykanka, mieszkająca na tym samym piętrze co on, po drugiej stronie korytarza. Zazdrościł jej czasami, obserwując przez okno, bo miała klasę i ładnie wyglądała. Zawsze sprawiała wrażenie smutnej. Doszedł jednak do wniosku, że aby dodać szczęście do listy życzeń, należałoby sporządzić całą listę próśb niemożliwych do spełnienia. W rzeczywistym świecie musiały wystarczyć styl i wygląd. Ciesz się tym, co masz, powiedział dziewczynce. Powiedziałby to innym, gdyby ich znał.
Nagle głosy przybrały na sile.
Usłyszał, jak Rayleen mówi, a raczej krzyczy, wyraźnie wzburzona, co było do niej niepodobne.
– Proszę nie wzywać pracowników opieki społecznej do tej biednej dziewczynki. Proszę mi obiecać, że pani tego nie zrobi. Bardzo proszę.
Pani Hinman, wyraźnie zaskoczona tym, że ktoś na nią krzyczy, podniosła głos.
– A cóż byłoby w tym złego? Po to oni są.
Billy podkradł się cichutko do drzwi i przytknął do nich ucho.
– Jeżeli tak bardzo nie lubi pani tej biednej dziewczynki – powiedziała Rayleen z rozpaczą w głosie – to lepiej ją zastrzelić. Byłoby to sto razy bardziej humanitarne od przekazania jej rodzinie zastępczej.
– Czemu mówi pani takie rzeczy? – spytała pani Hinman.
– Bo znam się na tym – odpowiedziała Rayleen. – Wiem o sprawach, o których pani nie ma pojęcia i o których nie musi pani wiedzieć.
– Pracuje pani w opiece społecznej? – spytała Hilda.
Rayleen prychnęła.
– Nie. Jestem manikiurzystką. Przecież pani wie. Pracuję w salonie fryzjerskim przy końcu ulicy.
– No tak, rzeczywiście. Zapomniałam.
Potem, niestety, panie poszły w stronę schodów, prowadzących do mieszkania pani Hinman. Nadal rozmawiały, ale ich głosy zmieniły się w stłumiony pomruk.
Jakieś dwie godziny później Billy wyjrzał przez okno balkonowe na szary, zimowy świat. Chciał sprawdzić, czy dziewczynka nadal siedzi na schodkach przed wejściem do kamienicy.
Siedziała.
Mógł popatrzeć wcześniej. Nawet o tym myślał, ale wiedział, że tam będzie, i wiedział, że go to przerazi.
Zapisał sobie w pamięci, żeby zapytać po raz drugi – jeżeli znów odważy się z nią porozmawiać – czemu nie siedzi na klatce schodowej.

 
Wesprzyj nas