Niezwykle pomysłowa historia, która trzyma w napięciu do ostatniej strony


Za pierwszym razem poszło łatwo. Nikt nigdy nie podejrzewał, że ofiarę zamordowano. Choć zbrodnia dawno została pogrzebana, mroczne namiętności, kierujące zbrodniczą ręką, nadal żyją. Nie można jednak lekceważyć potrzeby zemsty. Tylko jedna osoba może położyć kres serii morderstw. Tylko jedna osoba może zidentyfikować ich sprawcę. Tylko jedna osoba zna bowiem oblicze zabójcy — równie bliskie, jak odbicie w lustrze…

Olsen to pierwszorzędny pisarz.
Michael Connelly

Olsen nieustannie trzyma czytelnika w napięciu.
Lee Child

Niezwykle pomysłowa historia, która trzyma w napięciu do ostatniej strony!
Lisa Gardner

Książki Olsena pochłania się jednym tchem.
„Seattle Times”

Historia, która chwyta czytelnika za gardło.
Kay Hooper

Gregg Olsen – dziennikarz, autor bestsellerowych kryminałów. Urodzony w Seattle, mieszka w stanie Waszyngton wraz z żoną i córkami.

Gregg Olsen
Więzy krwi
Przełożył Adam Tuz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 14 sierpnia 2014

Prolog

Hrabstwo Kitsap, stan Waszyngton
Piętnaście lat temu

Gdyby drogowcom z hrabstwa Kitsap marzyła się kariera w Disneylandzie, mogliby podać Banner Road jako dowód, że ich projekty dostarczą zwiedzającym wymaganego dreszczyku emocji. Z jej garbatą niczym wielbłądzi grzbiet nawierzchnią mogły się równać jedynie wzniesienia i spadki jezdni. Na co dzień niechybnie odnosiło się tu wrażenie, że żołądek podchodzi do gardła wskutek wstrząsów i prędkości, z jaką zjeżdża się z przeszkód terenowych.
Prawdę mówiąc, za ów efekt kolejki górskiej bardziej odpowiada topografia tej połaci południowej części hrabstwa, pofałdowanej wzgórzami, po których falistym torem biegnie piętnastokilometrowy szlak od Sedgwick Road do mostu nad Olalla Bay, zaraz na wschód od cieśniny Colvos Passage. Mniej więcej w połowie drogi, w pobliżu skrzyżowania z Fragaria Road, leżał punkt z dawna nazywany przez miejscowych Skocznią pod Banner. Był to odcinek asfaltowej szosy kuszący kierowców z ciężką nogą na pedale gazu, gdyż dosłownie błaga przejeżdżających, by oderwali koła wozu od ziemi. Po stromym zjeździe ze stoku wzgórza napotyka się tam bowiem lekkie wzniesienie, po czym kolejny spadek. Nawet przy dozwolonej tam prędkości, wynoszącej sześćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę, kierowcy i pasażerowie odczuwają łaskotanie w brzuchu, które wrażliwych przyprawia o mdłości, a małym dzieciom każe gromko domagać się powtórki. Skoro zatem zwykle nastolatki pragną coś sobie udowodnić, a ojcowie są skorzy do zaspokajania zachcianek swoich dzieci, stale pojawiała się chętka, by wcisnąć pedał gazu aż do deski. Osobom pamiętającym kino i telewizję z lat siedemdziesiątych XX wieku przed oczami ukazują się początkowe sekwencje z serialu Starsky i Hutch, a może słynna scena pościgu z Francuskiego łącznika. Dzieci zaś nazywają takie przeżycie „lotem w powietrzu”.
Skocznia pod Banner dostarczała podniety bez alkoholu.
To park rozrywki bez biletu wstępu. Wystarczyła tylko dziarska przejażdżka do Port Orchard i z powrotem drogą mijającą skromne domostwa, rozległe posiadłości z pastwiskami i domki kempingowe. W wiejskich okolicach, takich jak południowa część hrabstwa Kitsap, tania rozrywka często bywała nakazem chwili. Dreszcz emocji mógł być ulotny jak iskra.
Piętnaście lat temu bywał też śmiertelny.
Mikey Walsh nie dbał już o to, która godzina. Ani o to, jaki właśnie był dzień. Ani o to, gdzie się znajdował. Został tylko tydzień do Święta Dziękczynienia, lecz Mikey miał niewiele powodów, by składać dzięki. Od tygodnia był na głodzie. A może tylko od trzech dni. Nie potrafiłby tego z ręką na sercu określić ani w sądzie, ani gdziekolwiek indziej. Metamfetamina stanowiła dlań rozwiązanie problemu, który sam sobie stworzył, o czym dobrze wiedział.
Oczywiście nie z własnej winy nadwerężył sobie grzbiet na budowie nowego baru sieci Taco Bell w Bremerton, o pół godziny drogi stąd na północ. Lecz tylko siebie mógł winić za dodatni wynik testu na obecność narkotyków. Złamał w ten sposób warunki umowy o pracę, to zaś oznaczało, że nie ma ubezpieczenia ani prawa do odszkodowania.
Zasiadł w swoim podwójnym domku kempingowym przy krętej żwirowej drodze i zaczął się zastanawiać, jak zdoła wydobyć się z kolosalnych długów. Widział przed sobą tylko dwie drogi do wyboru: mógł własnoręcznie wytwarzać amfetaminę albo powierzyć swoje życie Bogu.
Rozmyślał nad tym długo i usilnie. W chwili słabości i desperacji postąpił tak samo, jak zrobiłby każdy nałogowiec. Nie zwrócił się po ratunek do Boga.
„Śnieg”, jak nazywała ów narkotyk większość jego kumpli, przypominał wszystko, co nielegalne. Początkowo dreszcz przyjemności, później klątwa. Mikey musiał zażywać go ciągle, choć nade wszystko pragnął przestać. Nigdy nie należał do przystojnych, lecz metamfetamina krok po kroku okradała go z młodości. Przerzedziły mu się włosy, zęby pożółkły, a oczy przeobraziły się w studnie ospałej pustki. Kiedy snuł się w przejściach całodobowego hipermarketu Albertsons przy Mile Hill Road w Port Orchard, każdy rozpoznawał w nim ćpuna. Nieprzytomne spojrzenie, sztywne ruchy i fakt, że kupował wyłącznie piwo, chipsy, salsę i skrzydełka kurczaka, nieodmiennie zwracały nań uwagę kasjerów mimo ciągnących się bez końca, nużących godzin nocnej zmiany.
Tamtego wieczoru, w którym wszystko się zmieniło, Mikey znalazł się za kierownicą swojego chevroleta silverado z 1979 roku, nękany drgawkami, z bijącym jak młot sercem. Dochodziła już północ, kiedy wyruszył Banner Road do swojego domku w South Kitsap. Nawierzchnia drogi błyszczała i Mickey zastanawiał się, czy może to oznaczać gołoledź. Ale tylko przez chwilę. Metamfetamina upośledza rozumowanie, kto ją zażywa, jest skłonny do brawury i przekonany o swej wszechmocy, daje bowiem stały przypływ energii i fałszywe poczucie zadowolenia z siebie, łudzące skołatany układ nerwowy. Tamtego wieczoru Mikey do późna wędrował narkotykowym szlakiem od klienta do klienta, dostarczając, sprzedając i porcjując swój towar, wręczając torebki z narkotykiem wymiętym dwudziestolatkom. Nie czuł zmęczenia. Do licha, zapomniał już, co to zmęczenie.
Zjeżdżając z długiego wzgórza od strony skrzyżowania z Willock Road, przekręcił gałkę dmuchawy przeciwoblodzeniowej, by usunąć szron z porysowanej przedniej szyby. Łzawiące oczy i zalegająca nisko przy ziemi mgła utrudniały mu obserwację. Wrócił spojrzeniem na drogę i potrząsnął głową.
Niemożliwe.
Na środku jezdni na Skoczni pod Banner stała dziewczyna, machając gorączkowo ręką. Jezu! Ty tępa gówniaro! Przecież cię zabiję! Wpatrzony w postać na drodze Mikey z całej siły wcisnął hamulec.
Zejdź… mi… z drogi!
Starte niemal do gładkości opony półciężarówki, zostawiając za sobą cuchnące smugi palonej gumy, wpadły w poślizg, który zniósł wóz na pobocze. Spod kół trysnął żwir, a Mikey w tej samej chwili pomyślał, że chyba stanie wkrótce przed obliczem Stwórcy. Jednak nie tak, jak to sobie ostatnio wyobrażał. Nie w rozbłysku wybuchu w szopie, gdzie przekształcał surowce – silnie łatwopalne materiały używane w gospodarstwie domowym – w toksyczną mieszaninę chemikaliów, którą mógł spieniężyć. Produkcja metamfetaminy stanowiła połączenie prymitywnego eksperymentu chemicznego i pracy kucharza w przydrożnym barze. Mikey zakładał, że jeśli umrze młodo, to przynajmniej w rozbłysku sławy.
Rozbłysku w dosłownym sensie.
Gdy wpadł w poślizg, próbując uniknąć potrącenia dziewczyny na szosie, po raz pierwszy od dawna wypowiedział bezgłośnie słowa krótkiej modlitwy.
Rozległ się zgrzyt gałęzi po bocznej ścianie szoferki. Na mokrej jezdni błysnęło stłuczone szkło niczym okruchy śnieżki rozbitej uderzeniem o cel. Wszystko docierało do kierowcy w przedziwnie zwolnionym tempie.
Rozgrywało się w chwili, o której później miał powiedzieć, że stała się dlań początkiem punktu zwrotnego. Stojąca na środku drogi dziewczyna ruszyła pędem w jego stronę. Wciąż siedział oniemiały ze strachu, gdy szarpnęła klamkę drzwi auta.
– Potrzebujemy pomocy. Nasz przyjaciel jest ranny. Moja siostra chyba też.
Miał przed sobą nastolatkę. Ładną, przestraszoną, nawet śmiertelnie przerażoną. Zasypywała go słowami, chwytając głębokie hausty powietrza. Pomyślał, że czuć od niej piwo, choć nie był pewien, czy zapach nie pochodzi od niego albo czy nie dobywa się z niemal całkowicie opróżnionej puszki budweisera, która odbiła się od podłogi i wylądowała na fotelu pasażera. Pod wpływem tej refleksji sięgnął w dół i wsunął piwo pod siedzenie. Jego priorytety spaczyły się pod wpływem kłopotów podążających za nim jak cień, towarzyszących mu jak bratnia dusza. Osobiste nieszczęście, jego najbliższy towarzysz.
Nie potrzebował kolejnej porcji kłopotów. Niepotrzebny był mu wyrok za jazdę pod wpływem alkoholu. Dziewczyna rzuciła się na niego. Była blondynką z jasnoniebieskimi oczami. Wszystko w niej oszałamiało – dziewczyny takie jak ona rzucają się w oczy nawet w tłumie. Mógłby umawiać się z taką dziewczyną na randki, gdyby wcześniej nie zrujnował sobie życia. Po skroni spływała jej strużka krwi, lecz poza tym wyglądała znakomicie.
Sprawiała wrażenie przerażonej, mimo to wyglądała znakomicie.
Mikey cofnął się, lecz z powodu zapiętego pasa bezpieczeństwa nie mógł wydostać się z jej objęć.
– Co robisz?
– Potrzebujemy pomocy! Musi pan nam pomóc.
Wygramolił się zza kierownicy. Wyskoczył na równe nogi z szoferki.
Mącił mu się wzrok, przecierał więc oczy dłońmi, podczas gdy dziewczyna ciągnęła go do leżącego na boku srebrnego forda taurusa z 1992 roku. Ze zmiażdżonego bloku silnika sączyła się smuga pary lub dymu. Była to jedna z tych chwil, w których nie sposób odróżnić kolorów. Odcieni szarości, czerni, srebra. Mikey dostrzegł wilgoć na czarnej koszuli dziewczyny i przyjrzał się jej uważniej.
Woda? Czy krew?
Ze zgniecionego niczym rozdeptana puszka po piwie taurusa wydobyło się więcej pary.
– Zaraz wybuchnie – rzucił Mikey. – Musimy się stąd zabierać.
– Bez mojej siostry nigdzie nie pójdziemy – zaprotestowała dziewczyna.
– Nie obchodzi mnie twoja siostra. Nie chcę, żeby mnie rozerwało na strzępy.
– Trzeba wezwać karetkę. I szeryfa!
Mikey wzdrygnął się na myśl o znalezieniu się w pobliżu szeryfa. Był wcześniej dwukrotnie aresztowany i mimo narkotycznego otępienia nie podobało mu się powiedzenie „do trzech razy sztuka” akurat w tym kontekście. Cofnął się, lecz spanikowana dziewczyna chwyciła go za nadgarstek.
– Prędzej! – krzyknęła rozkazująco. – Co się z panem dzieje?
Mikey rozejrzał się i przetarł oczy na widok drugiej dziewczyny schylonej nad kimś leżącym, która właśnie podniosła wzrok. Potrząsnął głową. Druga dziewczyna spojrzała mu prosto w oczy. Znowu przetarł je dłonią. Nawet w mdłym świetle rozbitego reflektora wyraźnie zobaczył sobowtóra pierwszej dziewczyny. Czyżby widział podwójnie?
– Niech pan się ruszy! Potrzebujemy pomocy!
Mikey nigdy nie zapomniał tego, co się stało zaraz potem. Nigdy też nie pisnął o tym nawet słowa. Kto uwierzyłby takiemu jak on ćpunowi?
Jedna z bliźniaczek pochyliła się niżej nad postacią na poboczu – nastoletnim chłopakiem.
– Pomocy! – odezwał się leżący. – Proszę mi pomóc.

Piętnaście lat później detektyw Kendall Stark spojrzała na e-mail wydrukowany za pomocą laserowej drukarki w biurze szeryfa hrabstwa Kitsap. Tekst był krótki, zagadkowy oraz – pani detektyw musiała przyznać – dość niepokojący.
PRAWDA WAS WYZWOLI
List nadszedł na adres strony internetowej komitetu organizacyjnego zjazdu absolwentów z 1995 roku.
– Ten e-mail, który mi przesłałeś, był interesujący – oświadczyła telefonicznie Adamowi Canfieldowi.
Do rozmaitych obowiązków Adama w związku z pracami komitetu organizacyjnego zjazdu należało administrowanie stroną internetową.
– Mówisz o tej prawdzie rodem z Biblii?
– Tak. Wiesz, kto to mógł przysłać?
– Nie mam pojęcia. Nadeszło z centrum usług kserograficznych Kinko’s. Musi tam pracować jakaś ofiara losu z naszej klasy.
– Jasne. Do zobaczenia na następnym zebraniu.
Rozłączyła się i odłożyła list. Zastanowiła się, kto z ich dawnych kolegów z klasy go przysłał oraz, co ważniejsze, cóż za prawdę autor miał na myśli.
Kendall nie wiedziała, że właśnie staje na krawędzi wiru, który za chwilę ją pochłonie.

 
Wesprzyj nas