Gdybyście mieli okazję zacząć wszystko od nowa, co zachowalibyście ze starego życia, a czego pozbylibyście się bez żalu?



Listy od jedynego mężczyzny, którego kochała, pamiątka po ojcu, którego nie miała szansy poznać, szklana waza, wypełniona światłem nawet w pochmurny dzień.
Gdybyście mieli okazję zacząć wszystko od nowa, co zachowalibyście ze starego życia, a czego pozbylibyście się bez żalu?

Gina Bellamy po kilku trudnych latach, o których wolałaby zapomnieć, zaczyna życie od nowa. Jednak rzeczy, które dotąd gromadziła, nie pasują już do osoby, którą się stała. Gina postanawia więc, że w nowym mieszkaniu zostawi tylko sto przedmiotów, które mają dla niej szczególne znaczenie, a reszty się pozbędzie.

To jednak oznacza, że musi pogodzić się z przeszłością i przyjąć wszystko, co może przynieść los…

Genialna powieść, bardzo poruszająca i świetnie napisana. Będę ją pożyczać wszystkim moim przyjaciołom!
Sophie Kinsella

Lucy Dillon – brytyjska pisarka. Swój czas dzieli między Londyn a Wye Valley, gdzie uwielbia spacerować ze swoim psem, bassetem o imieniu Violet. W Polsce ukazały się jej trzy powieści: „Psy, Rachel i cała reszta”, „Spacer po szczęście” i „Szczęśliwe zakończenie”.

Ciepła historia o tym, że liczy się tylko tu i teraz.

Lucy Dillon
Policz do stu
Tłumaczenie: Janusz Ochab
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 12 sierpnia 2014

Prolog

Przedmiot: czerwona kaszmirowa chusta
Longhampton, czerwiec 2008

Gina owija swoją nową chustę wokół nadgarstka, zaciska mocno niczym bandaż. Kupiła ją w drodze z pracy do domu dwa dni temu. Chusta ma kolor szminki i zatrutych jabłek, kolor niebezpieczeństwa. Choć była skandalicznie droga, Gina kupiła ją pod wpływem impulsu. Decyzję podjęła bez wahania. Zawsze chciała mieć piękną, dużą kaszmirową chustę, a głos rozsądku, który w takich sytuacjach przypominał jej o rachunkach za gaz i podatkach, teraz umilkł. Gina słyszała jedynie własny głos, który pytał wprost: Dlaczego nie? Takie pytanie zawsze budziło jej niepokój. Nie należy do ludzi, którzy uzasadniają w ten sposób swoje decyzje. Ale ostatni tydzień był przerażający niczym jazda na sankach w dół stromego zbocza, na którym co chwila wyrastały przed nią nowe szokujące wieści. Nawet nie zwróciła uwagi na cenę.
Jaskrawa czerwień wciąż ją zaskakuje. Gina nie przepada za tym kolorem – jej dom i garderoba składają się ze spokojnych odcieni błękitu i szarości – ale szkarłatna chusta ma w sobie coś pociągającego. Dobrze się prezentuje na tle jasnej skóry, nadaje hiszpański rys jej falowanym ciemnym włosom i brązowym oczom. Ta czerwień jest śmiała i zdecydowana, przyciąga uwagę, wyróżnia ją na tle szarości miasta.
Chusta to jedyny widoczny wyraz powodu, dla którego Gina siedzi tu ze Stuartem. Soczysta barwa wydaje się podpowiadać Ginie, że powinna wreszcie zacząć sobie dogadzać, spełniać tłumione dotąd pragnienia, bo potem może być za późno. Ponownie zerka na Stuarta, sprawdza, czy zauważył chustę. Nie zauważył. Skupiony wpatruje się w notatki, które przygotował specjalnie na dzisiejszą wizytę. Siedział przy komputerze do drugiej w nocy, podczas gdy ona udawała, że śpi. Zielonkawy blask monitora wydobywał z mroku jego przystojną twarz, podkreślał wąskie linie na zmarszczonym czole.
Stuart chłonie wszystkie informacje, które znajduje w internecie i w szpitalu, zbiera od przyjaciół i znajomych. Gina jest bombardowana różnymi terminami i określeniami, ale żadne nie gości długo w jej umyśle. Roztapiają się niczym płatki śniegu, gdy tylko jej dotkną.
W końcu otwierają się drzwi za ich plecami, pan Khan wchodzi w pośpiechu do środka, przeprasza za spóźnienie wywołane jakimś kryzysem. Gina przypomina sobie tę chwilę napięcia podczas szkolnych egzaminów, gdy nauczyciel odchrząkiwał głośno, a potem kazał im odwrócić kartki i pisać.
W powietrzu wisiały tygodnie i miesiące nauki, wiedza wtłaczana do głowy w ostatniej chwili, przekonanie, że zabrakło tylko tygodnia, by opanować wszystko na blachę. Ale wtedy było już za późno. Panika mieszała się z ulgą.
Teraz.
– Witaj, Georgino… Gina, tak? – mówi z uśmiechem. – Piękne imię, Gina. A to jest pani…?
– Narzeczony, Stuart Horsfield – przedstawia się Stuart.
W uszach Giny wciąż brzmi to dziwnie, jakby nierealnie, ale ma wrażenie, że wszystko, co jej się ostatnio przydarza, w rzeczywistości dotyczy kogoś innego. Bierze go za rękę. Odpowiada jej silnym, dodającym otuchy uściskiem. Podczas gdy lekarz przegląda swoje notatki, Gina odwraca wzrok i rozgląda się po gabinecie, by nie ulec pokusie i nie czytać jego koślawych zapisków. Zastanawia się, czy lekarze właśnie dlatego bazgrzą tak niewyraźnie, by nie dało się rozszyfrować ich pisma z drugiej strony biurka.
Notuje w myślach detale wystroju. Naprzeciwko znajduje się okno wychodzące na parking, ściany pokrywa lśniąca biała farba, na parapecie stoi kalendarz, a obok fiołek alpejski (bardzo wytrzymała roślina). Obok drzwi wisi lustro, proste, pozbawione ram, zbyt oddalone od biurka, by mogło być przeznaczone dla lekarza. Zimny dreszcz przebiega Ginie po plecach. To lustro dla pacjentek. Tu poprawiają makijaż, wycierają rozmyty tusz, nim wyjdą z gabinetu. Stuart ściska mocniej jej dłoń.
Doktor Khan nakłada nasadkę na swoje grube srebrne pióro, dociska ją i wzdycha głęboko. Nie uśmiecha się. Gina już wie. Stara się zachować spokój, pozostać w teraźniejszości. Jakaś cząstka jej świadomości unosi się nad nią, wypływa z jej głowy, odłącza się. „Czy to wszystko naprawdę dotyczy mnie?”, zastanawia się mimowolnie. „Skąd mam to wiedzieć?”.
Ogarnia ją przemożne pragnienie ucieczki, musi wytężyć całą siłę woli, by pozostać w tym miejscu, skupić się na chwili obecnej.
Teraz.
Teraz.
– Georgino – wzdycha ponownie lekarz. – Obawiam się, że mam dla pani złe wieści.

Rozdział pierwszy

Przedmiot: złocista szklana ozdoba na choinkę w kształcie aniołka grającego na trąbce
Longhampton, grudzień 2013

Gina stoi nieruchomo, wciąga w nozdrza żywiczny zapach daglezji i myśli: „Tak, właśnie dlatego kupiłam ten dom. Ze względu na Boże Narodzenie”.
Wysoka, staromodna choinka wypełnia całą przestrzeń, którą Gina przeznaczyła w myślach właśnie do tego celu, gdy po raz pierwszy zobaczyła wyłożony czarnymi i białymi płytkami przedpokój domu przy Dryden Road. Sprężyste gałęzie czekają tylko, aż powiesi na nich bombki, przyozdobi czubek złotą gwiazdą i ukryje żelazny stojak przy stercie prezentów. Ostatni wiktoriański akcent w pięknie odnowionym wiktoriańskim domu.
Gina uśmiecha się z zadowoleniem do tej myśli. Remont domu, który prowadzili po pracy i w weekendy, zajął im mnóstwo czasu. Obraz choinki i tej chwili powracał do niej przez długie miesiące szlifowania, tynkowania, zmagań z budowlańcami i mycia się w wiadrze z zimną wodą, był znakiem powrotu do normalności. Posuwali się do przodu małymi kroczkami, realizując cel po celu – wykończenie pokoju, uprzątnięcie kolejnej części parku – aż wreszcie dotarli tutaj, do Bożego Narodzenia przy Dryden Road.
Kiedy sięga po pierwszą bombkę, gdzieś w głębi jej umysłu pojawia się na moment wspomnienie, zbyt ulotne, by je uchwycić. Napełnia ją zadowoleniem, poczuciem radosnego wyczekiwania, otulającym niczym ciepły, cudownie delikatny koc. To raczej déjà vu niż konkretny obraz, zadowolenie wywołane poczuciem, że coś trafiło ponownie na swoje miejsce.
Co to było? Zapach żywicy i cynamonu? Szelest anielskich włosów? Miłe ciepło bijące od kaloryferów, które zachęca do pozostania w domu, gdy na zewnątrz robi się coraz zimniej i ciemniej? Gina sięga do najwcześniejszych wspomnień z dzieciństwa, ale nie może znaleźć tego jednego właściwego momentu. Nie ma wielu wspomnień z tamtych czasów, a ocalałe są niewyraźne, wytarte niczym zbyt często przeglądane zdjęcia. Sama już nie wie, czy pamięta rzeczywiste wydarzenia czy też opowieści mamy. Ale to przyjemne uczucie na pewno jest jej dobrze znane.
W końcu uznaje, że chodzi zapewne o ubieranie choinki, i odwraca się ponownie do pudła z ozdobami. To tradycja: drzewko pojawiało się w ich domu zawsze w pierwszą sobotę grudnia. Przystrajały je tylko we dwie – Gina i jej matka, Janet. Słuchały świątecznych piosenek odtwarzanych z taśmy i podjadały cukierki, Gina podawała bombki Janet, a ta co roku wieszała je w tym samym miejscu. Mieszkały w wielu różnych domach, nim Gina się usamodzielniła, ale ubieranie choinki zawsze wyglądało tak samo.
Gina ma całe pudło bombek, wśród nich także te, które w dzieciństwie podarowała jej mama. Wzorem Janet co roku kupuje jedną nową i dokłada do kolekcji. Bierze do ręki ozdobę, którą kupiła niedawno: to złoty anioł grający na trąbce. „Następny rok będzie lepszy” – myśli, pokrzepiona nagłą nadzieją. Dawno już nie czuła po prostu zadowolenia – ta prosta przyjemność wydaje jej się tak obca, że z przerażeniem odkrywa, jak strasznie dawno po raz ostatni jej doznała.
Wiatr za oknem niesie kilka płatków śniegu. Gina ma nadzieję, że śnieg nie pada w New Forest, gdzie bawi się Stuart i jego współpracownicy z biura. Zamiast na zwyczajowe przyjęcie w miejscowej chińskiej restauracji cały dział sprzedaży Midlands Logistics pojechał na weekend do ukrytego w lesie ośrodka, by tam się bawić w rozwiązywanie zagadki kryminalnej. Stuart z pewnością przewodzi jednemu z zespołów. Jeździ na rowerze, gra w krykieta i pomimo ukończonych trzydziestu sześciu lat nadal jest kapitanem drużyny piłkarskiej, którą kieruje z typową dla siebie skromnością i determinacją. Żony i dziewczyny innych piłkarzy, które mniej lub bardziej skrycie durzą się w Stu, nazywają go w żartach Davidem Beckhamem z Longhampton. Bez tatuaży. Oczywiście. Stuart nie przepada za tatuażami.
Gina wiesza następną bombkę i nieruchomieje. „Miło byłoby robić to ze Stuartem” – myśli. On zajmował się najgorszą częścią remontu, gdy ona nie była w stanie, powinien więc mieć też swój udział w przyjemnościach. Razem powinni ubierać drzewko, dając początek nowej tradycji.
Przykrywa pudło, by nie weszły do niego koty, a potem przechodzi do salonu, gdzie zajmowała się przed chwilą zamawianiem prezentów przez internet. Święta zbliżają się wielkimi krokami, a ona dopiero zaczęła gromadzić prezenty dla członków rodziny. Włącza bożonarodzeniowy album Phila Spectora i zabiera się do pracy, ale już po chwili przekonuje się, że na jej karcie kredytowej nie ma środków.
Sprawdza ponownie. Odmowa.
Gina marszczy brwi. To ich wspólna karta, przeznaczona głównie na wydatki domowe. Stuart kupił zapewne coś dużego, może coś do swojego roweru – Gina spłaciła w zeszłym miesiącu całe zadłużenie, właśnie z myślą o świętach. Ostateczny termin wysyłki do Australii upływa w poniedziałek.
Jeśli ciotka Pam z Sydney ma jak co roku dostać puszkę swoich ulubionych kruchych ciasteczek, trzeba je kupić dzisiaj. Gina przygryza wargę i wybiera numer komórki Stuarta. Niedawno zapłaciła za przegląd techniczny i ubezpieczenie samochodu, więc na karcie nie zostały już prawie żadne zasoby, a Pam to przecież ciotka Stu. Po dwóch sygnałach włącza się poczta głosowa, co wcale jej nie dziwi – jeśli akurat wybrali się na gokarty, co również stanowiło część weekendowego programu, zapewne zostawił komórkę w szafce – Gina wybiera więc numer współpracownika Stuarta, Paula, który odbiera po kilku sygnałach.
– Cześć, Paul, tu Gina – mówi, przechadzając się po pokoju, zaciągając zasłony i włączając lampki. – Przepraszam, że zawracam ci głowę. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam w jakimś morderstwie!
– Cześć, Gina – odpowiada Paul. W tle słychać gwar rozmów i dźwięki Merry Christmas Everybody zespołu Slade.
– Próbuję złapać Stu. Mógłbyś go poprosić, żeby do mnie zadzwonił, kiedy znajdzie chwilę?
– Stuart?
– Tak, Stuart. A co, mam go nazywać Herkulesem Poirotem albo Sherlockiem Holmesem?
– Słucham?
Gina przystaje przed starym lustrem nad kominkiem i wpatruje się w swoje odbicie. Jak zwykle po wizycie u fryzjera nie jest podobna do siebie. Jej krótkie czarne włosy są całkiem proste, opadają na twarz elegancką grzywką, która za jakieś cztery godziny zacznie zmieniać swój kształt, skręcać się w loki. Nowa fryzura miała być tylko jedną z wielu zmian, postanowiła bowiem w tym roku bardziej się starać – w pracy, w relacjach ze Stuartem… we wszystkim.
– Gino? Przykro mi, ale Stuarta tu nie ma.
– Jak to? Nie pojechał z tobą?
– Nie, chyba że wpadł na równie głupi pomysł jak ja i wybrał się do centrum handlowego na zakupy! – Paul milknie na moment, a potem parska śmiechem. – O cholera, chyba zepsułem mu niespodziankę, co? Pewnie szuka właśnie prezentu dla ciebie. Co to będzie w tym roku? Kajak?
– Tak, pewnie coś w tym rodzaju. – Gina próbuje się śmiać, ale nie jest w stanie. Ma wrażenie, że skóra na jej twarzy nagle zrobiła się dziwnie ciężka, policzki obwisłe i miękkie niczym ciasto. – Ha, przepraszam, że ci przeszkodziłam, Paul. Miłego weekendu!
Kończy rozmowę i próbuje przekonać samą siebie do historyjki Paula, ale zdaje sobie sprawę, że to nie ma sensu.
Stuart zapakował walizkę na weekend, sam wyprasował sobie koszule. Mówił kilka razy, przynajmniej o jeden raz za dużo, co Gina dopiero teraz dostrzega, że to wyjazd firmowy, że wybiorą się na gokarty i będą rozwiązywać zagadki kryminalne, że będzie zajęty od piątkowego ranka aż po niedzielne popołudnie i że może nie odbierać telefonu, a w hotelu nie ma recepcji, „co dobrze wpływa na budowanie relacji w zespole”.
Za dużo szczegółów. Stuart za bardzo się starał, by jego historyjka brzmiała wiarygodnie.
Gina opada na sofę, wciąż ściskając w dłoni telefon, a Loki, jeden z ich dwóch kotów, uskakuje na bok. Musi stawić czoła faktom. Stuart kłamie. Odpowiedzialny, uczciwy Stuart, który przed wyjazdem zniósł jej ze strychu ozdoby choinkowe, wyrzucił śmieci i zmienił żwir w kuwecie. Zachowywał się jak idealny współlokator. Właśnie tym stali się dla siebie po pięciu latach małżeństwa, współlokatorami.
Na ostatnie urodziny Gina dostała szlifierkę do podłóg na piętrze. Co dziwne, Gina nie czuje się zdruzgotana, jedynie smutna. Uświadamia sobie, że to tylko potwierdzenie czegoś, o czym już wiedziała. Wiedziała od miesięcy, ale nie chciała się przyznać do tego nawet przed sobą. Od jakiegoś czasu kupowała poradniki dotyczące problemów w związkach i chowała je w szafce do przesuszania bielizny: Stuart po prostu przeszedł od razu do konkretów, jak zwykle.
Spogląda na choinkę w holu, na jej ciemną, kształtną sylwetkę widoczną na tle jasnoniebieskiej klatki schodowej. Pod tępym bólem, który wypełnia teraz jej pierś, Gina wciąż wyczuwa ulotną świąteczną radość.
Coś pcha ją w tamtą stronę, każe dokończyć ubieranie drzewka. Do powrotu Stuarta zostało jeszcze co najmniej pół dnia, a dom zasługuje na to, by przywitać go perfekcyjnym wyglądem.
Gina podnosi się powoli z sofy i wraca do przedpokoju, do pudła z ozdobami i do wspomnień. Podczas gdy w tle śpiewają Ronettes, zakłada bombki na gałęzie, wdycha żywiczny zapach i pozwala, by mroczne serce drzewa wypełniło jej umysł, nie zostawiając w nim miejsca na żadne myśli o przyszłości lub przeszłości. Na zewnątrz, za wieńcem z ostrokrzewu i mosiężną kołatką na świeżo wymalowanych drzwiach, pada śnieg.

Teraźniejszość, Longhampton

„To nie przypadek, że tak często wyobrażano sobie niebo jako wielkie, białe i całkiem puste pomieszczenie” – rozmyślała Gina, rozglądając się po swoim nowym pustym mieszkaniu. Czysta i cicha przestrzeń napełniała ją spokojem, jakiego nie zaznała od wielu tygodni.
Podeszła do wielkiego okna, za którym rozciągała się panorama miasta widoczna nad szarymi i brązowymi dachami domów po drugiej stronie ulicy. Poczuła, jak ogarnia ją dziwna ekscytacja, która musuje w jej żyłach niczym szampan. Nie przypuszczała, że tak dobrze przyjmie pierwszy dzień swojego samotnego życia w nowym miejscu. Ostatnie tygodnie były dla niej bardzo trudne, na całym ciele czuła ból niewidzialnych siniaków, lecz teraz budziła się ekscytacja, jakiej doświadcza dziecko pierwszego dnia w szkole.
Świeża farba. Puste pokoje. Gładkie ściany czekające, aż ktoś wypełni je treścią niczym stronice nowego notesu. Zapewne kryło się w tym podniecenie związane ze sprzedażą domu i wynajęciem tego mieszkania, co dała radę zrobić w ciągu zaledwie dwóch tygodni. Były tam też ulga i zadowolenie wywołane faktem, że uciekła wreszcie od ponurej atmosfery wiszącej nad Dryden Road, odkąd Stuart zrzucił tam swoją bombę, która niczym prawdziwy ładunek wybuchowy zostawiła w miejscu świąt coś na kształt dymiącego krateru.
Choć wyprowadził się niemal od razu po wyznaniu prawdy, gdzie naprawdę był w weekend (w Paryżu), jego obecność czaiła się w każdej zabłąkanej skarpetce i każdym wakacyjnym zdjęciu, których zgromadzili naprawdę sporo. Gina z dnia na dzień poczuła się tak, jakby zamieszkała w domu jakiegoś zupełnie jej obcego szczęśliwego małżeństwa.
Wiedziała, że sama jest temu winna, co tylko pogarszało sprawę. Celowo próbowała zamienić dom przy Dryden Road w swego rodzaju album z wycinkami ukazującymi ich dotychczasowe wspólne życie: aż roiło się od różnego rodzaju pamiątek ich wspólnych wyjazdów, przyjęć i rocznic, od dziwacznych kolekcji w ramkach. Gina potrafiła zapełnić każdą liczbę półek i szafek, dlatego też była zaskoczona faktem, że tak dobrze czuła się w tym pustym nowoczesnym mieszkaniu, położonym nad zakładem optycznym, obok delikatesów.
Lokal 212a przy High Street był przeciwieństwem domu w Longhampton, zaniedbanej wiktoriańskiej willi stojącej wśród romantycznych uliczek, którą Gina zamieniła wraz ze Stuartem w coś, co czasopisma wnętrzarskie nazywają „domem na zawsze”. Gina z zawodu była konserwatorem zabytków, więc odnawianie lamperii i stiuków na suficie traktowała jako przyjemność, a nie przykry obowiązek. Dom przy Dryden Road odwdzięczył im się za połamane paznokcie i długie godziny żmudnego szlifowania błyskawiczną sprzedażą: oni nie chcieli tam już mieszkać, ale marzyło o tym kilka innych rodzin.
Jeśli willa przy Dryden Road była wiktoriańskim albumem przeładowanym obrazami i pamiątkami, to mieszkanie 212a przy High Street przypominało czystą kartę. Był to niemal pozbawiony ścianek działowych lokal, pomalowany na ciepłe odcienie żółci, z drewnianymi podłogami, na których leżały nowe, pozbawione wzorów dywany. Żadnych kominków, żadnych listew, żadnych obrazków, jedynie nagie ściany i wielkie okna z podwójnymi szybami, które zajmowały niemal całą ścianę salonu, zamieniając ją w żywą, zmieniającą się z chwili na chwilę panoramę miasta. To wnętrze przypominało Ginie galerię, pełną światła i powietrza, miejsce skłaniające do chwili wytchnienia i refleksji. Gdy tylko weszła tu z agentem nieruchomości, półprzytomna po kolejnej nieprzespanej nocy, ogarnął ją cudowny spokój. Jeszcze tego samego popołudnia podpisała umowę najmu i wpłaciła kaucję.
To było tydzień temu, pod koniec stycznia.
Choć na zewnątrz panował lutowy ziąb, blask słońca wpadający przez wielkie okno wypełniał salon przyjemnym ciepłem. Gina odwróciła się na pięcie, ogarnęła spojrzeniem pusty pokój i zatrzymała się przed długą ścianą obok okna. Tak, to miejsce zasługiwało na jakieś wyjątkowe dzieło sztuki, coś, w co mogłaby wpatrywać się godzinami i zapomnieć o wszystkim. Nie miała jeszcze odpowiedniego obrazu ani zdjęcia, ale minionego wieczora postanowiła, że kiedy już dostanie rzeczy ze starego domu, pozbędzie się wszystkiego, rzeczy niepotrzebnych i nielubianych, i kupi jedno wyjątkowe… coś.
Rzeczy ze starego domu.
Na myśl o nieznanej przyszłości ogarnął ją nagły niepokój, który sięgnął aż do jej trzewi, boleśnie ścisnął żołądek. Miała wrażenie, że lęk i nerwy czekają tylko na moment dekoncentracji, by dopaść ją niczym stado sępów. Wiedziała też, że kiedy opadną emocje związane z przenosinami, będzie jej naprawdę ciężko. W wieku trzydziestu trzech lat musi zbudować swoje życie na nowo, uwolnić się od Stuarta, nawiązywać nowe relacje, szukać nowych przyjaciół i znajomych w miejsce tych, których jej były mąż zabierze ze sobą. Gina miała tylko jedną prawdziwą przyjaciółkę, Naomi, którą znała jeszcze ze szkoły; ich krąg towarzyski składał się ze znajomych Stuarta, jego kolegów od piłki i krykieta.
Wierzyła jednak, że to mieszkanie pomoże jej zacząć od nowa.
Wszystko, co kocha, będzie teraz widoczne, zawsze odkryte, a nie pochowane po szafkach i szufladach. Decyzja o tym, co zechce pokazać światu, należała tylko do niej. Nie miała dużo miejsca, musiała się więc ograniczać i dokonywać rozsądnych wyborów. Postanowiła, że od tej pory wszystko, co zagości na stałe w tym mieszkaniu, musi być przydatne albo sprawiać jej przyjemność, a najlepiej, aby spełniało oba te warunki naraz.
W jednym z poradników podarowanych jej przez Naomi znajdowała się opowieść o człowieku, który pozbył się wszystkiego, co posiadał, zostawiając sobie tylko sto najważniejszych przedmiotów. Podobno poczuł się dzięki temu prawdziwie wolny. Gina zastanawiała się, czy stać ją na podobne wyrzeczenie. Z pewnością nie chciałaby zagracić tego spokojnego, minimalistycznego wnętrza i zniszczyć w ten sposób całego jego uroku. Jakich stu rzeczy naprawdę potrzebowała?
Czy można się pozbyć większości swojego dobytku i pozostać sobą? A może właśnie o to chodziło? Może dzięki temu człowiek rzeczywiście skupiał się na byciu sobą, a nie oczekiwał, aby to jego rzeczy pokazywały światu, kim jest.
Ta myśl przyprawiała Ginę o dreszcze i zawroty głowy, ale niekoniecznie przerażała.
Zawibrował telefon w jej kieszeni. Dzwonił szef ekipy z firmy przeprowadzkowej, która przewoziła jej rzeczy z Dryden Road. Gina nie była obecna przy pakowaniu. Naomi, która przyjęła rolę jej pocieszycielki i pomocnicy, była w tej kwestii bardzo stanowcza, wręcz apodyktyczna, choć w miły sposób.
– Dość ostatnio przeszłaś, jesteś wykończona, a to zawodowcy – mówiła. – Zapłać im za to. Ja im zapłacę. Sama tylko się umordujesz, a potem będziesz musiała wydać drugie tyle na masaże.
Naomi miała rację. Jak zwykle zresztą.
– Halo, Gina? Tu Len Todd z firmy przeprowadzkowej, właśnie wyjeżdżamy z twojego domu. Chciałem tylko sprawdzić, czy jesteś u siebie i czy możemy zabrać wszystkie pudła.
Niektóre spośród większych elementów wyposażenia, takie jak wielka aksamitna sofa Giny i jej piękna intarsjowana szafa, miały trafić do hotelu dla rzeczy na obrzeżach miasta i czekać tam na kupca lub inne odpowiednio duże mieszkanie. Cała reszta – szuflady, szafki, półki – została zapakowana do pudeł, o których mówił Len Todd.
Gina spojrzała na zegarek. Druga. Przyjechali do starego domu przed ósmą, ale mimo wszystko… Całe jej życie spakowane do pudeł w ciągu kilku godzin.
– Nie skończyliście jeszcze?
– Właściwie wszystko jest już w samochodzie. Ale muszę przyznać, że masz sporo rzeczy, kochana, bez dwóch zdań.
– Wiem – odparła Gina, krzywiąc się mimowolnie. – Powinnam była to najpierw przejrzeć.
Gina zakładała, że Stuart zabierze ze sobą znacznie więcej rzeczy. Tymczasem pewnego ranka, gdy była w pracy, zapakował trochę drobiazgów, przykleił żółte karteczki na kilku większych przedmiotach (na przykład na nowym łóżku, bo nagle przypomniał sobie, że to on za nie zapłacił) i zostawił wiadomość, że resztę Gina może zabrać. Nie chciał niepotrzebnie komplikować sytuacji.
Początkowo Gina czuła się urażona faktem, że Stuart zatrzymał tak małą część ich wspólnego życia, potem okazało się jednak, że nie potrzebował wielu rzeczy, bo jego nowa miłość miała już toster. I kołdrę. I inne niezbędne drobiazgi. Naomi, której mąż, Jason, grał ze Stuartem w piłkę, dwa dni po ich rozstaniu dowiedziała się, że Stu wprowadził się do mieszkania swojej Nowej Kobiety – kobiety, którą zabrał do Paryża. Do Bryony Crawford, znajomej z klubu rowerowego, która mieszkała na osiedlu Old Water Mill. Gdy Naomi jej o tym powiedziała, Gina domyśliła się, jaką osobą jest Bryony. Z pewnością nie liczyło się dla niej przechowywanie pamiątek z przeszłości. Ważniejsze były środki do czyszczenia powierzchni z nierdzewnego metalu.
Gina odpędziła od siebie tę myśl, gdy poczuła, że wypływają z niej kolejne niepokojące obrazy. Napomniała się surowo, że wszystko, co wypełni to mieszkanie, ma być pozytywne.

 
Wesprzyj nas