W 100. rocznicę wybuchu I wojny światowej autorzy odkrywają nowe fakty związane z postaciami, których śmierć przesądziła o rozpoczęciu jednego z największych konfliktów zbrojnych w dziejach.



Wszystko wskazuje na to, że zakochali się w sobie na wystawnym balu maskowym zorganizowanym w wiedeńskim pałacu w 1894 roku. Arcyksiążę, bratanek panującego cesarza Austrii i piękna dziewczyna ze zubożałej arystokratycznej rodziny.

Ich miłość nie mogła zyskać akceptacji cesarskiego rodu, ale para odważnie zdecydowała się walczyć z konwenansami.

Książka Grega Kinga i Sue Woolmans odsłania kulisy jednego z najgłośniejszych romansów Europy przełomu wieków. Pasjonująca opowieść o zakazanej miłości na cesarskim dworze zmienia się jednak w trzymający w napięciu thriller.

Atmosfera w Europie zaczyna gęstnieć, dochodzi do serii politycznych zamachów, a groźba wojny staje się coraz bardziej realna.
Zakochani nie wiedzą, jakie niebezpieczeństwo im grozi, gdy latem 1914 roku wybierają się w podróż do Sarajewa.

Romans, o którym mówiła cała Europa. Zamach, który zmienił bieg historii.

Greg King, Sue Woolmans
Zabić arcyksięcia
Tłumaczenie: Anna Gralak
Wydawnictwo Znak
Premiera: 4 kwietnia 2014

Prolog

WIEDEŃ, STYCZEŃ 1889

Gęsty biały śnieg wirował pod nocnym niebem, rozsypując się po dachówkach wiedeńskich dachów i połyskując w zaspach na tle szerokich bulwarów. Miasto drzemiące w dorzeczu Dunaju u stóp Lasu Wiedeńskiego wydawało się stateczne i spokojne. Przejażdżka między rzędami ogołoconych przez zimę lip wzdłuż Ringstrasse ukazywała czarującą scenerię: neogotycki ratusz, majestatyczną operę, ogromne muzea z rzędami kolumnad, lśniący i złowrogi w swej neoklasycystycznej surowości budynek parlamentu, strzeliste iglice katedry Świętego Szczepana i zwieńczony zieloną kopułą kościół Świętego Karola Boromeusza. Wiedeń, jakby zawieszony między zaspami śniegu i opalizującym niebem, oświetlony migotliwym światłem widmowych lamp ulicznych, wyglądał imponująco, dostojnie i władczo, dokładnie tak, jak powinna wyglądać stolica wielkiego imperium.

Przez wieki Wiedeń był dla dynastii Habsburgów teatralną sceną, z której rządziła Europą. Wpływy tego rodu rozciągały się od Alp po ciepłe wody Morza Śródziemnego, od słońca Triestu po mroczne, tajemnicze lasy Transylwanii, Czechy i granice carskiej Rosji. Jako przodujący katolicki ród europejskich monarchów, Habsburgowie walczyli, podbijali i zawierali małżeństwa, by zjednoczyć dalekie księstwa i prowincje pod sztandarami ozdobionymi groźnym dwugłowym orłem. Odnosili niezaprzeczalne zwycięstwa. Przez wieki byli cesarzami Świętego Cesarstwa Rzymskiego, wywodzili się spośród nich królowie Hiszpanii i małżonkowie władców panujących w całej Europie. Mieli znamienitych przodków: do najwybitniejszych monarchów zaliczali się wielki cesarz Karol V i wpływowa cesarzowa Maria Teresa.

Władza Habsburgów osłabła, gdy w Europie rozpanoszył się Napoleon, który wstrząsnął Świętym Cesarstwem Rzymskim. Luźna konfederacja niemieckich państw nadwątliła dawną lojalność i skazała dynastię na zmaganie się z wzbierającą falą nacjonalizmu i częstych buntów. Od rewolucji z 1848 roku, po której Habsburgowie omal nie stracili Węgier, upłynęło zaledwie czterdzieści lat. Bunt w Budapeszcie udało się zdusić wyłącznie dzięki pomocy rosyjskich żołnierzy. Dwadzieścia lat później Węgrzy sprzymierzyli się z coraz mocniejszymi militarystycznymi Prusami w wojnie prusko-austriackiej. Porażka habsburskich sił w bitwie pod Königgrätz oznaczała koniec austriackiej dominacji i zapoczątkowała niepewny sojusz. Budapeszt zaszantażował Wiedeń, zmuszając go do ugody (niem. Ausgleich) w 1867 roku, która podzieliła imperium na pół i dała początek monarchii dualistycznej. Zachowując prawo do renegocjowania porozumienia co dziesięć lat, Budapeszt nieustannie wymuszał na osłabionym Wiedniu nowe ustępstwa, które zdawały się zwiastować nieuchronną węgierską autonomię.

Przynajmniej Węgry pozostały wśród włości Habsburgów. W 1889 roku dynastia straciła Toskanię, Parmę oraz włoskie prowincje: Lombardię i Wenecję. Jej imperium było anachroniczną pozostałością minionej epoki, wykpiwaną przez niektórych jako „dynastyczna fikcja”. Około pięćdziesięciu milionów różnych poddanych – austriackich Niemców, Węgrów, Czechów, Włochów, Rumunów, Morawian i Polaków – żyło pod czarno-żółtą flagą Habsburgów. Nie wiązały ich ze sobą zwyczajne więzi, takie jak język czy narodowość. Brak zażyłości z Wiedniem wzmagał u wielu pragnienie wyzwolenia się spod panowania, które uważali za habsburskie jarzmo. Wyglądało na to, że z każdym mijającym rokiem dumnym Habsburgom wymykają się resztki władzy. Pozostał jedynie panujący ród zakorzeniony w tradycji, jego dawna chwała ustąpiła miejsca serii monarchicznych niepowodzeń, wysoce kazirodczych małżeństw i przygnębiającej rodzinnej tendencji do cofniętych podbródków.

Na czele skonfliktowanego narodu stał Franciszek Józef I, cesarz Austrii i apostolski król Węgier, król Czech, Dalmacji, Chorwacji, Słowenii, Galicji i Jerozolimy, arcyksiążę Austrii, wielki książę Toskanii, Krakowa i Transylwanii, książę Lotaryngii, Salzburga i Bukowiny – ten szereg tytułów ciągnął się bez końca i więcej mówił o przeszłości niż o aktualnych realiach. Wiek średni miał już cesarz za sobą. Niegdyś dziarski i smukły Franciszek Józef łysiał i chodził lekko przygarbiony, miał siwe krzaczaste bokobrody i senne niebieskie oczy. Był jedynym władcą, jakiego znała większość jego poddanych. Ludzie mówili, że jest „wszechmogący, reprezentuje najwyższą klasę, sprawuje władzę w regionach niedostępnych ludzkim aspiracjom”. Urażony ciągłymi buntami i utratą władzy, Franciszek Józef wycofał się jednak do świata archaicznej tradycji, do uniwersum nieustannych walców i słodkich deserów, wśród których mógł ignorować nieznaną i nieproszoną rzeczywistość. Pojazdem silnikowym jechał tylko raz, i to wyłącznie na prośbę goszczącego na cesarskim dworze króla Edwarda VII. W wieku osiemdziesięciu czterech lat wolał się wspinać na szóste piętro po schodach, niż zaufać podejrzanie nowoczesnej windzie.

Franciszek Józef nienawidził zmian. Trzymał się na uboczu, z dala od ludzi, i nikt nie kwestionował jego decyzji. „Mur uprzedzeń odgradza cesarza od wszystkich niezależnie myślących polityków” – skomentowała pewna dobrze poinformowana osoba. „Krąg dworzan oraz wojskowy i medyczny personel” osłaniał Franciszka Józefa przed nieprzyjemnymi poglądami i nieproszoną rzeczywistością. „Tętniące z mocą realia naszych czasów ledwie docierają do uszu cesarza jako daleki szmer. Cesarz jest trzymany z dala od jakiegokolwiek faktycznego udziału w tym życiu. Przestał rozumieć czasy, lecz one mimo to mijają”. Liczyło się wyłącznie utrzymanie starego porządku. Niemiłe pomysły ignorowano, pozostawiając je następcy Franciszka Józefa. Zamiast bezustannie zmagać się z problemami, cesarz wolał się zagrzebać w nieistotnej papierkowej robocie i obsesyjne roztrząsać biurokratyczne szczegóły. Jego wszechświat składał się z prawd absolutnych. Jedna z dwórek cesarzowej Elżbiety powiedziała, że „w jego postrzeganiu świata dominuje prymitywne myślenie. Takie pojęcia, jak »piękny, brzydki, martwy, żywy, zdrowy, młody, mądry, głupi« są dla niego odrębnymi kategoriami, pomiędzy którymi nie jest w stanie zbudować pomostu… W jego myśleniu brak niuansów”.

Nikt nigdy nie zarzucił cesarzowi kapryśności. Franciszek Józef był niezmiennie uprzejmy, opanowany i spokojny, ale pod powierzchnią jego dworskich manier kryło się zimne, podejrzliwe i nietolerancyjne usposobienie. Nie lubił konfrontacji i nie znosił sprzeciwu. Wszyscy bali się jego niezadowolenia. Gdy przyszły król Jerzy V odwiedził Wiedeń w 1904 roku, ze zdziwieniem zauważył, że dworzanie, podobnie jak członkowie rodziny cesarskiej, wydają się „bać cesarza”. Niewłaściwe słowo, brak ukłonu, odpięty guzik, medal w nieodpowiednim miejscu – wystarczyło drobne naruszenie tradycji, by wywołać tłumioną wściekłość cesarza. Pewnej nocy Franciszek Józef zakrztusił się i nie mógł oddychać. Gdy wyrwany ze snu lekarz przybył z pomocą, powitało go lodowate spojrzenie duszącego się cesarza, który jakimś cudem zdołał zbesztać medyka za brak przepisowego fraka. Kiedy pewnego razu zaproponowano, by straż służąca w cesarskich pałacach zaniechała zwyczaju prezentowania broni i salutowania habsburskim niemowlętom, Franciszek Józef odrzucił ten pomysł, uznając go za atak na godność cesarskiego rodu.

W życiu prywatnym Franciszek Józef był niewolnikiem nudnych nawyków. Mieszkał w cesarskich komnatach otoczony czymś w rodzaju wystudiowanego spartańskiego luksusu: spał na wojskowej pryczy przykrytej najwytworniejszym materacem i elegancką pościelą. Zawsze wstawał o czwartej, by rozpocząć pracę, obiad jadł w samotności, popołudniami spacerował i jadł kolację o niemodnie wczesnej porze: wpół do szóstej. Wiódł żywot samotnika, jeszcze bardziej osamotniony częstą nieobecnością żony. Cesarzowa Elżbieta przeważnie bawiła poza Wiedniem. Franciszek Józef poślubił siostrę cioteczną, gdy Elżbieta miała zaledwie szesnaście lat, w zasadzie wbrew woli swojej potężnej matki arcyksiężnej Zofii. Bawarska rodzina królewska często bywała ekstrawagancka, a czasami ekscentryczna, a na dodatek przejawiała skłonność do bardzo nerwowych temperamentów i niepokojących napadów depresji, co trudno uznać za obiecujące cechy potencjalnej przyszłej cesarzowej Austrii. Żadne argumenty nie były jednak w stanie powstrzymać rozkochanego Franciszka Józefa. Na początku ten romans zapierał dech w piersiach, ale później spowił go mrok.

Elżbieta, znana jako Sissi, stała się postacią uosabiającą romantyczną tęsknotę i współcześni wiedeńczycy otaczają ją niemal czcią, ale prawda nie jest aż tak ckliwa. Świeżo upieczona cesarzowa była młodą, niedojrzałą egoistką, życie na cesarskim dworze wydawało jej się wstrętne i ograniczające. Natomiast Franciszek Józef, mimo że zakochany, nigdy nie stronił od wdzięków innych kobiet, zwłaszcza gdy jego żona okazała przerażenie erotyczną stroną życia małżeńskiego. Przerażenie szybko zmieniło się w odrazę, kiedy cesarz rzekomo zaraził żonę chorobą weneryczną. Zawstydzona i zdradzona Elżbieta stała się praktycznie gościem na dworze męża i robiła wszystko, by uniknąć znienawidzonych oficjalnych obowiązków. Pozbawiony szczęścia w małżeństwie cesarz zwrócił się ku licznym kochankom. Rodziły się nawet nieślubne dzieci przeczące wizerunkowi Franciszka Józefa jako katolika o zdecydowanie konserwatywnych poglądach. Jego najsłynniejszą kochanką była aktorka Katharina Schratt, która została jego najbliższą powierniczką i jedynym źródłem emocjonalnego wsparcia w późniejszym życiu.

Ówcześni poddani cesarza byli mniej wyrozumiali wobec Elżbiety niż jej teraźniejsi wielbiciele. Mieli do niej żal o niekończące się pobyty w zagranicznych kurortach, sugerujące pogardę dla przybranej ojczyzny. Elżbieta miała obsesję na punkcie swojej słynnej urody. Głodziła się, aż wpadła w niebezpieczną anoreksję, z lubością użalała się nad sobą i oddawała się niezdrowym fantazjom, a dni upływały jej na tworzeniu mnóstwa wątpliwej jakości poezji.

Być może Elżbieta miała jednak powody, by uciekać. Życie z Habsburgami w niczym nie przypominało przyjemnego wirowania wśród dźwięków walców Straussa i uśmiechniętych twarzy. Poza tym spotkała ją tragedia. Pierwsza córka Franciszka Józefa i Elżbiety zmarła w dzieciństwie i ich rodzinę prześladował pech. Młodszy brat cesarza Maksymilian nieroztropnie przyjął meksykański tron i szybko został zdetronizowany, a następnie rozstrzelany przez pluton egzekucyjny. Oszalała po śmierci męża wdowa Maria Charlotta błąkała się po Europie, obwiniając wszystkich za egzekucję, aż w końcu zamknięto ją w dalekim zamku. Ludwik Wiktor, najmłodszy brat cesarza, został wypędzony z Wiednia wśród plotek o jego niedyskretnej słabości do młodych przystojnych mężczyzn i o skłonnościach do noszenia wymyślnych sukien balowych. Nawet Franciszek Józef uważał swoją rodzinę za męczącą. Jego lokaj wspominał, że cesarz „lubił tylko nielicznych krewnych” i „całkiem słusznie uznawał, że wielu z nich postępuje niewłaściwie”. W rezultacie cesarz „w ogóle nie chciał widywać niektórych członków rodziny”, a „innych jak najrzadziej”.

Był jeszcze Rudolf, jedyny syn Franciszka Józefa i Elżbiety. Jego narodziny w 1858 roku były uroczystą chwilą mającą zapewnić trwałość dynastii habsburskiej, ale dzieciństwo Rudolfa trudno nazwać wesołym. Franciszek Józef okazał się surowym, powściągliwym i wiecznie niezadowolonym ojcem i chyba nie aprobował niczego, co kiedykolwiek robił i mówił Rudolf. Chłopiec czcił matkę, ale Elżbieta była zbyt zaabsorbowana sobą, zbyt melancholijna i stanowczo zbyt często nieobecna, by kształtować charakter syna. Jednak pod pewnym względem Rudolf wdał się właśnie w nią: wyrósł na zaabsorbowanego sobą, melancholijnego młodego mężczyznę z zamiłowaniem do podejrzanych przyjemności towarzyszących erotycznym romansom i z tendencją do ponoszenia politycznych klęsk.

Ojciec usiłował narzucić życiu syna pewien porządek, żeniąc go z księżniczką Stefanią, córką króla Belgii Leopolda II. Rok po zaręczynach odkryto, że piętnastoletnia przyszła panna młoda nie zaczęła jeszcze miesiączkować. Rudolf był przystojny i czarujący. Stefania, niezbyt piękna, w niczym nie przypominała kobiety zdolnej utrzymać mężczyznę w małżeńskich ryzach. Wszystko zakończyło się źle wkrótce po narodzinach ich córki Elżbiety w 1883 roku, kiedy Stefania nagle zachorowała. Jak na ironię, Rudolf zaraził żonę chorobą weneryczną, tak samo jak wcześniej jego ojciec Elżbietę. Rozzłoszczona i pozbawiona możliwości rodzenia następnych dzieci Stefania nabrała do męża urazy, a on znalazł sobie weselsze towarzystwo.

Rudolf był przeciwieństwem swojego ojca. Choć uważał się za utalentowanego i inteligentnego polityka, bardziej przypominał dyletanta. Bawił się w kręgach, które jego ojciec uważał za niebezpiecznie liberalne, gdyż nawoływały do sprzeciwu wobec władzy i odrzucały uparty konserwatyzm Franciszka Józefa. Niedola Rudolfa była niedolą właściwą wszystkim książętom: nie piastował on żadnej prawdziwej funkcji i pozostawało mu jedynie czekać na śmierć ojca. Pozbawiony obowiązków, ojcowskiego zaufania i jakiejkolwiek roli, która dawałaby mu pożyteczne zajęcie, książę koronny Austro-Węgier pogrążył się w depresji. Chory i posępny rzucił się w wir kochanek i morfiny, przez co odsunął się od rodziny i zapadł na rzeżączkę.

Konserwatywny cesarz pochłonięty biurokratycznymi rządami, samotnicza i melancholijna cesarzowa oraz niezrównoważony, cieszący się złą sławą książę koronny – oni wszyscy stworzyli triumwirat, w którym pod przyjemną powierzchnią zdawała się bulgotać nieuchronna katastrofa. W styczniu 1889 roku cesarski dwór w pewien sposób odzwierciedlał tę dychotomię. Niewtajemniczonemu obserwatorowi wydawał się miejscem tętniącym wspaniałym życiem, wszechświatem wiecznego walca i beztroskich przyjemności. Według pewnego goszczącego tam monarchy cuchnący „obrzydliwym, duszącym smrodem” dwór był jednak skostniałym uniwersum pełnym „archaicznych fizjonomii, skurczonych od starości móżdżków, trzęsących się głów i zużytych pęcherzy”.

Był to świat chwiejnie opierający się na tradycji i żelaznej etykiecie. Tylko ci, którzy mogli się pochwalić szesnastoma polami na tarczy herbowej – pochodzili w prostej linii od ośmiu arystokratycznych przodków ze strony ojca i ośmiu arystokratycznych przodków ze strony matki – mogli piastować najwyższe funkcje na dworze. Surowo przestrzegano tej zasady. Żona ambasadora Austrii w Niemczech mogła być podejmowana na dworze cesarza Niemiec, ale nie w Wiedniu, jeśli brakowało jej wymaganego szeregu szlachetnych przodków. Wielokrotnie zdarzało się, że jakaś dystyngowana arystokratka napotykała uprzejmą, acz stanowczą odmowę i nie została wpuszczona do pałacowych sal balowych, gdyż uznano ją za niewystarczająco dystyngowaną dla bawiącego w środku czarownego grona. Wzgardzano też oficerami (bez względu na stopień), jeśli nie zdołali spełnić wymogów. Pewnego razu młoda bratanica ważnego angielskiego księcia wzięła udział w cesarskim balu mimo protestów innych gości, którzy skarżyli się, że osoba bez tytułu nie powinna zostać wpuszczona. Mężów proszono, by przychodzili bez żon, a żony, by przychodziły bez mężów, jeśli cesarski dwór uznał, że poślubili kogoś poniżej swojej rangi21.

Ten nieskrywany snobizm tworzył kolejny rozdźwięk. Pewien dyplomata stwierdził, że wiedeńczycy byli „weseli i sympatyczni”, oddani „muzyce i tańcowi, jedzeniu i picu, śmiechowi i zabawie. W zupełności zadowalało ich leniwe unoszenie się w strumieniu życia z jak największą ilością rozrywki i jak najmniejszą kłopotu”. Przyjemności nie były jednak w stanie przysłonić bezwzględnego obstawania arystokracji przy przywilejach i wykluczania osób uznanych za niegodne przyjęcia do towarzystwa. „Obecne pokolenie wyższej arystokracji – napisano w wiedeńskiej gazecie »Neue Freie Presse« – nadal chce dominować w klasie średniej, ale woli przy tym uniknąć zaznajamiania się z nią (…) Tutejsza arystokracja jest jałowa i wyobcowana”. Jeden z gości uparcie twierdził, że dni arystokratów upływają na błahych zajęciach, „rozmawianiu o narodzinach, małżeństwach i śmierci znajomych i przyjaciół oraz o słowach i poczynaniach rodziny cesarskiej. [Arystokraci] prawie nigdy nie czytają. Ich znajomość sztuki jest nadmiernie ograniczona. Nie mają absolutnie żadnych ogólnych zainteresowań. Polityka pozostaje dla nich zamkniętą księgą, chyba że dyskutują o dobrobycie cesarstwa austriackiego, ale nawet wtedy zajmują się nią dlatego, że są arogantami, a nie po to, by czegokolwiek się nauczyć”.

W styczniu 1889 roku zapanowała żałoba po śmierci ojca cesarzowej i dwór nie mógł zorganizować tradycyjnej tury cesarskich balów. Arystokratyczny Wiedeń rzucił się natomiast w wir wspaniałych i niespiesznych przyjemności. To, że w mieście walców Straussa korzystano z atrakcji sal balowych, wydawało się bardzo na miejscu. Organizowano bale kupców, gospodyń, fryzjerów, piekarzy i praczek – wszystkie stowarzyszenia i organizacje, jakie można sobie wyobrazić, korzystały z zimowego sezonu towarzyskiego, by wesoło i z zapamiętaniem oddawać się świętowaniu. Upodobanie do hedonistycznej przesady sięgało zenitu w styczniowym balu czwartego wymiaru, na którym kobiety przebrane za czarownice lawirowały w tłumie, a pod sufitem kwitł różany ogród przetykany migoczącymi światełkami.

Wszystko wydawało się miłe i przyjemne. Wiedeń wyglądał wspaniale jak nigdy, cesarstwo sprawiało wrażenie bezpiecznego, a Habsburgowie nadzorowali wszystko ze swych połyskliwych wyżyn. Złudzenia były jednak przykrywką dla rzeczywistości. Pod powierzchnią tradycyjnych tortów Sachera, wygód i niekończących się walców istniał inny świat, w którym Wiedeń przodował wśród europejskich miast pod względem rocznej liczby samobójstw. Był to wszechświat Freuda i Mahlera, pełen erotyzmu i namiętności, intelektualistów i artystów nawiedzających zadymione kawiarnie razem ze swoimi filozoficznymi niepokojami, pełen antysemityzmu i ubogich robotników stłoczonych w nękanych chorobami czynszówkach. „Wszędzie panuje atmosfera niezadowolenia – oznajmiono w jednej z gazet na początku nowego roku. – W naszym społeczeństwie czuć powiew melancholii”. Nim miesiąc dobiegł końca, niezadowolenie eksplodowało w nieprzeczuwaną tragedię, która na zawsze zerwała z Habsburgów zasłonę samozadowolenia.

 
Wesprzyj nas